ROZDZIAŁ 23

624 31 80
                                    

Znów zaczyna padać deszcz, przez co grudzień przestaje przypominać zasłużoną zimę, a co najwyżej późną jesień. Jest paskudnie wilgotno i nawet zaczynam żałować, że nie poszedłem w ślady Vincenta i nie ulizałem włosów, bo zaraz zaczną sterczeć, jak kultowe warkocze Pippi Langstrumpf. 

Przekraczamy próg sali. Z miejsca oślepiają nas mieniące się ciepłymi światłami, kryształowe żyrandole. Większość ścian pokryta jest licznymi portretami lub aktami, na których przeważają kobiety. Po mojej lewej stronie, między szwedzkim bufetem, a pikowanymi kanapami, dostrzegam także majestatyczny kominek kaflowy, nad którym zamiast obrazów znajdują się freski, choć z tej perspektywy malowidło jest dość niewyraźne. Wszystko tonie w złocie, a wystawa ceramiki, czy rzeźb potęguje to wrażenie. Chyba cofnąłem się o parę wieków, choć patrząc na moją profesję, raczej nie żyłbym wtedy w takim przepychu i luksusach. 

A dziś nawet nie chcę. 

Postanawiamy się rozdzielić, aby sprawdzić, które ze znajomych nam twarzy są już na sali. Puszczamy Hectora przodem, by przykuł uwagę wścibskich spojrzeń. Vincent z Sergiuszem ruszają na lewo, a gdy chcę udać się za Tomem w przeciwnym kierunku, słyszę obok głos ojca. 

- Ty zostajesz ze mną. - Nawet na mnie nie patrzy. Zbliża się do nas kelner, trzymając w dłoniach złotą tacę z kieliszkami szampana. - Dziękuję - odpowiada, gdy chwyta jeden w dłoń. Mężczyzna po chwili wysuwa tacę także w moją stronę. 

- Dla mnie coś mocniejszego - mówię, stając przy boku Hectora. Kelner odpowiada mi skinięciem głowy i znika w tłumie gości. - Czego chcesz? - pytam, nakładając maskę spokoju i uprzejmości, jakbym właśnie rozpoczął najlepszy wieczór swojego życia. 

- Masz chronić mój tył. 

- A jak ktoś przestrzeli ci jaja? - drążę nieco ciszej, łącząc dłonie za plecami. - Albo poderżnie gardło? 

- Zadbam, by to samo stało się z tobą. - Hector przykleja do ust szeroki i nieszczery uśmiech, gdy krąży wzrokiem po zgromadzonym towarzystwie. - Wybierz, czy wolisz stracić jaja, czy krtań. 

- Najchętniej głowę, aby nie widzieć tego syfu. 

Hector otwiera usta, by coś powiedzieć, jednak wycofuje się, gdy dołącza do nas Harper trzymając pod rękę matkę, która idealnie wpasowuje się w obraz gospodyni tej imprezy. Na co dzień zwykle nosi czerń, a dziś zgodnie z tradycją założyła czerwoną suknię i przewiązała w talii grubym, oczywiście złotym, paskiem. 

- Zabiłabym za łyk prosecco - mówi nagle Harper poważnym tonem. 

- A ja whisky - rzuca matka, a uśmiech nie schodzi jej z twarzy już od przynajmniej kilkunastu sekund i zapewne nie zniknie, dopóki nie wyjdzie stąd ostatni gość. 

Wiadomo przynajmniej, po kim odziedziczyłem zamiłowanie do alkoholu. 

- Już zamówiłem - odpowiadam zgodnie z prawdą i po dłuższej chwili w zasięgu mojego wzroku pojawia się kelner. - Idealne wyczucie. Podwójną poproszę. 

- Gdzie jest Vincent? - dopytuje Harper. 

- Zaraz wróci - zapewniam, podając w międzyczasie mamie szklankę z alkoholem. 

- Kochany. Trzeba przywitać gości. - Mama upija łyk whisky, po czym kładzie dłoń na ramieniu Hectora. - Zaczynamy? 

- Zaczynamy - odpowiada, znacząco się prostując, po czym chwyta matkę pod ramię. 

- Albo potrójną - ciągnę dalej swoje rozterki w stronę kelnera, który przygląda mi się z lekkim zdezorientowaniem. Obserwuję kątem oka, jak rodzice wkraczają w ciekawski tłum, w którym dostrzegam nawet naszego Johnnego. - Albo powiedz, gdzie znajdę całą butelkę.

Bractwo Omerta [1] - Atak (ZAKOŃCZONE)Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon