ROZDZIAŁ 13

1.6K 48 93
                                    

Wzgórza Todt Hill, Nowy Jork

Moja szurnięta rodzinka kocha luksus. Myślę o tym za każdym razem, gdy wjeżdżam na podjazd naszego rodzinnego domu. W tej dzielnicy mieszkał sam Paul Castellano[1], czy Frank Cali[2], a nawet kręcono tutaj filmową posiadłość rodziny Corleone[3]. Naturalnie Hector uznał to za ogromny atut tego osiedla.

Parkuję na brukowanym kostką podjeździe. Z oddali widzę, jak podbiega do mnie Johnny zakładając w międzyczasie płaszcz. Wysiadam nieco rozbawiony, obserwując jak zziajany staje opierając się dłonią o maskę mojego samochodu.

- Panie Savinni...

Jego twarz jest cała czerwona i sam już nie wiem, czy to od mrozu, czy jego niezdarnego biegu przez dziesięć metrów. W końcu jest już po pięćdziesiątce, więc jestem w stanie wybaczyć mu ten brak kondycji.

- Nie spodziewałem się tu dziś pana - dodaje.

- Niespodzianka - odpowiadam beznamiętnie.

- Może przeparkuję pana samochód do garażu? - Wskazuje nieśmiało na kluczyki w mojej dłoni, z zawieszką w postaci uciętej głowy.

Taki żart.

- Spokojnie, długo tu nie zabawię.

Johnny przytakuje lekko speszony i gestem zaprasza mnie do wejścia.

Dom jest kwintesencją gustu matki. Klasyczny kolonialny budynek z ceglaną fasadą i dużym frontem otoczonymi wysokimi białymi kolumnami. Położony z dala od sąsiadów, a prowadzi do niego kręta uliczka, otoczona gęstym lasem. "Trochę na uboczu, dyskretnie schowany, a jednak nadal to tylko czterdzieści minut do Manhattanu" - przywołuję w myślach słowa mojej rodzicielki. Posiadłość ma nieskazitelny, jak zawsze idealnie ostrzyżony trawnik. Drzewa potraciły na zimę swoje liście, a jedynie kilka iglastych krzewów dodaje koloru w ten ponury dzień.

Johnny puszcza mnie przodem.

Czasami nie wierzę, że za tymi dwuskrzydłowymi drzwiami z ciemnego dębu, chowają się wszystkie moje wspomnienia z dzieciństwa. Tak skrajne w swoich emocjach, gdzie znaczącą część wolałbym oddać w zapomnienie. Właśnie z tego powodu chyba tak rzadko tu bywam, a raczej raz w roku na Święta Bożego Narodzenia, które nieubłaganie się do nas zbliżają.

Przekraczając próg moim oczom ukazuje się widok na antresolę, przed którą ciągną się stare drewniane schody. Te same od lat, których matka nie pozwala wymienić na hiszpański, uwielbiany przez Hectora, marmur. Cieszę się, że mu na to nie pozwala, ani na żadne inne renowacje. Ten dom to ostatnie miejsce, gdzie czuć jeszcze obecność Evelyn. Przebywanie tutaj zawsze napawa mnie dziwną nostalgią. Pachnie tu mokrym drewnem, dymem z cygara i wonią starych, zakurzonych książek, niszczejących w bibliotece po mojej prawej stronie. Brakuje tylko zapachu czerwonego wina i chleba, wypiekanego własnoręcznie przez moją matkę, gdy byłem jeszcze dzieckiem.

Właśnie tak pachniało moje dzieciństwo.

- Pani Helen właśnie szykuje się do kolacji - mówi John.

"Szykuje się." Czasami mam wrażenie, że moja matka nie jest stuprocentową Amerykanką, a jej prawdziwe korzenie sięgają daleko w XIX wiek angielskiej arystokracji.

- Jest Hector?

- Niestety nie ma pana ojca - odpowiada, zamykając za sobą drzwi. - Wyszedł dziś rano i jeszcze nie wrócił.

- A James?

- Jest na uczelni. Ma wkrótce egzaminy.

- Czyli nadal tu mieszka?

Bractwo Omerta [1] - Atak (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now