2. To twój były, prawda?

1.4K 67 12
                                    

Beverly

02.10.2023

Mokre pocałunki na czole, szyi, dekolcie. Właśnie to budzi mnie przed dziesiątą rano. Uchylam powieki i dostrzegam znajome czarne włosy, które aktualnie są wilgotne, a następnie błękitne tęczówki, które się na mnie unoszą. Jest świeżo po prysznicu.

– Dzień dobry, panno Lane – mężczyzna mówi z tym swoim akcentem, który kiedyś doprowadzał do tego, że robiło mi się mokro między nogami. – Jak się spało?

Nie dotyka mnie, jedynie całuje. To dobrze, bo nie chcę go teraz czuć w żaden sposób. Już jego usta mi przeszkadzają, ale nie mogę powiedzieć tego na głos, ponieważ będzie wściekły.

– Bardzo dobrze, byłam wykończona po wczorajszym dniu – próbuję usiąść, aby dać mu do zrozumienia, że wystarczy. – Muszę iść do łazienki, zaraz wrócę.

Schodzi ze mnie, kładąc się obok. Ma na sobie jedynie czarne dresy, które zsunęły mu się w dół odsłaniając V na dole brzucha. Odwracam od niego wzrok i wstaję, jednak nie dane mi zrobić choćby jednego kroku, bo zaciska palce na moim nadgarstku, wywołując u mnie ból i syk, ponieważ robi to mocno, ale i dotyka miejsca, gdzie sińce już widnieją.

– Tęskniłaś? – mówi ochrypłym głosem, zwalający z nóg. Uśmiecha się seksownie i koniuszkiem języka przejeżdża po ustach. – Bo ja za tobą bardzo, Bev.

Uśmiecham się tak samo jak on, jednak wiem, że mój wzrok jest pusty. Brązowe oczy już nie błyszczą na jego widok. Mógłby dostrzec w nich strach i ból, ale umiem ukrywać obie te rzeczy.

– Tęskniłam, Arcadio.

Puszcza mnie pełen zadowolenia. Wskakuje pod kołdrę i odwraca się do mnie plecami, nie mówiąc już nic.

Panuje cisza. Kojąca cisza.

Idę do łazienki zrobić siku, po czym umyć ręce i zęby. Przeglądam swoją twarz w lustrze i się krzywię. Niedość, że widać potworne zmęczenie, to jeszcze siniaka, który robi się już żółty. Wiem, że gdy on zejdzie, na jego miejscu pojawi się następny. Używam dobrej pielęgnacji i makijażu, jednak jeżeli tak dalej pójdzie, nawet one nic nie dadzą.

Kolejne piętnaście minut spędzam na myciu twarzy i czesaniu włosów. Nagle rozlega się głośne pukanie w drzwi, na które wzdrygam się, a serce wali szybciej. Wiem, że to on.

– Tak?

Drzwi otwierają się i wchodzi on. Arcadio Martínez.

– Przed chwilą dzwonił do mnie ordynator. Jutro rano muszę iść do pracy, ale dziś jestem cały twój – staje za mną, kładąc dłonie na mojej talii. Mężczyzna czuje jak się wzdrygam i napinam, a to mu się nie podoba. Zaciska mocniej palce, wbijając mi je głęboko w brzuch. – Tylko cię dotykam, Beverly.

Zmuszam się do rozluźnienia ciała. To boli, a jeżeli będę nieposłuszna, będzie boleć jeszcze bardziej.

W lustrze widzę nas. Z pozoru wyglądamy jak każda normalna para. On mnie kocha, a ja jego. Co by mogło być nie tak, skoro to zdrowy związek? Nie jest toksyczny, jest kochany. A przynajmniej przy innych ludziach.

– Muszę iść się ubrać – mówię. – A później mam w planach przejrzeć szkice. Pozwolisz?

Niezadowolony cofa się o krok, abym mogła się ruszyć. Natychmiast wychodzę z łazienki i idę do garderoby, w której zamykam się na klucz. Potrzebuję przestrzeni, odrobinę przestrzeni.

***

Przeglądam się w lustrze w pełni ubrana na randkę. Mam na sobie czarną sukienkę od francuskiego projektanta mody, buty Louboutin, a wszytko dopełnia biżuteria Svarovskiego i torebka Prady. Zrobiłam wieczorowy makijaż, aby wyglądać z klasą, ale i z pazurem. Skoro większość Nowego Jorku mnie zna, muszę prezentować się nienagannie.

Mieliśmy być razemWhere stories live. Discover now