gdyby Halciu przyłączył się do Morgaratha - 3

122 8 17
                                    

Gilan zerwał się na nogi zauważywszy kątem oka nagły ruch ojca. W pierwszym momencie chciał podbiec do rodzica, lecz ten go powstrzymał ruchem dłoni. Czarna strzała utkwiła głęboko w ramieniu rycerza i nie pozwalała mu położyć ręki wzdłuż ciała, gdyż promień blokował ruch o jego klatkę piersiową. Po grocie skapywała zaś krew, dużo krwi.

- Przejdź pod parapetem. - polecił synowi. - Nie mogą cię zobaczyć, zaraz wpakowaliby w ciebie strzałę, poza tym nie mogą się dowiedzieć, że jest świadek popełnionej tu zbrodni.

- Ale ty jeszcze żyjesz! Przecież nie umrzesz! Prawda? - widząc smutek w oczach ojca, łzy napłynęły chłopcu do oczu. - Nie zostawisz mnie, tato, prawda?

- Umrę, ale tanio skóry nie sprzedam. Przyjdą mnie dobić żebym nie narobił zamieszania, ty pójdziesz do stajni, albo gdziekolwiek, byle cię w pobliżu nie było, ty musisz przeżyć. Zrób to dla mnie, proszę. - wychrypiał sir David. Po chwili przerwy dodał:
- Podaj mi topór.

Chłopak podał ojcu broń, mimo iż w oczach mu się szkliło. Złamał drzewce przy ranie tak by nie krępowały ruchów rycerza. Ten przytulił syna. Gilan nie wytrzymał i z oczu pociekły mu łzy.

- Żegnaj, tato.

Ojciec nic nie odpowiedział tylko przytulił chłopca mocniej.

Trwali tak kilka sekund w bezruchu, po czym rycerz puścił Gilana.

- Idź.

I chłopak poszedł uważając by nie zostać dostrzeżonym. Otarł po drodze łzy. Chciał zostać przy rodzicu i walczyć u jego boku do końca, nie ważne, że kilkoma przeciwnikami nie miałby dużych szans. Jednak od małego wychowany w żołnierskiej niemal dyscyplinie, nauczył się słuchać woli ojca. Ojca, którego prawdopodobnie już nie miał. Chłopiec zacisnął pięści.

I wtedy doznał olśnienia. Pobiegł zaraz do sypialni kadetów z trzeciego roku, gdyż ze starsi nie byli z nim tak związani, jako że rozpoczęli naukę jeszcze z poprzednim mistrzem szkoły rycerskiej lenna Caraway, któremu zmarło się trzy lata wcześniej. 

Wpadł do sypialni jak huragan. Wszyscy chłopcy zerwali się z łóżek, nie rozumieli co się dzieje. Gilan otrzeźwił ich idealnie naśladując wydzieranie się sir Connora, który miał zwyczaj musztrować chłopców z byle okazji. Wszyscy kadeci zaraz ustawili się w szeregu. 

- No więc, ten pies i Morda Wołowa, popsuł nam kraj i- i zabił mi ojca. - tu Gilanowi głos się załamał, jednak chłopak wziął się w garść. - Musimy coś z tym zrobić, ja udaję się do lenna Redmont, tam ten podły morderca nie ma wpływów. I wezmę ze sobą każdego kto zechce zbuntować się przeciw Morgarathowi.

- Skąd wiesz, że to nie był kto inny, ktoś kto miał zatarg z twoim ojcem? - padło pytanie z końca szeregu.

- Identyczne strzały widziałem u mężczyzny, który ogłosił się, zwiadowcy Jackobowi, człowiekiem czarnego lorda. - odpowiedział przez zaciśnięte zęby Gilan.

- To co chłopaki? Idziemy zdobyć chwałę w boju i pomścić ojca Gilana? - zawołał jeden z kadetów.

-TAK! - odpowiedziała zdecydowana większość.

Jutro o świcie macie mieć spakowane wszystko co jest potrzebne. Zabierzemy konie należące do mojego ojca, teraz już do mnie, oraz te, które używaliście do nauki. - z trudem wspomniał o ojcu i oczy znowu mu się zaszkliły, na szczęście w panujących ciemnościach nikt tego nie dostrzegł, a chłopak wycofał się szybko za drzwi.

