gdyby Halciu przyłączył się do Morgaratha - 12

80 6 242
                                    

O świcie przekraczali już granice Redmont. Konie parskały na dobrą wróżbę. Plan był śmiały, zamierzali ukraść Skandianom ich okręty. W końcu, co może pójść nie tak? Jechali w zastępie po dwa konie obok siebie jeden za drugim. Gilan na Negro prowadzili, a Derec zamykał pochód. jechali równo kłusem. Gilan kilka tygodni wcześniej wprowadził do planu dnia ćwiczenia z końmi. Teraz, każdy wierzchowiec szedł w takim samym tempem, niezależnie od rozmiaru. Mgły poranne błądziły po milczących polach oświetlanych przez pierwsze promienie słońca. Gdzieś poderwała się czajka, gdzie indziej spłoszyli stado saren lub kuropatw. Ubrania i końskie grzywy perliły się ranną rosą. Rzędy skrzypiały, równy odgłos kopyt uderzających o ziemie niósł się w pole. Słońce oświetlało twarze wojaków, lecz niebyły to twarze jakich można by się spodziewać ujrzeć, były to twarze młode, często wręcz dziecięce, jednak pełne zapału i wiary. Tak bardzo nie pasujące do zbrojnego pochodu.

Artysta z pewnością znalazłby natchnienie w tym obrazie. Jednak żaden artysta widzieć go nie mógł, gdyż oprócz kilku dziewcząt, co poszły nad ranem krowy wydoić, tego pochodu ni widział.

***

Quinn pojechał z Haltem do obozu zwiadowców poinformować go o planie Gilana i zapytać czy nie użyczy kilku strzelców wyborowych. Koni nie oszczędzali. Nie było powodu by je oszczędzać. Zwierzaki były wytrzymałe, a wiadomość powinna być dostarczona jak najszybciej. Dojechali kiedy słońce wstało już nad horyzont.

Pierwszą rzeczą jaką zauważył Halt po wjeździe do obozu była znajomo wyglądająca, myszata klacz pasąca się, bez zdjętego ogłowia i siodła, między namiotami. Niedoszły zwiadowca rozejrzał się uważnie zeskakując z siodła. Zaraz po koniku dostrzegł i jego właściciela obecnie przytulanego przez jego byłego ucznia.

- Pritchard? - mruknął do siebie.

Crowley puścił mistrza, cały promieniał szczęściem. Dopiero teraz dostrzegł przybyszów. Nieco spochmurniał widząc Halta stojącego za Quinnem. Mimowolnie oparł dłoń na rękojeści saksy.

Halt czuł się nieco niepewnie. Wstydził się teraz, że przyjął ofertę Morgaratha. Oczywiście wyraz twarzy zachował jak zwykle kamienny. Umiejętność tę opanował jeszcze zanim poznał Pritcharda. Przydawała się w życiu na dworze. To w ograniczaniu mimiki był prawdziwym mistrzem.

Halt został obok koni kiedy Quinn rozmawiał z Wroną. Oczywiście Crow się zgodził. Spoglądał, teraz na Halta bez tak otwartej wrogości, nadal w jego wzroku pozostawał cień nieufności, zdrady nie zapomina się szybko, Halt to rozumiał i zdawał sobie sprawę, że długo mu przyjdzie pracować, by odzyskać zaufanie tych ludzi. Gilan już mu wierzył, sporo rozmawiali w drodze powrotnej, jednak mimo wszystko nie ufał mu na tyle, by pozwolić Haltowi samotnie opuszczać obóz i się włóczyć po lasach.

Kilku zwiadowców poszło siodłać konie. Quinn poszedł z nimi. Halt i Pritchard zostali sami. Uczeń czekał na wyrzuty ze strony mistrza, wzgardę i takie tam. Jednak nie, siwowłosy zwiadowca pogłaskał jednego konika po pysku i powiedział:
- Dobrze, że wróciłeś do nas.

I tyle. Halt nie znalazł w oczach mentora ani gniewu, ani obrzydzenia. Pritchard wiedział, że Halt dostał nauczkę. Nie zamierzał mu dokładać. Jeszcze by się młody załamał. A z załamanego Halta nie było by już żadnego pożytku. Uczeń przytulił się do mistrza i opowiedział mu wszystko, co przeżył od ich rozstania.

Wkrótce przyszło wyruszać by dogonić bandę Gilana. Pritchard został Oaza mogłaby iść dalej, ale jej pan wolał odpocząć. Kilka dni w siodle sprawiły że był już zmęczony i plecy go bolały. Spanie na mokrej trawie także mu nie służyło. Crowley miał nadzieje, że stary zwiadowca pojedzie z nimi, niestety na wyprawę musiał wyruszyć bez niego.

***

Słońce wzeszło już ze dwie dłonie nad horyzont, kiedy drużyna przyczaiła się w lesie nieopodal rzeki, na której stały przycumowane dwa długie okręty. Po chwili cichy tętent powiadomił ich o przybyciu zwiadowców. Gilan obejrzał się przez ramię, by zobaczyć kto przyjechał. Uśmiechnął się widząc Crow'a, Lewina, Berwicka i Egona, ze zwiadowcami przyjechał też Quinn i Halt.

Skandianie czekali na śniadanie, nie wiedząc o tym, że są obserwowani. Była tu tylko straż pozostawiona przy statkach, reszta załogi ruszyła szukać okazji by wzbogacić się na buntownikach. Ku niezadowoleniu wilków morskich takich okazji nie było zbyt wiele. Minęło jeszcze półgodziny i wojownicy zeszli na ląd zjeść śniadanie.

Ni zauważyli nawet, kiedy jezdni wychynęli z lasu. Dopiero gdy poderwali konie do galopu po kilkunastu metrach wilki morskie ich dostrzegli. Nie próbowali nawet atakować podnieśli tylko tarcze tak by chroniły tors i spróbowali się wycofać do okrętów. Nikt nie przebiłby się przez zwarty szereg pochylonych kopii.

Ci co nie zostali stratowani wycofali się na okręty tam strzały zwiadowców zagnały ich na rufę poraniwszy dotkliwie. Gilan nie chciał rzezi. Miał nadzieję na przeciągnięcie skirlów na stronę buntowników. A wymordowanie załogi nie wydawało się dobrym pomysłem, aby uzyskać ich przychylność.

Wojownicy stali w gotowości bojowej obok steru, wykrwawiali się pomału i słabli. W końcu nie mogąc ustać na nogach opuszczali tarcze. Miecze i topory trzymane były za nisko, żeby zrobić z nich właściwy użytek, w razie nagłego ataku ze strony przeciwnika. Kilku straciło przytomność. Buntownicy mogli bez żadnych konsekwencji wskoczyć na pokład. W razie agresji ze strony Skandian z pomocą przyszły by strzały zwiadowców. I nagle to właśnie chłopcy z drużyny Gilana zaatakowali. Krótka walka zakończyła się zwycięstwem atakujących kosztem niewielkich obrażeń. Skandianie zostali ogłuszeni, po czym opatrzono ich i zwleczono pod pokład do jednej z grodzi.

Przyprowadzono cztery ogromne konie z rasy hodowanej za Pictyjską granicą. W Araluenie używane były jako konie pociągowe do sciągania drzewa lub do przeciągania barek z kamieniami, węglem, drzewem lub żelazem w górę rzek. Chłopcy szybko je zaprzęgli do ciągnięcia okrętów. Zwierzętom nie sprawiało to trudności. Po zaledwie półgodzinie smukłe drakkary znikły z pola widzenia. Część chłopców przeprawiło się w bród przez rzekę i pojechało drugim brzegiem lub przyczaiła się w lesie i szuwarach na drugim brzegu. Reszta która pozostała na tym brzegu pojechała jako straż przy wilczych okrętach. Gilan z Negrem został sam w miejscu gdzie obozowali zamorscy wojownicy.

Czekał półtora godziny. Po upływie tego czasu zobaczył wracających Skandian. Nawet z tej odległości wyglądali na zaskoczonych. Negro podniósł łeb do góry i postawił czujnie uszy.

- To ty? - usłyszał sierota, kiedy Skandianie podeszli na tyle blisko, że dało się rozpoznać twarze. Brak okrętów i widok zbiegłego niewolnika na ogromnym koniu, wartym tyle, co bogaty rząd leżący na tymże koniu, sprawił, iż odczuli pewna konsternację.

- Tak, to ja. I mam pewną propozycję. Zauważyliście że na nas się nie obłowicie? Oraz, że sporo stracicie?

- Co wy możecie nam dać, jesteście tylko bandą nierozgarniętych dzieciaków, które sobie coś ubzdurały i straszą co lękliwszych żołnierzy ich króla.

- Nie straszą, polują i rabują ich, i wcale nie są tak nierozgarnięte. - tu Gilan gwizdnął przez zęby, a z lasu i szuwarów wystąpiła w równych szeregach jego jazda. Każdy zbrojny miał kopię i mecz lub topór, każdy dosiadał dobrego konia, każdy pilnował wierzchowca tak, że nie wystąpił nawet o krok przed inne. - Możemy wam sporo zapłacić od razu w gotówce i obiecać udział w zdobyczach, które codziennie zyskujemy na wojsku Morgaratha. A lepsze chyba to niż utrata okrętów i towarzyszy na zawsze. Jeśli się nie zgodzicie wyrzucimy ich bez broni gdzieś w lesie i niech sobie radzą. A mogę wam ręczyć że sobie nie poradzą, nawet na nogach nie ustoją. Okręty zaś zostaną rozebrane i będzie czym zimą palić...

Twarze Skandian poczerwieniały ze złości na myśl o tym, że Wilczy Wicher i Wilcza Pieśń zostałyby spalone.

- Wybór wydaje się prosty, czyż nie?

co by było gdyby - zwiadowcyWhere stories live. Discover now