Prolog cz. 1

1.7K 45 0
                                    

JAK SMAKUJE MIŁOŚĆ?

6 miesięcy wcześniej

Lipiec, osiemdziesiąt stopni Fahrenheita, bezchmurne niebo w pięknym i słonecznym Los Angeles na Venice Beach oraz bezgraniczne zakochani w sobie ludzie. Idealna pora, miejsce oraz okoliczności na ślub, prawda?

Dla Kate i Thomas zdecydowanie tak było, więc właśnie w tym miejscu zdecydowali się urządzić swój wielki dzień. W otoczeniu przyjaciół i rodziny na tle zachodzącego słońca, przy szumie fal mieli przypieczętować swoją dozgonną miłość i powiedzieć sobie sakramentalne tak.

Wszyscy nieposiadali się z radości, chłonąc wszechobecną weselną i miłosną aurę. Wszyscy poza nim.

Dylan Collins naprawdę cieszył się szczęściem swojego kuzyna, który wreszcie po latach beztroski postanowił się ustatkować. Mężczyzna nie mógł już jednak znieść jego ciągłych narzekań, wątpliwości i niczym niepodpartych zmartwień. Miał już tego wszystkiego serdecznie dość, więc korzystając z chwili spokoju, zamknął się w swoim pokoju hotelowym i wyszedł na balkon, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Będąc od rana na nogach i wysłuchując wszystkich weselnych spraw, był tym lekko przytłoczony. Zirytowany i zmęczony przy okazji.

Oparł się o metalową barierkę, wystawiając się na promienie słońca, które dodawały jego twarzy kolorów i w duchu dziękował parze młodej, że wybrali właśnie ten hotel na miejsce swojego wesela. Wszystko za sprawą tego, że z jego okien i balkonów można było podziwiać ocean. Od zawsze uwielbiał to robić. Oglądać, patrzeć, obserwować i wręcz pochłaniać wzrokiem – Dylan bez wątpienia był wzrokowcem. A widok wody niezwykle go uspokajał.

Skupił się na rozpościerającej się przed nim panoramie, na tym jak fale rozbijały się o brzeg plaży, na której spacerowali ludzie. Gdzieś w oddali dostrzegł czteroosobową rodzinę z psem, nieco bliżej na kocu wylegiwała się para, a ktoś inny właśnie wynurzał się z wody.

Przymknął oczy, napawając się odgłosem oceanu. Ten dźwięk bez wątpienia koił jego zszargane przez Thomasa – i nie tylko – nerwy, a jakby tego było mało, szum wody niezaprzeczalnie kojarzył mu się z...

– Dylan! – Głos kuzyna wraz z trzaskiem zamykanych drzwi zabrzmiał mu w uszach, mącąc jego względny spokój i nie dając dokończyć zaczętej przez niego myśli. Choć może to i lepiej, gdyby do tego doszło, jego humor zapewne jeszcze bardziej nie pasowałby do panującej w powietrzu aury radości. Zastąpiłaby go nostalgia i niewyobrażalna tęsknota, a nie mógłby pozwolić, aby jego samopoczucie udzieliło się innym.

Tom, jednak był poza wszechobecną atmosferą szczęścia, będąc niezmiennie jednym wielkim kłębkiem nerwów.

– Gdzie jesteś? – Kolejny raz usłyszał znajomy głos.

W duchu wyklął wszystko za to, że zgodził się zostać drużbą. Uwielbiał Toma, ale naprawdę nie sądził, że jego kuzyn w takiej sytuacji może okazać się tak cholernie mało zorganizowanym i roztrzepanym człowiekiem.

Niechętnie rozchylił powieki i przyłożył szklankę, którą trzymał w dłoni, do ust. Zaledwie jednym sporym łykiem wypił całą jej zawartość i nawet się przy tym nie skrzywił. Wiedział, że to będzie długi i ciężki dzień. Nie zniósłby tego w pełni na trzeźwo.

Wrócił do środka, odnajdując w pomieszczeniu załamanego Thomasa, leżał na jego łóżku i wpatrywał się tępo w sufit. Collins z założonymi na piersi rękami oparł się o ścianę i z majaczącym na ustach kpiącym uśmiechem wpatrywał się w zrezygnowanego pana młodego.

Tak jak na idealnego drużbę przystało.

Tom był jego kuzynem od strony matki, z którym w dzieciństwie spędzał niezliczoną ilość czasu. Każde wakacje spędzali razem i znali się na wylot. Mógł się, więc spodziewać jego zachowania, ale nie miał pojęcia, że będzie aż tak źle.

Art Of Love [18+]जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें