Rozdział 12

568 34 2
                                    

PRZYGLĄDASZ MI SIĘ. ZNOWU.

Dlaczego to robisz? Dlaczego się o mnie martwisz?

Dylan przez kolejne minuty powtarzał te słowa jak mantrę, starając się znaleźć na nie odpowiedź. Bez skutku.

Bił się z myślami, bo jak nigdy dotąd nie czuł się tak...zahipnotyzowany, otumaniony czyjąś obecnością. Było to dla niego przedziwne, ale tak jak powiedział przed chwilą Daphne, nie zamierzał z tym walczyć. Tak musiało być.

Ich ponowne spotkanie było zapisane w gwiazdach na ich wspólnym niebie. Nową szansą, bo ludzie ot tak nie wracają do swoich żyć. Los miał na nich swój własny plan, a Dylan Collins nie zamierzał z nim dyskutować, tylko wykonywać kolejne punkty, by później cieszyć się ze zwycięstwa.

Dylan był człowiekiem cierpliwym, wiedział, że do tego czasu. Godziny, dnia, tygodnia, miesięcy lub lat, ale w końcu się opłaci.

Będzie warto. Ona jest tego warta.

Wzrok miał tępo utkwiony w swoje pudełko z chińszczyzną, które przyniósł przed chwilą z budki za rogiem. Trochę pluł sobie w brodę, że nie poświęcił kilku minut więcej na wybranie innego lokalu. Jedzenie było paskudne i z trudem przełknął któryś z kolei kęs. Teraz po prostu grzebał widelcem w swojej porcji co jakiś czas zerkając na Daphne, ona w przeciwieństwie do Collinsa nie narzekała na kurczaka z ryżem z najprawdopodobniej najtańszej knajpy na Manhattanie.

– Chyba powinienem cię przeprosić – zaczął, a kobieta spojrzała na niego niepewnie. Zamknęła rozchylone usta i odłożyła widelec, który był właśnie w połowie drogi do jej ust. Wpatrywała się w niego w oczekiwaniu, a w jej oczach mienił się strach, tak jakby zaraz miała usłyszeć wyrok. – Przepraszam, że musisz to jeść.

Wskazał na pudełka przed nimi, na co zaśmiała się cicho i wróciła do jedzenia. Siedzieli po dwóch stronach biurka, miał ją na wyciągnięcie ręki, więc dźwięk jej głosu dotarł do niego od razu i rozlał się przyjemnym ciepłem po jego ciele.

To był pierwszy raz od wesela Kate i Thomasa, gdy usłyszał jej śmiech.

– Uwierz mi, jadłam gorsze rzeczy – wyznała.

Kącik ust mężczyzny uniósł się nieco.

Naprawdę odpuściła. Na chwilę.

– Gorsze niż to? – skrzywił się wymownie. – Twój tata ma restaurację – zauważył.

Skinęła głową, mieląc w ustach porcję ryżu.

– Zgadza się i gwarantuje ci, że jedzenie tam jest najlepsze w całym mieście, bo tata ma do tego dryg i oddaje gotowaniu całe swoje serce.

Na samo wspomnienie o Philipie na ustach kobiety pojawił się uśmiech. Ciepły i tak szczery, że mieniące ogniki zatańczyły w jej tęczówkach. Była to miła odmiana od strachu, który do tej pory w nich dostrzegał.

– Ale za to moja siostra... – Wzdrygnęła się. – Ona zdecydowanie się do tego nie nadaje, jednak chyba nikt nie ma serca jej tego uświadomić. – Znowu się zaśmiała.

– Miło jest dla odmiany zobaczyć, że śmiejesz się w moim towarzystwie – wypalił bez namysłu, wpatrując się w nią jak w obrazek, ale nawet przez ułamek sekundy nie żałował żadnego swojego słowa. – Choć może nie jestem powodem tego śmiechu, to sam fakt tego, że to robisz mnie cieszy.

Policzki Daphne pokryły się delikatnym różem, nie spodziewała się usłyszeć czegoś podobnego.

– Wybraliście odpowiedni budynek? – Zbiła z tematu, wracając do porannego spotkania.

Art Of Love [18+]Where stories live. Discover now