Sebastian

12.6K 497 14
                                    

Dzień w którym ten drań organizował huczną uroczystość nadszedł szybciej niż się spodziewałem. Kiedy tylko w mojej głowie pojawił się konkretny plan byłem podekscytowany niczym dzieciak. Nie mogłem się doczekać aż zepsuję mu ten dzień i ukażę jego prawdziwe oblicze wszystkim tam zgromadzonym.

Tego samego dnia w którym dostałem list, nie zważając na późną porę zwołałem zebranie na którym mieli się pojawić moi najbardziej zaufani ludzie. Czekałem na nich z niecierpliwością w sali narad co było rzeczą dość niezwykłą ponieważ to oni zawsze czekali na mnie. Tym razem jednak postanowiłem darować sobie protokół i chodziłem zniecierpliwiony wokół stołu czekając, aż stawią się w komplecie. Na szczęście pojawili się bardzo szybko. W końcu dostali rozkaz od Alfy. Od razu wyczuli, że coś się święci.

- Jesteśmy Alfo – powiedział mój zastępca

Nikt nie zapytał dlaczego ich tutaj wezwałem. Moich rozkazów się nie kwestionowało, nie jeżeli ceniło się swoje życie.

- Za kilka dni Connor urządza przyjęcie dla swoich pupilków – informuję ich, celowo nie użyłem jego tytułu, w moich oczach nie był Alfą – Z głębokim żalem muszę wam powiedzieć, że nie dostaliśmy zaproszenia. Nie martwcie się jednak, nie odpuścimy sobie takiej okazji.

- Co planujesz Alfo?

- Zostać główną atrakcją tego wieczoru, a potem doszczętnie go zniszczyć.

Na moje słowa reagują śmiechem i radosnymi krzykami, kilku nawet wyje.

- Zakładam, że na czas przyjazdu innych Alf Connor wzmocni ochronę, a więc przedostanie się do jego domu może być trudne.

- Damy radę – mówi z entuzjazmem jedna z moich Bet

- Oczywiście, że damy radę, musimy jednak mieć plan jak to zrobić. Tym się teraz zajmiemy. Nikt nie opuści tego pokoju dopóki nie opracujemy satysfakcjonującego mnie planu. Tak więc radzę wytężyć wam mózgownice bo przed nami długa noc panowie.

Faktycznie była długa. Dopiero po kilku godzinach uznałem, że mamy plan gotowy się powieść. Zakazałem im mówić komukolwiek o tym co tutaj ustaliliśmy pod karą śmierci. Wiedziałem, że będą milczeć, mogłem im ufać.

Kiedy tej nocy kładłem się spać przed oczami widziałem tylko twarz Connora. Wyobrażałem sobie jego zaskoczenie i strach kiedy zobaczy mnie w swoim domu. Fantazjowałem o tym jak rzucam się mu do gardła i rozdzieram na drobne kawałeczki, wszystko to na oczach jego rodziny. Drań na to zasłużył, za to co zrobił zasłużył na o wiele więcej.

Zemsta to dobra rzecz, ale dlaczego nie możemy myśleć o kimś innym, na przykład o jakiejś ładnej dziewczynie zauważa mój wilk.

- Będzie czas i na to, zaraz po tym jak się z nim rozprawię.

Będzie trzeba go podejść, sprawić by powiedział o kilka słów za dużo.

- To nie powinien być problem.

Przy tylu świadkach będzie się pilnował mój wilk miał sporo racji.

- Nie kiedy emocje wezmą nad nim górę. Na pewno powie coś co go pogrąży.

Obyś miał rację, może jak go rozerwiesz to i ja dostanę szansę na rozerwanie się. Dawno nie biegałem.

- Przemieniłem się dwa dni temu i latałem po lesie chyba kilka godzin, a ty jeszcze narzekasz?

Jemu zawsze było mało. Najbardziej ucieszyłoby go gdybym na stałe przybrał postać wilka. Niektórzy decydowali się na taki los. Ja jednak miałem na głowie całą watahę, nie mogłem ich porzucić nawet dla takiej przyjemności jaką była przemiana.

Uwielbiałem tą wolność kiedy na czterech łapach mknąłem przez las. Ten wiatr, ta adrenalina, bliskość natury.

Wyobraź sobie, że mógłbyś biegać ze swoją mate.

Ten temat wracał jak bumerang. Wszyscy w stadzie oczekiwali, że znajdę sobie partnerkę, Lunę dla naszego stada. Nie byłem głupi, wiedziałem jakie korzyści to ze sobą niosło. Jednak nie chciałem szukać jej na siłę. Pomimo, że byłem już w wieku kiedy większość mężczyzn miała już swoje partnerki, a nawet dzieci ja pozostawałem sam. Nie spotkałem jeszcze tej jedynej.

Jak masz ją spotkać kiedy cały czas siedzisz za biurkiem wypomina mi wilk.

