ROZDZIAŁ 2

2.6K 88 94
                                    

Słońce chowa się, by dać miejsce ciemności. Ciężkie chmury zbierają się nad miastem. Robi się ponuro i wietrznie. Czuję przypływ siły wraz z wzbierającym powiewem wiatru. Gęsta mgła przysłania panoramę Manhattanu, a fale rozbijają się o mury portu.

Właśnie teraz śmierć puka do ludzkich serc, przemierza domy i opuszczone przedmieścia w poszukiwaniu kolejnej zdobyczy.

I znajduje ją. Ja ją znalazłem.

Zimne krople spływają po mojej twarzy, gdy patrzę niewzruszonym wzrokiem na swoją ofiarę. Jego ręka jest nienaturalnie wygięta, a kość przebiła mu skórę na łokciu. Jestem godny podziwu, że próbuje się jeszcze czołgać.

- Niewygodnie, panie Dorevir? - pytam, przekrzywiając głowę.

- Nic ci nie powiem - warczy, a krew cieknie z jego ust.

Mój uśmiech poszerza się, a do moich nozdrzy uderza zapach zbliżającego się deszczu.

Lubię oddawać się temu szaleństwu.

- Prawdopodobnie mi pan nie uwierzy, ale walczę o pokój na świecie. - Widzę w jego oczach zaskoczenie, a mój spokojny ton głosu zdaje się go jeszcze bardziej dezorientować.

- Pokój? - pyta, walcząc o każdy oddech. - Wygląda to raczej na wojnę.

- To tylko pozory, panie Dorevir. Zanim to nastąpi muszę tu posprzątać, aby moje marzenie mogło się urzeczywistnić. Jestem pod tym względem niezwykle pedantyczny.

Kucam przed nim, nie spuszczając z niego wzroku. Zimna stal moich oczu jest niczym nóż przecinający jego duszę. Kąsa ją. Ćwiartuje. Rzucam na swoje ofiary niewerbalne zaklęcie Sectumsempry[1], którego nikt nie jest w stanie odbić.

 Rzucam na swoje ofiary niewerbalne zaklęcie Sectumsempry[1], którego nikt nie jest w stanie odbić

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

- Wiem, kim jesteś - mówi, jakby doznał olśnienia.

- Tak? - Widzę po nim, że się waha. - Bezczelnym i aroganckim psychopatą. Tak, wiem. Z reguły jestem łasy na komplementy, jednak nie dziś.

- Jesteś potworem.

- Auć - wzdycham i podnoszę się na równe nogi. - Czy ja wyglądam panu na osobę, która czerpie satysfakcję z przelewu krwi? - Obdarowuje go swoim triumfalnym uśmiechem. - Może odrobinę, ale odłóżmy już na bok tę oficjalną część. Mam dla pana propozycję.

Mężczyzna wygląda na jeszcze bardziej zdezorientowanego niż wcześniej. Wyciągam z kieszeni paczkę fajek i wkładam jednego do ust.

- Mów mi Ian, Frank - rzucam podpalając papierosa. - Uważam, że jesteś inteligentnym facetem i wierzę, że poważnie przemyślisz moją ofertę. Wiesz już, z czym wiążę się niewykonywanie moich próśb. Nie jestem zbyt cierpliwym człowiekiem, a tym bardziej bardzo nie lubię się powtarzać. Rozumiesz mnie, prawda? - pytam, robiąc krótką pauzę, aby zdążył przyswoić informację. - Jeśli jednak zdecydujesz się na drugą opcję... - wypuszczam głośno powietrze, po czym schylam się, ale tylko po to, by wyciągnąć z nogawki nóż. - Przypomnij mi, ile lat ma twój syn?

Bractwo Omerta [1] - Atak (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now