23. Koszmar.

1.1K 34 0
                                    

Austin nie był zachwycony moim pomysłem. Uważał go za dziecinny, a przede wszystkim niedorzeczny. Całe, niemiłosiernie długie dwie minuty starałam się go przekonać. Moja siła perswazji szybko zadziałała. Plan mieliśmy dosyć prosty. Ustalonego dnia, w ustalonym miejscu i o ustalonej godzinie przyprowadzamy naszych przyjaciół i zmuszamy ich do szczerej rozmowy.

Jestem pewna, że wszystko poszłoby nam rewelacyjnie, gdyby nie jeden, drobny szczegół niszczący mój misterny plan swatania. Chodzi oczywiście o Kai'a, który, jak na złość, przez calutki tydzień nie zjawił się w szkole. Perez do niego dzwonił, pisał, a nawet raz pojechał do jego domu, ale mama chłopaka odesłała go z kwitkiem, tłumacząc, że Winter wyjechał z ojcem w delegację. Tym samym blondyn musiał ostudzić mój zapał. Ale ja się nie poddałam.

Tego dnia stałam na szkolnym dziedzińcu i rozmawiałam z Kevin'em, który jako jedyny z naszej dawnej paczki nie odwrócił się ode mnie plecami. Jeśli chodzi o Olivię to już dawno zrezygnowałam z pomysłu pogodzenia się z nią. Nie było najmniejszych szans, że wybaczy mi zrezygnowanie z naszych codziennych plotek. Tak czasami bywa, a z resztą, nie jest mi szkoda. Innych może troszkę, ale nie jej.

W każdym razie, już z daleka wyłapałam Kai'a wzrokiem. Mimo, że na placu kręciła się masa uczniów, a on sam miał na głowie kaptur, rozpoznałam go z takiej odległości. Przeprosiłam Kevin'a i pognałam w stronę Winter'a, w między czasie pisząc wiadomość do Austina, żeby znalazł Walker, bo czas na akcję swatanie". Odpisał mi krótkim OK, co nie usatysfakcjonowała mnie jakoś bardzo, ale nie miałam czasu na kłótnie. Wzywano mnie do ważniejszej sprawy.

- Cześć, Kai - pisnęłam nienaturalnie wysoko, gdy tylko stanęłam blokując mu dalszy marsz. Skrzywił się na mój pisk. - Co tam u ciebie?

- Cześć, Mitchie - odpowiedział mi, próbując mnie naśladować. Niestety, nie wyszło mu. - Dasz mi przejść?

Pokręciłam głową, wyginając usta w smutny grymas.

- Niestety nie.

- Muszę iść porozmawiać...

- Z kim? - przerwałam mu niegrzecznie.

Westchnął, co raz bardziej zirytowany moją postawą. Bez zbędnych ceregieli przesunął mnie delikatnie, a później dziarskim krokiem ruszył w stronę wejścia. Przeklnęłam siarczyście pod nosem i pobiegłam za nim, by po chwili zrównać z nim kroku i zawiesić mu się na ramieniu.

- Mitch - warknął. - O co ci chodzi?

Spojrzałam na niego spod wachlarza rzęs uroczym spojrzeniem.

- O nic. - wzruszyłam krótko ramionami, po czym puściłam mu oczko. - Po prostu się za tobą stęskniłam.

Westchnął. Widziałam, że miękł, a to znaczy, że siła perswazji działa. Lecimy z kolejnym krokiem mojego planu.

- To bardzo mi schlebia, ale naprawdę muszę...

Nie dałam mu dokończyć. Pociągnęłam go w tylko sobie znanym kierunku, mrucząc po drodze:

- Chodź, muszę ci coś pokazać.

Weszliśmy do budynku. Torowałam nam drogę krzycząc głośne ,,przepraszam", co za bardzo mi się nie opłacało, bo nikt mnie nie słuchał. Pozostało mi tylko chamskie przepychanie się i słuchanie wyzwisk w swoją stronę, że nie umiem chodzić i tym podobne. Twardo szłam przed siebie w stronę szatni, gdzie miał czekać na mnie Austin z Mack.

- Mitchie, nie mam czasu na żarty... - marudził mi, próbując uwolnić się z mojego uścisku. Trzymałam go bardzo mocno, a on starał się każdy ruch wykonywać wyjątkowo delikatnie, więc mu się nie udało. - Jesteś okropna!

To dance your dream [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now