ROZDZIAŁ 1

5.8K 125 145
                                    

Jeden zły wybór, setki niepowodzeń, tysiące ofiar i miliony litrów krwi. Właśnie tym jest ten świat. To otchłań bez dna. Rządzący się zmieniają, władza przemija, a blizny zostają na zawsze. Gdy zacznie się gra, nikt, ani nic nie jest w stanie jej zatrzymać. Nieważne, czy tego chcesz, czy się boisz, a może chcesz uciec. Jesteś tu i zostaniesz tu do końca. Ten świat cię zmienia, łamie, otacza jak kokon.

Chciałbym, aby moja historia była przestrogą. Niech po mojej śmierci opowiadają o tym, jak bardzo ten świat jest zepsuty i wulgarny, mózg naiwny, a ludzie fałszywi. Niech moja śmierć będzie przeciwieństwem tego życia. Niech śmierć będzie dobra. Niech duszę poćwiartują wszystkie upadłe anioły, a ciało zgnije. Wtedy gra się skończy.

Z zimnym uśmiechem na ustach przemierzam ciemne korytarze, trzymając w dłoni glocka. Adrenalina krążąca w żyłach jest jak ukojenie, napęd i dodatkowa siła do działania. Mocniejsze bicie serca i ta cholerna pewność. Pewność, że i tak jestem ponad to. Słyszę padające strzały. Opieram się o ścianę i widzę, że nad futryną w pomieszczeniu obok gaśnie czujka ruchu.

Podobnie, jak w królestwie zwierząt, tutaj także rządzi nami pewna hierarchia. Władzę sprawuje najsilniejszy, dominujący zawodnik, niczym lew. Ale czy musi być on zawsze utożsamieniem siły i walki? Czy istnieje w tym stadzie jeszcze miejsce na indywidualizm?

Wilk sam wyznacza swoje ścieżki. Sam wymierza sprawiedliwość. Chroni tych, którym zagrażają obcy lub inne stado. Czy jestem wilkiem? Czy po tym wszystkim, mogę jeszcze należeć do watahy? Czy istnieje dla mnie odkupienie?

Kończymy akcję. Popycham nogą drzwi od magazynu, wymierzając z broni. Palce obsesyjnie zaciskają się na uchwycie pistoletu, gdy widzę biegnących z naprzeciwka ludzi w kominiarkach.

- Spadamy!

Dla mnie już nie ma ratunku. Zamiast śmiejących się dzieci widzę otaczające je niebezpieczeństwo. Zamiast szczęśliwego małżeństwa widzę toksyczne związki i przemoc. Zamiast wyzwolonych kobiet - gwałt i prostytucję, a za świrów i wykolejeńców uważam samego siebie.

Jestem diabłem w białej szacie splamionej łzami i krwią. W końcu nawet sam diabeł musi uklęknąć przy konfesjonale i pochylić głowę. Zrobić rachunek sumienia i wyspowiadać się, a zadaną mi pokutą może być tylko... śmierć.

Szybkim krokiem kierujemy się na tylne wyjście i wyważamy drzwi. Dobiega do nas reszta i uciekamy z magazynu. Otwieramy właz do kanałów i kolejno zeskakujemy na betonową powierzchnie.

- Są wszyscy? - pytam, chowając broń do kabury. Ściągam kominiarkę i rozglądam się po swoich ludziach. - Znaleźliście coś?

- To samo, co zwykle.

- Czyli nic - warczę. - Wasza pomoc tutaj gówno daje.

Wszyscy milczą. Nie jestem zadowolony, wręcz przeciwnie. Pieniądze zabrane z Grey Leg są jedynie przykrywką, by nikt się nie zorientował nad właściwym powodem, dla którego się tu włamujemy. Takie skoki może są dobre dla młodych by pobudzić endorfiny, ale nie dla mnie, gdy za parę miesięcy wybije mi trzydzieści cztery lata.

- Na co jeszcze czekacie? – pytam unosząc jedną brew ku górze. Krzywią się na moje słowa. – Wasza rola nieudaczników w tym skoku właśnie dobiegła końca.

Worki z pieniędzmi zostają rzucone na ziemię i wszyscy giną w ciemnościach tunelu. Zostaje tylko Marco, odchylając materiał kominiarki na czoło.

- To jest gówniana robota - mówi ze spokojem. – Nic na niego nie mamy. Grey Leg było ostatnim możliwym miejscem by cokolwiek znaleźć.

Uśmiecham się pod nosem.

Bractwo Omerta [1] - Atak (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now