Tam ochłonął i ruszył do drugiego pokoju, gdzie chłopcy zareagowali podobnie. Gilan miał teraz dwudziestu silnych chłopów, choć tak naprawdę żaden z nich chłopem nigdy nie był i wywodzili się z rodów rycerskich, gotowych skoczyć za nim w ogień.

Gilan wrócił do komnaty, gdzie został jego ojciec. Było tam zupełnie cicho. Chłopak wszedł. Jego oczom ukazało się z pół tuzina nieżywych mężczyzn, ich ciała były całe posiekane tak że nie dało się ich zidentyfikować. Jednak krew tworzyła kałuże tylko przy ranach zadanych przez rycerza. Reszta była zrobiona po śmierci, kiedy krew zakrzepła w żyłach, a ciała ostygły.

Gilan rozejrzał się za ojcem. Ten stał ze spuszczoną głową przy ścianie, zdawał się być pogrążony w zadumie. Chłopiec podbiegł do niego z nadzieją w sercu, jego tata przeżył, serce zabiło mu szybciej. Jednak czekał go bolesny zawód. Z piersi sir Davida wystawała rękojeść wąskiego miecza, przypominająca bardziej gallijski rapier niż miecze używane w Araluenie. Ostrze przeszło na wylot i wbiło się między cegły za dzielnym rycerzem. U stóp mistrza szkoły rycerskiej lenna Caraway leżała jego ręka wciąż zaciśnięta na drzewcach topora.

Gilan wyszarpnął miecz ze ściany i złożył rodzica na podłodze.

- Przeżyłem ojcze, a Morgarath pożałuje, że wkroczył na tę drogę, obiecuje.

Sierota zamknął ojcu oczy. Targało nim teraz wiele emocji, ale nie było wśród nich strachu. Wspomnienia przesuwały mu się przed oczyma. Gilan nie zauważył, kiedy przestał płakać i popadł w otępienie. Zbudziło go dopiero gwizdanie kosa zwiastujące świt.

Wstał teraz spokojny. Spakował się szybko, tylko to czego potrzebował. I ruszył do stajni nie oglądając się za siebie. Nie mógł zostać na pogrzebie rycerza. Musiał odejść zanim się zorientują. Wyprowadził wszystkie konie na dwór i uwiązał do płotu. Sam wyczyścił i osiodłał dla siebie potężnego rumaka bojowego, ulubieńca sir Davida. Niewielu mogło sobie z nim poradzić, jednak zwierzę dziś było jakieś przygnębione, jakby wyczuwało śmierć pana.

- Też mi go żal, Negro. Ale nic nie możemy zrobić ponad uchronienie innych przed jego losem. - Gilan pogładził zwierzę po szyi.

Rumak parsknął cicho i spojrzał na sierotę brązowymi oczami. Te oczy nabrały teraz takiej głębi, iż zdawały się patrzeć jak ludzkie.

- Nie martw się, jakoś to będzie... - wyszeptał jedenastolatek. Po czym ruszył załadować juki na swojego kasztanowatego dzianecika.

W ich skład wchodziły obroki dla koni, zapasowa broń i kilka sakiewek złotych rojali. Kasztanek nie wydawał się interesować tym, że został zwierzęciem jucznym.

Niedługo trzeba było czekać aż uczniowie szkoły rycerskiej zaczęli się pojawiać. Schodzili się pokojami, nikt nie wziął zbędnych rzeczy, wszystko dało się załadować. W pół godziny sprawili szyk i wyruszyli. Niektórzy chłopcy nadal nie mogli uwierzyć, że to się dzieje. Oto mieli zostać bohaterami, mieli zyskać sławę na całe królestwo, mieli zwyciężyć uzurpatora i przywrócić ludziom pokój. Potrzebna będzie dyscyplina i wiele wyrzeczeń, ale staną się legendą.

Konie parskały cicho. Chłopcy milczeli, każdy myślał co ich będzie czekać. I kiedy wjeżdżali do lasu, słońce wspinało się coraz wyżej za ich plecami, by oświetlić im drogę.

co by było gdyby - zwiadowcyWhere stories live. Discover now