ROZDZIAŁ 3

2.2K 75 172
                                    

Otwieram oczy, gdy dociera do mnie huk rozbitego szkła. Struga potu spływa po moich plecach. Podnoszę się do pozycji siedzącej, a pulsujące serce rozdziera mi żebra. Rozglądam się nerwowo po pokoju, nie wiedząc, gdzie jestem. Zaciskam mocniej dłonie na zimnej i mokrej pościeli.

On tu jest. Stoi przede mną.

To halucynacje, czy do reszty zwariowałem?

" - Marco Monrel. Przyjaciele zwą mnie Widelec.

- Ian Savinni. Przyjaciół nie mam."

McCoy przygląda mi się wyczekującym wzrokiem. Jest pokaźnym czarnym dobermanem. Jego wysoko osadzone uszy nasłuchują nawet najmniejszego szelestu. Widzę, że mój stan wpędza go w dodatkową czujność i skupienie. Muszę wstać. Muszę wziąć się w garść. Podnoszę się niechętnie z łóżka, gdy McCoy trąca mnie nosem w kolano. Przecieram zmęczonym gestem twarz. Zbierając wszystkie nagromadzone od kilku godzin siły udaję się do łazienki. Mijam po drodze porozrzucane ciuchy i potłuczone szkło. Obmywam twarz zimną wodą i spoglądam w lustro przed sobą.

Kim jest człowiek, którego widzę? Kim jest człowiek, który prześladuje mnie od tylu lat? Jestem swoim najgorszym koszmarem. Prześladowcą, którego nie mogę zabić.

Możesz.

Znowu mam przed oczami jego martwe ciało. Krew Marco jest na moich rękach. Zaciskam dłonie na umywalce próbując odpędzić od siebie obrazy minionej nocy. Automatycznie napinam wszystkie mięśnie. 

On ze mnie szydzi. Śmieje się.

Ty go zabiłeś.

W amoku rozbijam lustro. Te halucynacje stają się boleśnie realne. Czuję szkło przecinające skórę. Dłonie zaczynają się trząść, a ból fizyczny wraca. Próbuję stłumić chaos, który panuje w mojej głowie, jednak bezskutecznie. Alkohol opuszcza moje ciało i zaczyna wracać świadomość. Ta cholerna bezsilność mnie przytłacza. Nie mogę nawet krzyczeć. Desperacko pragnę poczuć coś innego niż ta pieprzona pustka w środku.

Do moich uszu dobiega ciche skomlenie pod drzwiami.

Obiecałem, że go pomszczę. To jedyna myśl, którą muszę przyjąć. Nie mogę go zawieść. W moim życiu nie ma miejsca na łzy.

Obmywam pokaleczone dłonie i wchodzę pod zimny prysznic.

Masz zadanie. Cel.

Nie ma litości. Nie dla zdrajców.

Wyciągam z szafy golf. Zapinam kamizelkę z kaburą i chowam w niej glocka. W pośpiechu narzucam na siebie płaszcz.

- Wpadnie do ciebie James - mówię do McCoya, jednak nie wygląda na zadowolonego. Kucam przed nim, by podrapać go za uchem. - Niedługo wrócę.

***

Dojeżdżam na obrzeża miasta i parkuję przy starej, opuszczonej fabryce papieru. Przekraczając próg widzę, że dotarłem na miejsce, jako ostatni. Moje kroki odbijają się echem po pustej auli, przykuwając tym ich uwagę. Stoją w półciemności, zawzięcie o czymś dyskutując.

- Gdzie ona jest?

- Zamknęliśmy ją w magazynie - wyjaśnia Vincent.

- Zaraz ją przyprowadzę – wtrąca Severio, krzyżując dłonie na piersi. - Sami mieliśmy to załatwić.

Postanawiam to przemilczeć. Przystaję w miejscu i testuję wzrokiem Sophie, która siedzi przed nami na drewnianym krześle. Zaczerwienione i opuchnięte od płaczu oczy nawet na mnie nie patrzą, gdy się do niej zbliżam. Wiem, że jest tutaj od zeszłej nocy. Głodna i zmęczona. 

Bractwo Omerta [1] - Atak (ZAKOŃCZONE)Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon