ROZDZIAŁ 27 (2/4 FINAŁU)

442 26 82
                                    

Zaprowadzają mnie na dół i dla zachowania pozorów, karzą odebrać klucze od konsjerża. Wchodzimy do vana, w którym siedzi kilku ogolonych na zerwo i napakowanych karków. Sadzają mnie między nimi, trzymając lufę na moim gardle. Potrzebuję bólu, a nawet znacznie więcej. Tortury. Najchętniej sam zrobiłbym sobie jakąś krzywdę, ale moje myśli krążą tylko wokół tego, że muszę naszą dwójkę z tego wyciągnąć, a nie mam jeszcze pojęcia, gdzie trafię, ani co tam zastanę.

Ani, czy faktycznie mają Remy w jednym kawałku.

- To ten Savinni?

- Inaczej go sobie wyobrażałem. Jakiś taki, wychudzony.

- I zarośnięty. Bliżej mu do drwala!

Podnoszę głowę, by objąć wzrokiem ich spuchnięte i czerwone mordy. Może jestem nerwowym draniem, ale zupełnie nie ruszają mnie ta szczeniackie odzywki. Nie odzywam się słowem. Nie po to tu jestem Nie oni są moim celem.

- Szefie?! - Kark uderza dłonią w szybę od strony kierowcy. - Możemy się z nim chwilę zabawić?!

- Zamknij pysk. Mamy go tylko pilnować - odpowiada mu drugi.

Chyba w końcu docieramy na miejsce, bo samochód się nagle zatrzymuje. Karki wstają i rozsuwają przede mną drzwi. Jeden z nich chwyta mnie za kołnierz płaszcza i zmusza bym wstał, po czym popycha do wyjścia.

Pożałujecie tego. Wszyscy, kurwa, tego pożałujecie.

Wiem, gdzie jestem. To stara, opuszczona fabryka papieru, gdzie często przesłuchiwałem ludzi Mozarta. Otwierają przede mną metalowe drzwi i wprowadzają na aulę, gdzie znajdują się stare maszyny drukarskie, a nasze kroki roznoszą się echem po ścianach.

Jeśli nie zrobię czegoś teraz, nie uwolnię jej od widma śmierci. Cholernie wierzę w swoje umiejętności, ale samemu na siedmiu, bez żadnej broni, czy nawet ostrza się jeszcze nie mierzyłem.

Teraz, albo nigdy.

Chwytam za lufę na moim gardle i wykręcam mu dłoń, aż oddaje strzał, który trafia w jego kumpla.

- Durnie! Nie skuliście go!

Wyrywam z jego dłoni pistolet i osłaniając się jego ciałem, przykładam mu do głowy gnata. I wtedy moje serce zamiera, gdy w oddali, na środku wielkiej hali kogoś dostrzegam.

To ona.

- Nie radzę - krzyczy Devin, trzymając lufę na jej skroni.

Jej widok, zapłakanej, z potarganymi włosami jest dla mnie jak cios prosto w twarz. Nie mogę oderwać od niej wzroku. Jest pobita, a dłonie ma przywiązane do krzesła. Obłoki pary na moment przysłaniają mi jej smutne oczy i zauważam, że nie ma na sobie nic prócz sukienki. Nie ma nawet butów, a gołe stopy ma oparte o nogi krzesła.

- Odłóż grzecznie broń, Savinni.

Staram się skupić, by przybrać maskę obojętności, ale nawet z trudem biorę oddech, bo serce wali mi jak dzwon. Powoli puszczam napastnika i popycham go do przodu.

Ty frajerze!

Obok mnie staje od razu drugi napastnik i zabiera z moich rąk gnata.

- Skujcie go!

Niższy mężczyzna, prawie o głowę, wygina moje dłonie w tył i zaczyna prowadzić mnie w stronę Remy i Devina.

- Wybacz kochanie, że musiałaś tyle na nas czekać - odzywa się Devin, po czym składa przelotny pocałunek na czubku jej głowy. Ona, jakby odruchowo, wzdryga się i odwraca od niego twarz.

Bractwo Omerta [1] - Atak (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now