14. 31 marca.

1.2K 41 3
                                    

Trzydziesty pierwszy marca był moim przekleństwem odkąd ukończyłam siódmy rok życia. Dzień po moich urodzinach zmarła moja mama, a ja w rozpaczy nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Popadłam w rozpacz, w której tkwiłam przez dobre kilka tygodni. Siedziałam zamknięta w swoim pokoju, nie chcąc rozmawiać dosłownie z nikim. Podczas, gdy mój tato zajmował się kilkumiesięcznym Carson'em, a ja powinnam być przy nich, leżałam na łóżku i zastanawiałam się co by było, gdybym i ja zniknęła z tego świata.

W końcu bym nie żyła w tak głębokim żalu, prawda?

Od tamtych myśli uratowali mnie Moose i Mack. Na samym początku dali mi chwile na odseparowanie się, abym zregenerowała siły i próbowała przyswoić sobie pewne informacje. Boże, jak ja się cieszę, że ich mam! Zjawili się w takim momencie, w którym potrzebowałam ich najbardziej.

Jestem im za to wdzięczna po dziś dzień.

Tuż po tamtym dniu myślałam, że nic mnie nie zaskoczy, ale nadzieja matką głupich, a ja nie powinnam jej wierzyć.

Najpierw straciłam mamę, którą kochałam ponad życie, a dziesięć lat później osobę, która chociaż trochę sprawiła, że moja egzystencja na nowo odżyła.

Tak, na początku go nie lubiłam. Był dla mnie aroganckim chłopakiem, który myśli, że może wszystko, bo jego tata jest burmistrzem Westwood. Stopniowo zmieniałam o nim zdanie, a wczoraj całkowicie otworzyłam swoje klapki z oczu i odkryłam, dlaczego go tak wszyscy uwielbiają.

Było za późno, a on się dowiedział o moich wcześniejszych uprzedzeniach, co spowodowało, że odszedł.

Wiem, że była to moja wina i nie powinnam czuć do niego żadnej urazy, ale tak jest. Gdyby nie to, że chciał mi coś udowodnić i pokazać, że nie jest taki za jakiego go miałam, byłoby w porządku. Na siłe szukał ze mną kontaktu, aby przy pierwszej lepszej okazji mi to wypomnieć.

Po wczorajszej rozmowie, kiedy to ja - tym razem - nie szczędziłam w słowa, wróciłam na lekcje. Nie rozmawiałam z nikim, potrzebowałam chwili wytchnienia. Potem wróciłam do domu, w ciszy zjadłam z rodziną kolację, a następnie zamknęłam się w pokoju i nie wyszłam z niego do teraz. Tata mi pozwolił zostać w domu, za co byłam mu wdzięczna

W końcu dzisiaj są moje urodziny.

Dzień przeklęty, którego nie cierpię najbardziej na świecie.

Upiłam łyk herbaty, którą z samego rana przyniósł mi Diego. Podkuliłam nogi, a dłonie schowałam do kieszeni za dużej, szarej bluzy. Oparłam głowę na poduszce i spojrzałam na ekran laptopa. Byłam zalogowana na swoje konto na portalu społecznościowym, a powiadomienia z życzeniami nie dawały mi spokoju. Co chwila patrzyłam na ikonkę, która co i rusz zmieniała swoją liczbę wiadomości.

Westchnęłam ciężko widząc na wyświetlaczu komórki zdjęcie Mack. Wzięłam trzy uspokajające oddechy, zanim postanowiłam odebrać.

- Skarbie, wszystko najlepszego! - wykrzyknęła od razu. - Żyj mi, jak najdłużej!

Tego dni nawet nie miałam ochoty na uśmiechniecie się.

- Dziękuje.

Całe szczęście, że nie widzi mojej miny, bo by się załamała.

Urodziny dla Walker są świętem, który według niej trzeba świecić ponad wszystko. Kocha urodziny całym sercem, nie zważając nawet na to czy są jej, czy kogoś innego. Dla niej impreza to impreza.

- Jak się czujesz, hm? - zagadnęła, gładko zmieniając temat z ciężkiego na jeszcze cięższy. - Nie ma cię w szkole.

- Jak zawsze tego dnia, Mack. - zauważyłam. - Znamy się już tyle, że powinnaś to wiedzieć.

To dance your dream [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now