Cassandra

8.6K 317 6
                                    

Nie mogłam być bardziej dumna. Patrząc na przemawiającego Sebastiana ciągle zastanawiałam się jak to możliwe, że los połączył mnie z tak doskonałym mężczyzną. Jego słowa poruszyły mnie do głębi, zresztą nie tylko mnie. Wystarczyło kilka zdań by wszyscy zebrani zrozumieli jak sprawy naprawdę się miały. Dzięki jego szczerej i donośnej przemowie uniknęliśmy wojny, a prawda nareszcie ujrzała światło dzienne. Byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa. Gdybym była w mojej ludzkiej postaci bez namysłu rzuciłabym się mu w ramiona. Widzą, że sprawy mają się dobrze, pozwoliłam sobie na krótkie przemyślenia i pogrążenie się we własnych myślach. 

Byłam teraz Alfą. 

Jeszcze nie do końca to do mnie dotarło, tym bardziej nie miałam pojęcia co to oznacza. Nigdy nie było kobiety Alfy, w każdym razie ja o żadnej nie słyszałam. Ten tytuł przypadał zawsze mężczyznom. Czy byłam z tego powodu zadowolona? Trudno powiedzieć. Nigdy nie zależało mi na pozycji i władzy. To nie były moje pragnienia. Chciałam tylko szczęśliwego, dobrego życia w otoczeniu kochających i szanujących mnie ludzi. Dopiero co oswoiłam się z myślą, że zostałam Luną, co również wiązało się z wieloma obowiązkami i odpowiedzialnością. Bycie Alfą oznaczało ich jeszcze więcej. 

Nie cieszyłam się z upokorzenia Connora, który stał teraz oniemiały na środku polany. Nie miałam dla niego współczucia jednak czerpanie satysfakcji z czyjegoś cierpienia nie leżało w mojej naturze, ale wszystko co się stało było jego winą. Sam sprowadził na siebie to nieszczęście i teraz musiał ponieść tego konsekwencje. 

Najlepsze co wynikło z tej sytuacji to fakt, że Sebastian mógł w końcu zaznać spokoju. Imię jego ojca zostało w końcu oczyszczone. 

Zerknęłam na niego, ciągle gniewnie wpatrzonego w Connora i zastanawiałam się czy on postrzega to tak samo. Czy przeszło mu to przez myśl, że po tylu latach może odetchnąć? Czy był w stanie to zrobić? Byłam pewna, że tak, rozumiałam jednak, że potrzebował na to jeszcze trochę czasu. Ktoś kto nosił w sobie tyle gniewu przez tak długo tak łatwo się go nie wyzbędzie. 

- I co tutaj teraz z tobą zrobić? - odzywa się Sebastian podchodząc do mężczyzny 

Connor patrzy na niego przerażony. Nie ma mowy aby go zaatakował. Jego własna moc go opuszcza. Czuję jak z każdą sekundą słabnie i każda cząstka Alfy jaka w nim była obraca się w nicość. Wie też, że nie może liczyć na pomoc swoich wilków. Wilków, które teraz znają prawdę i nie staną po jego stronie, nie będą go bronić. Nie maja ku temu powodu. 

Może być tylko jeden Alfa. Zostałam nim ja. 

- Proszę - mówi łamiącym się głosem i opada na kolana przed Sebastianem - Litości. Okaż litość. 

- Ty ją miałeś? - pyta mój mate - Gdzie była twoja litość kiedy zabijałeś niewinne osoby, kiedy porwałeś Cassandrę, kiedy szykowałeś się do wojny ze mną? 

- Błagam - mówi Connor i próbuje złapać się nóg Sebastiana.

- Zostaw, brzydzę się twoim dotykiem. Zobacz teraz na siebie, zobacz kim się stałeś, kim zawsze byłeś. 

Mężczyzna zerka za siebie, na tych, którzy jeszcze chwilę temu byli jego poddanymi. 

- Nie pozwólcie mu mnie zabić - woła do nich - Jestem jednym z was.

Na wilczych twarzach próżno szukać współczucia czy chęci pomocy. Kilka wilków cofa się ze wstrętem, inne przechodzą na naszą stronę i łączą się z wilkami z naszej sfory. W końcu wszyscy stoimy na przeciw niego. 

- Chętnie pozbawiłbym cię życia, ale twój los nie leży w moich rekach - oznajmia Sebastian - Jesteś poddanym Cassandry i to ona zdecyduje o twoim losie. 

Sebastian zerka na mnie i skina głową dając mi znak, że teraz ja przejmuje pałeczkę. 

Waham się przez chwilę, ale następnie pewnym krokiem podchodzę do klęczącego na ziemi mężczyzny.

Connor już nie błaga, nie prosi. Wzrok ma wbity w ziemię i wygląda na pogodzonego z losem. Przez głowę przechodzi mi myśl jak bardzo przewrotny jest los. Jak szybko można spaść na samo dno ze samego szczytu. Jedna zła decyzja, jedno słowo może zmienić czyjeś życie na zawsze. 

Staję nad mężczyzną. W mojej nowej wilczej postaci znacznie nad nim góruję. Wiem co mam zrobić, co muszę zrobić. 

Rozszerzam paszczę i wydaje z siebie długi, głośny warkot. 

Connor kuli się jeszcze bardziej. Przez chwile oczekuje na atak, który nie nadchodzi i nie nadejdzie. Dość już śmierci, dość walki i okrucieństwa. 

- Nie umrzesz dzisiaj - oznajmia Sebastian dobrze rozumiejąc moje zamiary - Zostaniesz wygnany. Opuścisz te ziemie i więcej się tutaj nie pokarzesz. Karą za złamanie tego wyroku będzie śmierć. I możesz mieć pewność, że tym razem nic cie nie ocali. Odejdź!

Connor na drżących nogach podnosi się z ziemi. Nim się oddala rzuca mi jeszcze przelotne spojrzenie. W jego oczach widać tylko pustkę. 

- Wracamy do domu? - pyta Sebastian przeczesując dłonią moje futro na grzbiecie 

Tak, to bardzo dobry pomysł. 



Prawdziwa LunaМесто, где живут истории. Откройте их для себя