ROZDZIAŁ 11

1.4K 47 106
                                    

- Kurwa!

Karafka ze złotymi lamówkami odbija się od ściany. Grube kawałki szkła rozsypują się po podłodze, a reszta nieskonsumowanego alkoholu płynie po drewnianych panelach.

- Ian?

- W porządku - oświadczam słabo, gorzko się uśmiechając. Sięgam pośpiesznie do szuflady w biurku i wyciągam z niej paczkę grubych fajek. - Kontynuuj. - Zachęcam go gestem dłoni i odpalam papierosa.

Opieram się biodrem o biurko i powracam wzrokiem do obrazu z projektora, który obecnie wyświetla zdjęcia Richarda Mortenz. Mój gabinet został obdarty z resztek prywatności i zmienia się w pierdolone centrum dowodzenia.

- To jest dobra wiadomość - odzywa się Tom. - Lub na pewno nie jest zła - dodaje nieco pochmurniej. - Ostatnia lista, którą mieliśmy zawierała tylko dwie nowe osoby, choć wtedy zakładaliśmy, że to chwilowy przestój. Głośno myślę, ale wstępnie możemy założyć, że jesteśmy blisko kompletu danych.

- Nie mówisz serio. Nie jesteśmy w stanie tego stwierdzić - odpowiadam siląc się na względny spokój, jakbym przed chwilą wcale nie robił tej cholernej karafki. - Fakty panowie. Tylko to uznaję.

- A jakie są fakty? Nie ma na liście nowych nazwisk, więc możliwe, że Mozart obecnie nikogo nie przyjmuje w swoje szeregi. Podkreślam, możliwe. Biorę pod uwagę jeszcze transakcje gotówkowe ale nie wiemy, na jaką skale to praktykują, a pośredników musimy stanowczo wykluczyć. Zmarnujemy tylko czas. To będzie jak szukanie naboju po całym kontynencie. Kolejna opcja to lista elektroniczna, ale nie wiemy, czy takowa istnieje. 

- Podziwiam cię, stary. Serio. Stoimy w bagnie wypełnionym gównem po same brzegi, ale ty twierdzisz, że to tylko błoto. - Sergiusz wydyma usta, wyglądając jak naburmuszony dzieciak. - Ja nie lubię gówna, rozumiesz? Jeśli chcecie mnie w czymś topić to niech to będą pliki banknotów lub przynajmniej morze wódki.

Pierdolony pijak.

- Tom, świetna robota, że stworzyłeś tę bazę, choć... - Vincent rozmasowuję nasadę nosa. - Nie wierzę w to, co mówię, ale Lubomirski ma rację. Niestety.

- Niestety? - pyta z udawanym żalem. - Święty, ty mnie nie prowokuj. Moja wiedza sięga daleko poza horyzonty waszej świadomości.

Święty - odtwarzam w swojej głowie. Dawno nie słyszany pseudonim Vincenta sprawia, że na parę sekund czuję się młodszy o jakieś piętnaście lat.

- Teraz jesteś wróżką? - pytam, zaciągając się w międzyczasie papierosem. - Może jakaś szybka sesja tarota? Pewnie więcej nam to powie, niż nasza dotychczasowa robota.

- Preferuje kulę, ale ostrzegam, że wysoko się cenię.

- Beczka szkockiej z mocą pięćdziesiąt cztery i pół procenta ugasi twój portfel?

- Jaki rocznik? - pyta całkiem poważnie.

Vincent głośno odchrząkuje, próbując przerwać naszą zbędną dyskusję.

- Mamy luki w siatce rodziny Killeen - zaczyna, przenosząc rozmowę na właściwy tor - więc nie wiemy więcej, niż wiemy, ale podsumujmy raz jeszcze, co mamy. Może coś przeoczyliśmy.

Tom pilotem w swojej dłoni przełącza na obrazie projektora profile, cofając się aż do zdjęć listy, którą wczoraj przechwyciliśmy. Zaciągam się tytoniem widząc świstek, w którym pokładałem tyle nadziei. Dwadzieścia cztery. Dokładnie tyle znajdowało się na niej pseudonimów ludzi Mozarta, którzy na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy otrzymali od niego lewe czeki. Ręcznie wypisana, nieco niezdarnie i przekazywana, co kwartał z rąk samego bossa w ręce doradcy. Mortenz dzielił brudną gotówkę, jako wynagrodzenie z Grey Leg, a po wypłacie palił listę w swoim kominku na Manhattanie za trzydzieści tysięcy dolarów. Dwadzieścia cztery osoby i profil każdej z nich już posiadaliśmy. Miesiące pracy znaczyły teraz tyle, co proch i popiół.

Bractwo Omerta [1] - Atak (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now