gdyby Jenny powiedziała tak - 1

28 3 55
                                    

Chłopcy popędzali swoje konie do szybszego galopu. Z postanowienia Jen i Gilana o nie posiadaniu dzieci zostały tylko mgliste wspomnienia. Obecnie była ich czwórka. Edmund, Arthur, Katie i Roland.

Arthur wrył swojego kucyka w ziemię ściągając ostro wodze. W zadzie jego wierzchowca wylądował rumak jego brata, już bez jeźdźca.

— Żyjesz? – krzyknął do Edmunda.

Odpowiedziały mu przekleństwa wyższego chłopca.

— Tata nie będzie zadowolony, jak się dowie, jakiego słownictwa używasz...

— A co zrobi matka, kiedy jej powiem, że to nie wujek Will zwinął wszystkie pierniczki?

— Zatkaj się i lepiej łap konia bo ja zamierzam wygrać. – rzekł Arthur ruszając galopem do celu, którym był samotny grab, stojący na środku pola pana Karlsona.

Edmund podbiegł do swojego konia i wskoczył zgrabnie na siodło ignorując pulsujący guz, powstały na skutek czołowego zderzenia z niską gałęzią. Pognał natychmiast konia za niższym blondynem, oddalonym już o dobre 100 metrów.

Gnali ledwo zaznaczonymi ścieżynami przez las. Dopiero na 30 metrów przed otwartą ptzestrzenią wypadli na drogę niemalże cwałem. Wyjechali za zakręt i musieli gwałtownie zwolnić, gdyż drogę tarasowały dwa nieduże konie. Okrągły, beczkowaty, siwy kucyk i długonogi, szkapowaty, gniady kuc, prawie że koń.

— Cześć, tato, dzień dobry, wujku Willu. – wygłosili chóralne przybierając miny niewiniątek.

Blaze zastrzygł uchem a jego jeździec uniósł brew.

— Czy zechcecie mi wyjaśnić, dlaczego notorycznie traktujecie kartofle starego Karlsona? – Gilan zapytał synów oschłym tonem. – A co ja mam zrobić, jako przedstawiciel królewskiego prawa? Jeszcze raz ktoś na was doniesie, to możecie zapomnieć o wycieczce z wujkiem Horace'm do dziadków.

— Pan Karlson naprawdę nie narzeka na was, tylko dla tego że jest wredny. To pole jest jego jedynym źródłem utrzymania, a zarabiał na nie z wielkim trudem. Jego ojciec mu nie pomagał, ba, okradał go. Uszanujcie więc jego wysiłek i nie rozjeżdżajcie tych nieszczęsnych ziemniaków, które później kupuje wasza matka i podaje gościom w gospodzie. – dodał Will, lekko zirytowany.

Chłopcy spuścili głowy.

— No a teraz jazda do domu, te nieszczęsne ziemniaki same się na obiad nie obiorą. – rzekł wyższy zwiadowca.

— Tak, tato. – Jego synowie zawrócili konie i ruszyli w stronę wsi, Gilan patrzył za nimi, dopóki nie zniknęli za zakrętem.

— Rozpuszczasz ich. – stwierdził Will.

Starszy tylko się żachnął.

— A co mam robić? Każdemu pasek na dupę, jak tylko wracam? I tak jestem w domu rzadziej niż powinien ojciec, przy czym częściej niż powinien zawiadowca.

— Emerytura? – zasugerował Treaty.

— Crowley by mnie zjadł, gdybym chociaż wspomniał o tym w jego obecności. Za bardzo spodobał mu się pomysł, że będę niańczyć dwa czołowe lenna w rejonie, kiedy wy sobie wyjeżdżacie na wczasy.

Will wzruszył ramionami.

— To masz problem. – stwierdził.

***

Od tamtej rozmowy minęło już kilka lat. Bracia z rezolutnych dziesięciolatków przemienili się w pewnych siebie młodzieńców. Edmund spędzał już nie wiele czasu w Redmont i jeździł regularnie do dziadka w Caraway. Stał się biegły w posługiwaniu się mieczem i toporem. W jeździe konnej, mało który rycerz z nim się mógł równać. Samą postawą w siodle umiał wstrzymać konia, a łatwiej było go przewrócić wraz z zwierzęciem niż wysadzić z siodła.

