Rytuał

119 7 2
                                    


Jason i Jack przedzierali się przez zarośla, nie zważając na to, że raniły ich one. Obaj posiadali zdolność regeneracji. Musieli jak najszybciej zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. I, przede wszystkim, pokrzyżować plany Candy'ego. Choć wciąż nie do końca rozumieli, co tutaj się dzieje, i czego chce dokonać błazen, wiedzieli, że to nic dobrego i że nie mogą mu pozwolić na realizację jego planu. Po około godzinie udało im się dotrzeć na miejsce. Ich oczom ukazał się stary, opuszczony budynek. Części szyb w oknach i drzwi nie posiadał w ogóle, a w niektórych dziury zaklejone były starymi gazetami lub nawet zabite drewnianymi deskami. Wyglądało na to, że kiedyś ktoś jeszcze starał się o to miejsce jako-tako dbać, utrzymać je w dobrym stanie, ale teraz zapewne już od dawna nikt nic tutaj nie robił.

- Co to za miejsce? - spytał Jack, gdy tylko ich oczom ukazał się wspomniany budynek.

- Nie mam pojęcia - odparł Jason, nie odrywając przy tym wzroku od budynku.

- Nie znasz tej okolicy? Przecież jesteś tu już chyba od jakiegoś czasu? - spytał Jack. Jason spojrzał na niego, nie kryjąc swojego zdenerwowania. Był zestresowany i wkurzony zarówno przez całą tą sytuację, jak i przez samą obecność Jacka, którego wciąż nie znosił. Ledwo z nim wytrzymywał, ale w jakimś stopniu był w stanie się przemóc i z nim współpracować. Podejrzewał, że to również nie był przypadek, i że miało to znaczenie w tym wszystkim, choć nie wiedział jeszcze jakie.

- Wyobraź sobie, że cały ten czas miałem lepsze rzeczy do roboty niż ganianie się po lasach z tym niebieskim idiotą! Nie mam pojęcia, co to za budynek! - zawołał Jason. Jack spojrzał na niego, po czym przewrócił oczami.

- No dobrze już, dobrze. Skupmy się na naszym zadaniu - stwierdził klown.

- A jakie niby jest to nasze zadanie? - spytał zabawkarz.

- Czy to nie oczywiste? Powstrzymać za wszelką cenę Candy'ego, bez względu na to, co chce zrobić - odparł Jack. - Myślałem, że jesteś na tyle domyślny, żeby zrozumieć coś tak oczywistego od razu - dodał. Jason postanowił tym razem zignorować jego uwagę. Sam nie wiedział, skąd w nim tyle cierpliwości. Zachowywał się zupełnie jak nie on, sam to widział, ale nie potrafił tego wyjaśnić. Zresztą, nie miał nawet czasu, żeby teraz o tym myśleć.

- Dobra, nieważne. Skupmy się w takim razie na tym, żeby jak najszybciej znaleźć Candy'ego i Sophie - powiedział Jason. Byli już coraz bliżej budynku, mogli dostrzec jego popękane ściany, porastane przez mech i grzyby.

- I Madeleine - dodał Jack.

- Madeleine - przytaknął mu Jason. Oboje wiedzieli, czuli, że Madeleine ma z tym coś wspólnego. A jako jej przyjaciele, musieli dopilnować, żeby nic jej się nie stało, żeby była bezpieczna. Wydawać by się mogło, że, skoro nie żyje, nic jej już nie grozi. Oboje jednak doskonale wiedzieli, że było zupełnie inaczej. Madeleine naprawdę miała z tym wszystkim coś wspólnego. Oni chcieli... Nie, oni MUSIELI się dowiedzieć, co dokładnie ma z tym wspólnego i zrobić wszystko, co w ich mocy, aby nic jej się nie stało. Żeby nie zawiedli jej ponownie.

~*~

Sophie z rosnącym niepokojem przyglądała się przygotowaniom Candy'ego. Wiedziała, że będzie musiała wiele znieść, że prawdopodobnie... czeka ją śmierć, bo kto, jak, kiedy ma jej pomóc? Jak ktokolwiek miałby ją w ogóle znaleźć? Kto w ogóle mógłby ją ochronić, uratować od tego potwora? Wiedziała jednak, że będzie musiała to wszystko znieść. Jeśli nie dla siebie, to dla swoich bliskich. I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno temu wykłócałam się z nimi o takie drobnostki, jak sprzątanie pokoju czy opieka nad bratem... Teraz wszystko bym oddała za to, żeby móc jeszcze choć raz zająć się Damianem, porozmawiać z rodzicami... - pomyślała załamana Sophie.

Lalka czy zatruty cukierek?Where stories live. Discover now