Sebastian

8K 304 2
                                    

W sali narad było tak dużo osób, że ledwo byli się tam w stanie pomieścić. Zwykle spotykałem się tutaj z kilkoma wybranymi, najbardziej zaufanymi osobami. Tym razem jednak sytuacja prezentowała się znacznie inaczej. Pomimo ścisku wszyscy rozstępują się przede mną, robiąc dla mnie drogę bym mógł dojść do przeznaczonego dla mnie miejsca. Moja wściekłość musi być dobrze wyczuwalna ponieważ atmosfera szybko robi się napięta. Wszyscy oczekują na to co im powiem. Zdaje się, że nie do wszystkich dotarła wiadomość o tym co się stało. 

- Luna została porwana - oznajmiam stając u szczytu stołu i patrząc na zebranych. 

Moje słowa wywołują ogromne poruszenie. Wszyscy zaczynają szeptać między sobą. Kilka osób warzy złowieszczo na tą informację. 

- Porwał, ją Connor, Alfa jej starej watahy. 

Ta informacja już kompletnie wytrąca ich z równowagi. Pokój wypełniają warkot i wycie, które nie wróżą nic dobrego.

- To skandal - krzyczy ktoś

- Zniewaga - dodaje inny 

- Jak do tego doszło? - pyta stojący obok mnie Diego

Z jego oczu również zionie furia, ale w przeciwieństwie do innych stara się myśleć racjonalnie. Przynajmniej on, ponieważ ja również zaczynam kierować się instynktem i chęcią zemsty, a nie zdrowym rozsądkiem. 

- Connor wkradł się na naszą ziemię, a następnie na przyjęcie - informuję ich 

- Ale jakim sposobem wykradł Lunę, kiedy była otoczona tyloma osobami? - drąży temat Diego

- Luna musiała oddalić się od innych gości. Nie wiem jak mogło do tego dojść, ale jedno jest pewne, Connor sam tego nie zrobił więc musiał mu ktoś pomagać. A to oznacza, że jest w śród nas zdrajca. 

Pokój ponownie wypełniają szepty. 

- Alfo to niemożliwe - protestuje ktoś z tłumu - Nikt z nas nie zdradziłby watahy ani ciebie. Zwłaszcza na rzecz tego kłamcy. 

- więc jakie inne wytłumaczenie widzisz? - pytam wściekły

- Może Luna sama z nim poszła, może zmieniła zdanie i ... 

Mężczyzna nie kończy zdania. Z wściekłym rykiem rzucam się na niego. Przeskakuję przez stół i dopadam go w ciągu sekundy. Łapię go za szyję i unoszę do góry odcinając mu dopływ powietrza. 

- Jak śmiesz tak mówić - warczę na niego

Mężczyzna bezradnie macha nogami w powietrzu. Jego twarz zaczyna przybierać czerwony odcień. Nikt nie ośmiela się mnie powstrzymać. 

- Jak śmiesz oskarżać moją mate, swoją Lunę o coś takiego. Na jakiej podstawie twierdzisz, że zdecydowałaby się nas porzucić i odejść bez słowa? Zapewniam cię, że nie miała ku temu żadnych podstaw. 

Czuję czyjąś rękę na ramieniu.

- Alfo - spokojny głos Diego przerywa ciszę - Puść go. To nie czas i miejsce. 

- Na dawanie nauczki i przykładu co dzieje się z tymi co znieważają Lunę? Na to zawsze jest dobry czas.

- Ona jet w jego rękach - przypomina mi Diego 

Tak, racja. 

Puszczam nieszczęśnika, który od razu łapie hausty powietrza. 

- Jeszcze się z tobą policzę - informuję go, a ten się kuli ze strachu 

Robię kilka oddechów. Muszę myśleć jasno. Atakowanie własnych ludzi prowadzi donikąd i jest teraz zupełnie niepotrzebne. Wracam na moje miejsce. Wszyscy skupiają swoją uwagę na mnie. 

- Luna została porwana, zabrana wbrew swojej woli - mówię, tym razem nikt tego nie kwestionuje - To wypowiedzenie wojny. Za dziesięć minut wszyscy wojownicy mają być na placu w postaci wilków. 

Rozlegają się bojowe okrzyki. 

Connor chciał wojny, to będzie ją miał. 




Prawdziwa LunaWhere stories live. Discover now