ROZDZIAŁ 24

625 34 109
                                    

Idioci. Banda bezmyślnych i egoistycznych cwaniaków.

Tom szturcha mnie w ramię, abym się ruszył. Moje nogi wtopiły się w podłogę. Spojrzenia z tłumu sprawiają, że czuję się, jakbym był na celowniku. Mierzą do mnie, a ja nie mam nic, czym mógłbym się obronić.

- Ian, zapraszamy - zachęca Severio przez mikrofon.

Wolę jednak rolę egzekutora, niż to gówno.

Ruszam na scenę, jednak moje nogi tak jak zesztywniały, później zmiękły, tak teraz znowu drętwieją, jakbym dostał paralizatorem. O czym ja myślę? Paralizator to nic, w porównaniu z tym uczuciem. Powinienem sypnąć jakimś żartem? Co za gówno! Vincenta chociaż wszyscy kojarzą, a mnie? Pomyślą, że to blef. W sumie, to jest blef! Nie jestem zaufanym człowiekiem Hectora, a co dopiero jego dumą, a w kwestii syna zawsze można zrobić testy DNA. Nasza rodzina będzie spalona, jeśli inni się dowiedzą, że egzekutor ma być prawą ręką samego bossa. Mam wrażenie, że panuje stereotyp, że moja rola ogranicza się do wielkiego, bezmózgiego osiłka, który pociąga za spust, gdy mu każą, ale czy zapomnieli już o niesławnej historii Roya Demeo?[1] Został zabity przez własną załogę, ale był niekwestionowanym geniuszem zbrodni. Kto wie, może czeka mnie ten sam los?

Witam Severio uściskiem dłoni, którym mam ochotę złamać mu palce.

- Musiałem - szepcze mi do ucha, po czym odsuwa się w kąt sceny.

Musiałeś mnie wydać? 

Staję przed mikrofonem, łącząc dłonie za plecami, bo zacząłbym jeszcze gestykulować jak moja matka.

- Cieszę się, że tylu z was chce aktywnie uczestniczyć w naszej aukcji - zaczynam. - Pewnie się zastanawiacie, co tutaj robię, ale musicie wybaczyć, bo właściwie sam jeszcze tego nie wiem - żartuję, choć widzę, że tylko nieliczne osoby na przodzie to podłapują. - Ale to, co mogę wam powiedzieć, a raczej zagwarantować, to wdzięczność naszej rodziny za pomoc dla Stowarzyszenia Enpero. Chcę też podziękować za organizację tego wieczoru mojej bratowej, Harper, nazwiska się pewnie domyślacie, oraz drugiej wspaniałej kobiecie, jaką jest moja mama. - Robię krótką pauzę na brawa. - Usłyszałem dziś od jednego z was, nie bój się, Richardzie, nie zdradzę twojego nazwiska, pytanie "czy ta wystawa jest coś warta"? Cóż, gdyby tak było pewnie byśmy to właśnie przewozili do naszego domu. - Drugi żart lepiej się przyjmuje. - Ale ceramika, którą widzicie została wykonana przez dorosłych już wychowanków ze Stowarzyszenia Enpero, podobnie jak większość rzeźb. Sprawmy, aby to były ich pierwsze dzieła sztuki. Miłego wieczoru.

Rozlegają się brawa, których nieszczególnie się spodziewałem, lub zaczęło mi być już wszystko jedno. Tym wystąpieniem złamałem przynajmniej kilka swoich podstawowych zasad, ale po tej dawce adrenaliny to cud, że jeszcze oddycham.

Podchodzę do Severio.

- Zapowiedz Mozarta - polecam cicho, po czym żegnam towarzystwo lekkim skinieniem głowy i schodzę ze sceny.

Drogę do Vincenta, obok którego stoi nadal Tom i Sergiusz, pokonuję chyba w ułamku sekundy. Wiem, że ludzie na mnie patrzą, więc nie mogę rozpętać tu III Wojny Światowej, ale sądzę, że moja mina dostatecznie im zdradza, jak bardzo, bardzo, ale to bardzo jestem wkurwiony.

- Jeszcze zanim zaczniemy, parę słów od naszego... przyjaciela, Renzo Killeena.

Mozart nie wchodzi na scenę na sztywnych nogach jak ja. Oczywiście, że nie. Ten człowiek jest stworzony do publicznych wystąpień, atencji i wszystkiego, co próżne. Można o nim powiedzieć wiele złego, jednak utrzymuje swoją pozycję już przez tyle lat, że nawet za to, należy mu się szacunek. Nasi goście mają chyba podobne zdanie, o czym świadczą wcale nie ciche oklaski.

Bractwo Omerta [1] - Atak (ZAKOŃCZONE)Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon