gdyby Halciu przyłączył się do Morgaratha - 4

107 7 46
                                    

- Nie żyje?

- Tak, widziałem na własne oczy.

- A straty?

- Sześciu ludzi. 

Morgarath odchylił się w fotelu.

- Rozumiem, że zadbałeś żeby ich nie rozpoznano?

Halt przytaknął. Sam dopilnował by trupy były tak zmasakrowane, żeby nie dało się ich rozpoznać.

- Dobrze. Nie mają pewności, więc nie wysuną zarzutów szczególnie po tym co się stało z tym rycerzykiem. Będą próbowali znaleźć dowody, których jak rozumiem nie ma?

Halt skinął głową.

- Bardzo dobrze. W kwaterze będzie czekać na ciebie zapłata. Chcesz kawy?

Niedoszły zwiadowca nie musiał się nawet odzywać, już samo spojrzenie mówiło, że tak. Nie trzeba było długo czekać na wyśmienity napar. Najlepsza kawa dostępna w całym królestwie. Lepszą można było dostać tylko w Arydii.

Nagle na dziedzińcu powstało zamieszanie. Po chwili wszedł sługa oznajmiając jego wysokości królowi araluenu Morgarath'owi iż goniec żąda audiencji i przynosi ważne nowiny.

- Niech wejdzie. - oświadczył łaskawie Mordzio.

Sługa wpuścił przybysza, który zaraz upadł Mordzie Wołowej do stóp.

- Panie! Pobito załogę fortu Hare Hill leżącego na ziemiach Meric. Żywa noga stamtąd nie uszła, jedynie kilku pachołków, ale ci przyłączyli się do atakujących. Mieszkańcy pobliskiej wsi widzieli ów atak.

W oczach uzurpatora zabłysnął gniew. Kto śmiał targnąć się na wojska jego sprzymierzeńców? Po stokroć wolałby, aby klęska spadła na Caraway lub Drayden.

- Kto to uczynił?! Gadaj! Kto i jak? - wydarł się na nieszczęsnego posłańca.

Halt przyglądał się temu pozornie obojętnie, jednak notował w myślach najdrobniejsze nawet szczegóły. W jego głowie powstawał obraz przybysza: mężczyzna, koło trzydziestki, odważny (bo inny nie śmiałby przynosić złych wieści, a na głupiego on nie wyglądał), z postawy i ruchów znać, że żołnierz, zdecydowanie nie ze stanu chłopskiego, włosy koloru ciemny blond, złamany nos, twarz szczupła o wyraźnych rysach, blizna nad prawym okiem. Teraz Halt już zawsze by go rozpoznał.

- Nie wiem dokładnie kto. ludzie mówili, iż fort został zdobyty przez zaledwie trzydziestu ludzi i że większość z najeźdźców nie miała nawet dwudziestu lat. Było tam ze dwudziestu chłopaków na rycerskich koniach i z dziesięciu na zwykłych szkapach uzbrojonych w siekiery i kosy ustawione na sztorc, nie mówiąc o tym że byli łucznikami. Dowodził nimi jakiś dzieciak, podobno miał nie więcej jak trzynaście lat. Dosiadał ogromnego czarnego rumaka i to on siał największe spustoszenie tratując i ścinając twoich stronników, panie. Wzięli konie i jedzenie w tym także obroki. Nie pogardzili też bronią ze zbrojowni. Kilku chłopów ze wsi się do nich przyłączyło. Teraz ów buntownik ma z czterdziestu kilku ludzi.

- Ale jak?! Przecież przez mury nie przeniknęli! - na obliczu króla widać było gniew.

- Przyjechali ze wschodu i wpadli przez bramę, kiedy wypuszczano tabor wiozący podatki, o ich zabraniu też nie zapomnieli. A! I znalazłem tam ten list, jeszcze nie otwierany.

Morgarath rozwiązał wstążeczkę, pieczęci nie było. Spojrzał na list i krew mu zawrzała.

Wasza wysokość, jaśnie oświecony, miłościwie nam panujący, królu Świńska Mordo. - brzmiała treść listu. - Wybacz nam, iż ośmieliliśmy się przeciwstawić twoim bezprawnym rządom, tworzących tylko strach o ucisk najbiedniejszej części naszego z społeczeństwa. Jednak są jeszcze ludzie z poczuciem obowiązku by karać zło. Pożałujesz , że wkroczyłeś na tą drogę, Morgarath, nie spocznę puki cię nie zabiję.

Twój Największy Koszmar

Morgarath rzucił listem o stół.

- Halt, masz zabić tego gówniarza! - warknął.

- Halt? - goniec przyjrzał się uważnie uczniowi Pritcharda. - To ty jesteś prawowitym władcą Clonmelu? Z gęby jesteś identyczny do króla Ferrisa.

Morgarath spojrzał bystro na Halta.

- Nie, rodzice nazwali mnie na cześć pierworodnego syna rodziny panującej. A jako że babka służyła w zamku a mój biologiczny dziadek czyli król Erick był niezłym rozpustnikiem to jestem podobny do książąt Halta i Ferrisa, jak słyszę ten drugi został królem.

- W każdym razie jutro wyruszasz znaleźć owego smarkacza i go zabić.

- Tak, wasza wysokość.

***


Wreszcie dojechali do lenna Redmont. Drużyna Gilana liczyła już z pięćdziesiąt ludzi, głównie wyrostków. Wszyscy z sercami przepełnionymi nadzieją i odwagą. Gilanowi ciągle się jeszcze mieszały imiona nowszych członków, zresztą wszyscy mieli z tym kłopot, jednak nie przeszkadzało im to. W drodze wołali do siebie po maści konia i kolorze włosów. Sposób ten sprawdzał się idealnie. A na postojach zawsze było można podejść i zapytać się o imię.

Stanęli w lesie, obok dopływu rzeki Tarbus. Tuż przy granicy lenna. Obozowisko nie było może urządzone idealnie, rozłożone było nieco zbyt chaotycznie, nie każdy miał namiot, i większość po prostu spała owinięta w koc. Dotychczas, kiedy padało jechali dalej, lecz teraz przydałoby się zorganizować trochę płótna, by w razie słoty mieć dach nad głową. 

Chłopcy ze wsi, którzy dołączyli się po drodze w większości byli dobrymi łucznikami, więc do jedzenia mieli często trochę świeżego mięsa, a nie tylko suszone racje zabrane z fortu Hare Hill. Pachołkowie zaś, którzy przyłączyli się do nich po rozgromieniu załogi owego fortu, nie mieli sobie równych w opiece nad wierzchowcami. Z całej drużyny tylko Gilan im dorównywał, a to tylko dlatego, iż spędzał w stajni i ze stajennymi dużo czasu i co nieco się od nich nauczył. Co do byłych kadetów szkoły rycerskiej nikt im nie dorównywał w walce w zwarciu. Wpadali oni ławą na przeciwnika, najpierw z kopiami, a gdy te stawały się zbyt ciężkie od wiszących nań ciał, odrzucali je i dobywali mieczy oraz toporów. Potężne rumaki bojowe tratowały piechurów i spychały w tył lekkich konnych. Topory zaś i miecze pracowały bez ustanku aż do końca bitwy. Łucznicy pilnowali by nikt nie zdołał uciec i dobijali ciężko rannych wrogów. Zazwyczaj innych niebyło nie licząc trupów. 

Gilan spoglądał na swoich ludzi z niemałą dumą, w końcu nikt im nie kazał walczyć z Mordziem. Mogli wieść spokojne życie i nie ryzykować co dzień życiem. Sierota wiedział, że gdyby spotkali większy odział zbrojnych mogły się posypać trupy także po stronie buntowników.

- Gil, warta zameldowała że jakiś gość kręci się w pobliżu. - odezwał się Derec, to właśnie on pierwszy zawołał "To co chłopaki? Idziemy zdobyć chwałę w boju i pomścić ojca Gilana?" i to on najwięcej robił w całej drużynie, szybko wszyscy zaczęli go uważać za zastępcę młodego dowódcy.

- Nawet bliżej niż myślą. - odezwał się jakiś obcy głos tuż za nimi. 

co by było gdyby - zwiadowcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz