ROZDZIAŁ 4

1.7K 67 98
                                    

Kolejnego dnia meldujemy się na komisariacie na wezwanie NYPD[1]. Ubiegłej nocy przekazaliśmy policji podstawowe informacje z zajścia w Gilstrap, ale dziś mamy złożyć oficjalne zeznania. Siedzimy z Vincentem na plastikowych krzesłach i czekamy, aż zjawi się Hector. Ostatni raz przebywałem w takim skupisku policjantów, gdy porwano moją siostrę. Nie będę oszukiwał sam siebie, że czuję się tu dobrze. Mój i ich status społeczny wyklucza wzajemną przyjaźń, bo w tym łańcuchu pokarmowym to oni pożerają mnie.

- Myślisz, że można tu palić? - pytam, rozglądając się.

- A masz gotówkę? - Zerkam na niego unosząc brew. - To od razu opłacisz mandat.

- Żartowniś.

Na końcu korytarza dostrzegam Hectora, w czarnym garniturze, który zmierza w naszą stronę.

- Panowie - wita się z nami uściskiem dłoni. - A nasz prawnik? Jeszcze go nie ma?

- Nie prosiłeś, aby go tu ściągać - odpowiada Vin. - I uważam, że jest to zbędne, ojcze. Nie mamy nic do ukrycia w tej sprawie, więc nie wzbudzajmy niepotrzebnych podejrzeń.

Hector patrzy na niego, jakby powiedział coś szokującego.

- Chcę tu prawnika - mówi stanowczo.

- Nie będzie żadnego prawnika. Powiesz, co wiesz i wychodzimy - wtrącam.

- Ty nawet nie powinieneś się odzywać - beszta mnie.

- A ty podejmować głupich decyzji. Ale niestety. Obaj musimy cierpieć.

- Dzień dobry. - Podchodzi do nas funkcjonariusz, akurat trafiając na rodzinne sprzeczki. - Który z panów to Ian Savinni?

Przeskakuje wzrokiem z Vincenta na mnie.

- To ja.

- Zapraszam zatem za mną.

Podążam za funkcjonariuszem na koniec korytarza, gdzie za rogiem znajdują się drzwi. Otwiera je przede mną i pozwala, bym wszedł jako pierwszy.

- Proszę poczekać. Zaraz ktoś do pana przyjdzie.

- Dziękuję.

Wchodzę do małej salki bez okien, ale z szybką, za którą pewnie teraz stoi sztab, który będzie mnie obserwował - moje zachowania, mimikę i gesty. Siadam przy stole, przy którym znajdują się jeszcze dwa wolne krzesła.

Do środka wchodzi mężczyzna w średnim wieku, z czarnym wąsem i wydatnymi zakolami.

- Dzień dobry - mówi, od razu zajmując miejsce naprzeciwko mnie. - Agent Myles Torres, Federalne Biuro Śledcze.

Federalny? To było do przewidzenia.

- Dzień dobry.

- Może papierosa?

Przesuwa paczkę w moją stronę.

Podsłuchiwaliście nas, czy co?

- Nie, dziękuję.

- Panie Savinni, nie zajmę panu dużo czasu. Najlepiej będzie, jak powie mi pan na starcie wszystko, co wie o tej sprawie.

- Cóż, wiem niestety niewiele - zaczynam, składając dłonie na blacie. - Pana Marco Monrell był naszym częstym gościem, ale nie znałem go prywatnie. Tamtego wieczora, gdy to się stało, jedliśmy kolację u moich rodziców.

Słowo "morderstwo" jeszcze nie przejdzie mi przez gardło.

- My?

- Ja, dwójka moich braci, James oraz Vincent, i jego żona, Harper.

Bractwo Omerta [1] - Atak (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now