Sebastian

7.8K 309 8
                                    

Stoją na polanie. Omiatam ich spojrzeniem i naliczam około pięćdziesięciu wilków. Ja przyprowadziłem prawie setkę. Jak na moją watahę to i tak nie dużo, ale nie było czasu aby ściągać wszystkich. 

Nasza przewaga jest widoczna gołym okiem. Dostrzegam wahanie na niektórych wilczych pyskach. Są zdezorientowani. Zapewne kolejny raz usłyszeli jakieś kłamstwa z ust Connora, lub nie usłyszeli nic oprócz rozkazu. Czy wiedzą co ten bydlak zrobił? Dlaczego się tutaj znaleźliśmy? 

Connor stoi otoczony swoją świtą. Wygląda na pewnego siebie, a jednak kryje się wśród innych. Nie staje na ich czele, nie wystawia się na pierwszy atak. Tchórz. 

Pomiędzy nami dostrzegam dwa zestawy ubrań. Tak właściwie są to tylko pasy materiału do owinięcia intymnych miejsc, których raczej nie chce się pokazywać publicznie, zwłaszcza wrogom. 

Przechylam głowę zastanawiając się co on planuje. Mógłbym w sumie w tej chwili ruszyć do ataku i rozszarpać ich wszystkich na strzępy. Wiem, że wygramy tą potyczkę i Connor też to wie, a jednak jest tutaj. Czyżby przyprowadził swoich ludzi na śmierć?

Wiatr powiewa w nasza stronę i wyczuwam od niego delikatny zapach mojej mate. Warczę cicho i pochylam się gotowy do skoku. 

Nie ma jej tu skomle mój wilk to może być podstęp

Connor podchodzi do przodu i ku mojemu zdziwieniu przemienia się w człowieka. Niemądre posunięcie. Teraz jeszcze łatwiej będzie mi rozszarpać mu gardło. 

- Co za miłe spotkanie - mówi podnosząc z ziemi tkaninę i zakładając ją - Byłoby łatwiej gdybyś i ty mógł mówić.

Twoje niedoczekanie kłamco. 

- Czyżbyś nie pragnął być teraz przy swojej mate, a niżeli tutaj ? - pyta ze złośliwym uśmieszkiem.

Na wzmiankę o Cassandrze cały się najeżam. Jak on śmie o niej mówić. Chętnie wyrwałbym mu ten język. Wiem jednak, że nie mogę tak zaryzykować. Dopóki moja mate nie będzie bezpieczna nie mogę działać pochopnie. 

Również wysuwam się na przód i zmieniam w człowieka. Kiedy przybieram ludzką formę daję znać moim wojownikom, aby pozostali na miejscu. Diego patrzy na mnie jakby chciał mi powiedzieć, że to zły pomysł. Wiem, ale teraz mam to gdzieś. 

- Gdzie ona jest? - pytam ostro - Gdzie moja mate? 

- Daleko - odpowiada ten drań jakby nigdy nic 

Zauważam, że ścisza głos aby nie słyszeli go pozostali. 

- Oni wiedzą? - pytam wskazując na jego ludzi - Wiedzą co zrobiłeś? 

- Wiedzą tyle ile trzeba 

- To może sam im powiem, co? Na pewno zechcą się dowiedzieć, że ryzykujesz ich życiem i życiem ich rodzin dla swojej własnej, prywatnej zemsty. Bo to oto chodzi tak, o zemstę? A może o urażoną dumę?

Connor uśmiecha się i klaszcze w dłonie.

- Mały Sebastian, nic nie rozumie. Widzisz tylko część większego obrazka.  To nie na twoją głowę.

- Masz rację, gubię się w twoich kłamstwach i wyrachowaniu. Niedobrze mi na sam twój widok. Brzydzę się tobą i tym co reprezentujesz. Oddaj mi Cassandrę.  

- A jeżeli tego nie zrobię? 

- Odbijemy ją siłą - oświadczam - To moja mate, Luna mojego stada, wszyscy tutaj będą o nią walczyć. Nie skończy się to dla was dobrze. Nie możesz być tak głupi aby sądzić, że wygracie.

- Jestem świadomy waszej przewagi, ale liczebność to nie wszystko. Ważny jest element zaskoczenia, a ja taki posaiadam.

- Czyżby? 

- Oczywiście, nie chwaliłbym się bez powodu. 

- Oświecisz mnie?

- Jak dobrze wiesz, śmierć swojego mate wyczuwa się od razu, czujesz jak tracisz część swojej duszy, tak przynajmniej to opisują. W sumie to nie wiem, ty chyba orientujesz się w tym lepiej. Twoja matka podobno prawie zwariowała, to prawda?

- Nie mów o mojej matce nędzna kreaturo - warczę 

- Tak, tak, wybacz, zbaczam z tematu. Jak widzisz nie ma tutaj mojej partnerki. Jest teraz z twoją Cassandrą.

- Nie rozumiem - mówię

- Och to proste, jeżeli mnie zabijesz moja mate to odczuje i poderżnie gardło twojej ukochanej. Być może pożegnam się z życiem, ale ty pożegnasz się ze swoją Cassandrą. No, a tego chyba nie chcemy, prawda? 






Prawdziwa LunaWhere stories live. Discover now