Prawda o duszy Candy Cane

61 4 0
                                    

 Madeleine doskonale wyczuwała, jakie cierpienie kryło się w sercu tego stworzenia. Był mordercą, ale miał również niełatwą historię, a ona właśnie chciała pomagać takim zagubionym, skrzywdzonym duszom, żeby nie krzywdzily już siebie ani innych. Prawdopodobnie był to wynik tego, jaka była, jak została wychowana, a z pewnością również jej anielskiej natury. Być może to właśnie było jej przeznaczeniem, zbierać i naprawiać, naprawdę naprawiać, takich jak Jason, Jack, i im podobnych. Niestety, nici z tego, skoro jej życe zostało jej przedwcześnie odebrane i nie mogła od tak wrócić na ziemię, kiedy tylko by jej się chciało. Tym razem ściągnął ją ten rytuał Candy'ego Popa, ale normalnie nie było na to możliwości. Ale Madeleine musiała przyznać, że gdyby włąśnie takie było jej przeznaczenie, pomagać i naprawiać takich jak oni, nie miałaby nic przeciwko. A skoro już została tutaj ściągnięta, postanowiła wykorzystać tą sytuację, i w ramach swojego "testamentu", zająć się chociaż tą tutaj trójką. Cierpienie ich wszystkich było ewidentne, w tym Candy'ego. Jason i Jack poczuli radość, i z ulgą na twarzy przyglądali się swojej ukochanej przyjaciółce, szczęśliwi jak nigdy od chwili, jak ją stracili. Cierpienie Candy'ego jednak nie przeminęło w całości tylko dlatego, że pojawiła się Madeleine. Wpłynęła na niego anielska aura dziewczyny, ale nie zmieniało to faktu, że to nie ją przede wszystkim chciał sprowadzić. Chciał odzyskać Candy Cane. Jego ból wylewał się z jego serca, i widać go było w jego twarzy, zachowaniu, gestach, a także słychać to było w jego głosie. Madeleine spojrzała na chwilę na swoich przyjaciół.

- Jason, Jack... - odezwałą się na początek krótko. Oczywiście cały czas miała pełnię ich uwagi, ich wszystkich. Madeleine chciała jednak najpierw przekazać krótką wiadomość konkretnie im. 

- Potrzebuję chwili... Chwili, żeby porozmawiać z Candy Popem. Nie proszę was, abyście odeszli. Zostańcie, proszę. Tylko bądźcie cierpliwi, i dajcie nam trochę czasu, dobrze? - spytała dziewczyna. Jason i Jack, wciąż zaskoczeni i oszołomieni radością wynikajacą z faktu niejako odzyskania swojej najukochańszej przyjaciółki, nie chcieli w żaden sposób przerywać tej błogiej chwili, toteż nie odezwali się nawet, tylko skinęli niemal równocześnie głowami. Jak zawsze, potrafili się ostatecznie zgodzić na wszystko, czego chciała od nas Madeleine. A poza tym, teraz szczególnie działała jej anielska aura. Dzięki temu Madeleine była spokojniejsza. Wiedziała, że zdoła niejako utrzymać kontrolę na razie nad całą tą sytuacją, i nad całą trójką, i wierzyła ponadto, że zdoła załatwić wszystko po swojej myśli i ukoić te trzy duszyczki. Mimo to, nie chciała tylko sterować wszystkimi tutaj. Chciała traktować ich jak żywe, czujące i myślące istoty, a nie jak meble do poprzestawiania. Kiedy już "załatwiła" sprawę z Jackiem i Jasonem, zwróciła się z powrotem do Candy'ego.

- A teraz uważnie posłuchaj - zaczęła Madeleine. Candy był niepomiernie wręcz poddenerwowany, ale jakoś udało mu się powstrzymać przed krzykami rozpaczy, żalu, smutku i wściekłości. Częściowo z pomocą anielskiej aury Madeleine, pod wpływem której znajdowali się oni wszyscy. Madeleine zastanawiała się, jak dobrze ująć to wszystko w słowa. W końcu zdecydowała się po prostu powiedzieć powoli wszystko, całą prawdę, prostymi słowami. I ułożyła sobie w głowie plan, co zrobić, żeby Candy aż tak nie cierpiał.