Starszy natomiast Arthur rozmiłował się w sztuce noża i łuku. Przyszpilał rzucony w powietrze krążek wielkości jabłka do środka tarczy z 50 metrów, jadąc w pełnym galopie, a trafienie zrywającej się do lotu kuropatwy z 100 metrów nie stanowiło dlań problemu. Nożami w prawdzie nie rzucał, lecz w walce w zwarciu, chyba tylko genoweńczycy i zwiadowcy go przewyższali.

Trzecie dziecko, Katie, wyrosło na opanowaną i twardą dwunastolatkę. Wysoką dziewczynę z rudawymi włosami, zielonymi oczami o szczupłej twarzy z wyraźnymi rysami.

Młodszy od niej był Roland. Patykowaty chłopiec o brązowej czuprynie i ciemnych oczach, z twarzy młodsza kopia jego dziadka. Jako jedyny aktywnie zainteresowany działalnością matki, zapowiadał się na wybitnego cukiernika.

Najmłodszą pociechą była trzyletnia Hilde zapatrzona w najstarszego brata – Arthura – jak w obrazek.

Chłopacy nadal uwielbiali gonitwy, chociaż bardziej rozwojowe. Tak jak teraz, gdy Edmund galopował na złamanie karku ciągnąc słomianą tarczę za siodłem. Zadaniem Arthura było trafienie jak najwięcej razy w środek, co nie należało do najłatwiejszych że względu na ilość trafień i brak miejsca w obrębie żółtego pola.

Darń pryskała spod kopyt, a tarcza podskakiwała na wybojach, konie spienione na pysku pochrapywały radośnie. Galop upajał. Gdy na trasie pojawił się rów wierzchowce postawiły uszy. Skok pełen gracji, bezbłędny.

Nagle w środek wbiły się dwie szare strzały pod kątem przeciwnym do reszty.

— Wujek Will! – zawołał Arthur wstrzymując siwka. Po chwili zwolnił też Edmund, zawracając.

Z pomiędzy drzew wyjechał Wyrwij.

— Cześć chłopcy. – przywitał się Will przyglądając się uważnie Arthurowi. – Skoczysz powiedzieć ojcu, że wróciłem?

— Jasne. – Arthur skinął głową i ruszył kłusem.

Will i Edmund patrzyli, jak odjeżdża.

— Jest gotów, więcej się nie nauczymy, a za miesiąc kończy piętnaście lat.

— Mhm... Co u was na kolację?

***

Po kolacji Will i Gilan zebrali talerze i zabrali się za zmywanie. Jen zaparzyła kawę, a Edmund i Arthur poszli nakarmić konie i zamknąć kury w kurniku. Młodsze dzieci zostały wygonione do pokoi, do spania.

Po skończonej pracy zwiadowcy i Jen rozlali kawę do kubków i usiedli, by napić się w oczekiwaniu na chłopców. Will opowiadał o zadaniu, a Gilan zdał, co się działo pod nieobecność młodszego mężczyzny. Zdążyli wymienić się uwagami, zanim Arthur i Edmund wrócili. Gilan wskazał swoim synom aby usiedli.

— Arthurze, wujek Will ma do ciebie sprawę. Chciałbyś zostać zwiadowcą? – spytała Jenny

Oczy chłopca zalśniły z ekscytacji.

— Super. Idź się spakuj, jutro, dwie godziny po wschodzie ma cię tu nie być. – wygłosił Gilan z uśmiechem. – Właśnie wpakowałeś się w paskudne bagno. Powodzenia.

Arthur uśmiechnął się szeroko.

— Jutro o szóstej, przed chatą. Konia weź ze sobą, na razie ci się przyda. Łuk też weź, już się do niego przyzwyczaiłeś. – Will dopił kawę i wyszedł z Gilanem na dwór.

_______________
Dobra, jechał pies. Macie to jeszcze dziś. Ale zgubiłam długopis do pisania w zeszycie do opowiadań w czasie lekcji, a po za lekcjami nie ma czasu na pisanie. Więc nie mam rozdziałów XD.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Oct 14, 2023 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

co by było gdyby - zwiadowcyWhere stories live. Discover now