- Spotykam wiele kobiet – zauważam.

Jednak wszystkim zależało nie na mnie lecz na pozycji jaka otwierała się przed nimi gdybym je wybrał. Dla większości kobiet zostanie Luną było zaszczytem i największym życiowym marzeniem.

- Daj mi spać, przed nami wielki dzień.

*****

Dotarcie do granicy zajęło nam dwie godziny. Aby było szybciej przybraliśmy postać wilków i w niej przebiegliśmy całą drogę. Zdecydowałem się zabrać ze sobą dziesięciu ludzi. Dziesięciu najbardziej oddanych i walecznych mężczyzn. Nie szykowałem się na wojnę, lecz wiedziałem, że mogę do niej doprowadzić. Zresztą ta i tak była nieunikniona. Zostawała tylko kwestia kiedy wybuchnie i kto ją zacznie.

Zaraz po przekroczeniu granicy przybraliśmy ludzką postać i ubraliśmy przygotowane rzeczy. Zazwyczaj nie chodziłem w garniturach, były niewygodne i utrudniały ruch, wolałem luźniejsze ubrania. Jedna z moich Bet rzuciła mi rozbawione spojrzenie doskonale wiedząc co sądzę o tym stroju. W odpowiedzi warknąłem cicho. To nie był czas ani miejsce na śmiechy. Wszędzie roiło się od strażników.

W ludzkiej postaci poruszaliśmy się znacznie wolniej, jednak nasz zapach nie był tak silny jak w formie wilka co zwiększało nasze szanse na pozostanie niezauważonymi. Zwinnie przedzieraliśmy się przez las. Każdy nasłuchiwał i uważnie obserwował okolicę. Kiecy w oddali pojawiał się jakiś ze strażników zmienialiśmy położenie bądź chowaliśmy za jednym z licznych głazów.

Strażnicy nie przykładali się do swoich obowiązków, albo byli w tym bardzo kiepscy. U mnie by to nie przeszło. Od swoich ludzi wymagałem profesjonalizmu i oddania. Jeżeli im tego brakowało nie mieli u mnie czego szukać. Zresztą, lepiej dla nas.

Dom Connora pojawia się kiedy tylko wychodzimy z lasu. Budynek jest dobrze oświetlony i nawet stąd widać liczne ozdoby. Patrzymy jak do jego progów zbliżają się zaproszeni goście. My nie wejdziemy głównym wejściem, zakradniemy się od tyłu.

Daję znak swoim ludziom i powoli zbliżamy się do tyłów posiadłości. Tutaj jest jeszcze więcej strażników niż w lesie. Tym razem nie ma szans abyśmy ich wszystkich ominęli. Dwóch pierwszych pada na ziemię nim orientują się co się dzieje. Moje Bety działają szybko i sprawnie. Nawet nie muszę im mówić co mają robić. Jesteśmy tak zgrani, że praktycznie odczytujemy swoje zamiary. Nie mija chwila, a kolejnych trzech strażników już nie zobaczy wschodu słońca. Nie jest mi ich żal, już dawno wyzbyłem się współczucia. Mógłbym zabić tutaj wszystkich zgromadzonych i nawet nie drgnęłaby mi powieka. Jednak nie po to tutaj przybyłem, mam tylko jeden cel, śmierć tylko jednej osoby tak naprawdę się liczy.

Stajemy pod murami otaczającymi posiadłość. Są tutaj niewielkie drzwi, oczywiście zamknięte, ale da mnie to nie problem. Uderzam w nie ramieniem i zamki puszczają pod moją siłą. Może podobnie zrobię z Connorem, zmiażdżę jego wszystkie kości.

Skup się na teraźniejszości upomina mnie mój wilk.

Muszę przyznać mu rację, to nie czas na zatracanie się w marzeniach. Tyły posiadłości są puste, wszyscy zgromadzili się przed posiadłością. To jest niemal dziecinnie proste. Uśmiecham się pod nosem i ruszam przed siebie. Moi towarzysze podążają za mną niczym cienie. Dźwięki muzyki stają się coraz głośniejsze, z każdym krokiem przybliżam się do mojego celu.

Kiedy wychodzę zza posiadłości zerkam na ustawione jeden przy drugim stoły. Goście siedzą przy nich i zajadają się potrawami nie zważając na to co dziej się dookoła. Co za głupcy, zawsze należy być czujnym. Podchodzę bliżej, wzrokiem próbuję odszukać Connora. Robię jeszcze kilka kroków i uderzam o coś małego. Nie o coś, a o kogoś. Spoglądam w dół i widzę niedbale upięte w kok blond włosy. Ich właścicielka zatacza się lekko do tyłu, ale szybko odzyskuje równowagę. Potem podnosi na mnie wzrok i kiedy nasze oczy się spotykają wiem, że przepadłem. 

Prawdziwa LunaWhere stories live. Discover now