- Tak więc widzisz, Candy... Nie udało ci się sprowadzić twojej siostry, Candy Cane. Nie chodzi tylko o to, że Rytuał był nieodpowiedni, czy źle przeprowadzony. To zupełnie nie w tym rzecz. Po prostu, żeby kogoś wskrzesić, potrzebna jest dusza danej osoby, czy istoty. Bo to właśnie dusza jest prawdziwie nieśmiertelna. Żeby kogoś wskrzesić, najczęściej trzeba przeprowadzić potężny, trudny rytuał, bardzo często również wymaga on poświęcenia kogoś innego w ofierze. To jest to, co daje od siebie osoba z ziemi. Ten, kto ma być wskrzeszony, używa do takiego rytuału swojej duszy. W ten sposób tworzy się połączenie między światem żywych, a umarłych, które pozwala danej istocie powrócić z zaświatów. Tak więc, do czegoś takiego konieczne jest nie tylko rytuał, i całe to poświęcenie, a wszystko załatwiane przez kogoś żywego, ale też dusza osoby zmarłej, która ma zostać wskrzeszona. I w tym właśnie tkwi główny problem, Candy. W zaświatach nie ma duszy twojej siostry - wyjawiła w końcu Madeleine. Błazen zdawał się nie rozumieć jej słów początkowo. Dopiero po chwili dotarł do niego ich sens, ale nadal nie za wiele z tego wszystkiego rozumował.

- W zaświatach nie ma jej duszy? To gdzie w takim razie ona jest? Przecież Candy Cane... umarła, więc co to wszystko ma znaczyć? - spytał. Wciąż z trudem myślał, a już szczególnie mówił, o śmierci swojej siostry. Ledwo przeszło mu to przez gardło. Madeleine westchnęła delikatnie, i zaczęła swoje wyjaśnienia. 

- Twoja siostra umarła, to fakt. Ale wraz z nią, umarła również jej dusza. Pożarł ją Zalgo - wyjawiła Madeleine. Candy, nawet nie myśląc o tym, z automatu odpowiedział.

- Ale przecież Zalgo został pokonany, prawda? - spytał. Madeleine ponownie lekko westchnęła i skinęła głową.

- Tak, Zalgo został pokonany. Nawet więcej. W końcu został bezpowrotnie, ostatecznie pokonany. Już nie zraniony, nie nawet ciężko zraniony, nie zaszył się znowu na tysiąc lat, żeby lizać swoje rany i na powrót wrócić, by wszystkich terroryzować. Udało się go bezpowrotnie i nieodwracalnie pokonać - powiedziała Madeleine, potwierdzając tym samym słowa Candy'ego. Nie wpsominała przy tym o fakcie, że to była przede wszystkim jej zasługa. A właściwie tylko jej. Tylko ona, jako jedyna istota na ziemi, było w stanie pokonać Zalgo. Zabić go. Madeleine była dobra, i nie chciała nikogo krzywdzić, a już tym bardziej zabijać. Ale podczas jej "walki" z Zalgo, byłam w stanie przejrzeć go na wylot. Uaktywnila się wtedy jej prawdziwa natura, jej moc, jej anielska aura. Zajrzała w głąb duszy jednego z największych, najokropniejszych, najgorszych demonów, i wtedy pojęła, że są tacy, których nie da się uratować. Można ich tylko pokonać, żeby zapewnić bezpieczeństwo innym. Ale ani Jack, ani Jason, ani nawet Candy nie zaliczali się do takich osób. Im jeszcze dało się pomóc, Madeleine wyczuwała to tak samo, jak wyczuwała, że Zalgo z kolei jest beznadziejnym przypadkiem. Bo Zalgo był demonem, uosobieniem zła. Madeleine wtedy zrozumiała, że są istoty, których należy się po prostu pozbyć, i są to okrutne, nienawistne, złe demony, do których zaliczał się również Zalgo. Madeleine nabrała tchu i mówiła dalej.

- Tak więc, zgadza się, Zalgo został bezpowrotnie pokonany - powiedziała dziewczyna. Mimo wszystko, słowo "zabity", nie chciało przejść jej przez gardło. Nie pasowało to do jej natury, ani właściwie nie opisywało tego, co stało się z demonem.

- Ale dusze, które pożarł...- Madeleine zrozumiała, że musi wytłumaczyć Candy'emu cały ten proces pożerania dusz.

- Kiedy demon pożera duszę, ona ulega całkowitej dezintegracji. Rozkładowi, tak jak jedzenie u ludzi... I demon w ten sposób czerpie siły i energie z pożartych dusz. Słowem, dusze pożarte przez demony, przestają istnieć. Bezpowrotnie - wyjaśniła wreszcie do końca Madeleine.

Lalka czy zatruty cukierek?Where stories live. Discover now