gdyby Halciu przyłączył się do Morgaratha - 6

98 6 37
                                    

Tej nocy obaj spali wyśmienicie. Gilan obudził się, kiedy usłyszał trzask drzwi w komnacie przyjaciela, był późny ranek. Wstali z łózek późno, w przeciwieństwie do Derec'a, który, jako że w nocy padało, w ogóle nie mógł zasnąć.

Na śniadanie lady Sandra zadbała, żeby mieli pod dostatkiem kawy, co prawda bardziej myślała o zwiadowcy wydając polecenia w kuchni, ale Gilan korzystał ochoczo z parującego naparu. Poprzedniego dnia, na jednym z postojów wdali się w dyskusję na temat owego napoju. Chłopiec twierdził, że jest nieco zbyt gorzka, Crowley, że jest idealna. Młody zwiadowca pluł sobie teraz w brodę, że wspomniał , że Halt dodawał miodu do tego szlachetnego napoju. Gilan bowiem postanowił wypróbować ten sposób i co gorsze słodzona kawa mu zasmakowała. Dobrze przynajmniej, że nie dolewa do niej jeszcze mleka, stwierdził w myślach Crow.

Szczęściem co do śniadania mieli takie same zdanie. Obaj wcinali, jakby przez następny miesiąc mieli głodować. Mistrz Chubb załatwił im także drugie śniadanie na drogę. Konie też nie mogły narzekać, zostały zakwaterowane w ciepłej stajni i dobrze nakarmione. Niestety nie zdążyły zbytnio poleniuchować. Zaraz po śniadaniu wyruszyli z powrotem do obozu.

Po drodze sporo rozmawiali, głównie dyskutowali o kawie i o kawie z miodem, z wszystkich argumentów wysuwanych by obronić swoją tezę można by napisać bardzo długą rozprawkę. Dojechali po południu, Derec zorganizował ćwiczenia, Gilan uśmiechnął się pod nosem. Był dumny z przyjaciela, wiedział jak ważne są systematyczne ćwiczenia.

Crow zaraz pokłusował do młodych łuczników. Gilan teraz wiedział, że ich strzały zaczną częściej trafiać celu. Chłopak uwiązał konia do linki rozwieszonej między drzewami i wytarł do sucha, następnie dokładnie obejrzał kopyta. Podkowy były już nieźle zdarte, a hacele stępione. Młody przywódca westchnął, niestety nie mieli kowala w drużynie, choć kilka par zapasowych podków by się znalazło. Syn rycerza nasypał owsa do wiadra i podsunął je kasztankowi. Zwierzak zaraz rozpoczął ucztę.

Gilan nie usłyszał Crowleya, który swoim zwyczajem bezgłośnie stawiał kroki. Zorientował się dopiero kiedy jego wierzchowiec stulił uszy i odsunął wiadro, bo przecież "na pewno przyszli mu zabrać jeść". Zwiadowca poklepał kasztanka po zadzie.

- Ja owsa nie jem, więc co się szczurzysz. - mruknął do konia. Ten oczywiście nie odpowiedział. Zwiadowca wzruszył ramionami i przesunął nieco dzianeta. - Nudzi im się, chcą się bić.

- Najpierw dokończymy organizację zajęć, treningów i obozu. Potem poszukam jakiejś rozrywki dla towarzystwa. - odpowiedział sierota.

Crowley uśmiechnął się, coraz bardziej mu się tu podobało. Po za tym szykowała się niezła zabawa, zwiadowca nie mógł się doczekać owej rozrywki, znając Gilana zadba on też o zaopatrzenie.

Wrona zauważył bowiem, że większość drużyny spała na gołej ziemi bez dachu nad głową. Wychodził też z założenia, że Gilan też to zauważył. Zdawało mu się, iż poznał dość dobrze młodego dowódcę.

Ktoś zawołał na obiad. Obaj skoczyli zaraz do kuchni polowej, głodni jak wilki po całym dniu na końskim grzbiecie. Crowley spojrzał na sarnę piekącą się nad ogniem. Uniósł lekko brew.

- Jesteśmy wyjęci spod prawa, więc prawo nas nie obowiązuje. Zresztą nie szkoda kraść zwierzynę władcy takiemu jak Morgarath. Po za tym to szlachetnie urodzony polował na to zwierzę. - stwierdził Derec widząc minę zwiadowcy.

- Czyli?

- Ja - odpowiedział zwiadowcy zastępca Gilana.

Crow mruknął coś pod nosem, nadal nie był przekonany, nie miał tak luźnego podejścia do prawa co Halt. Jednak zapomniał o wszystkim, kiedy posmakował doskonale upieczonej, przez obozowego kucharza, sarniny z pieczonymi ziemniaczkami posypanymi koprem i polanymi pysznym sosem. Młody zwiadowca wcinał pyszny obiad na wyścigi z głodnymi wartownikami. Gilan też nie zostawał w tyle. 

Po posiłku chłopak przysiadł obok ogniska i zaczął rozpisywać na woskowej tabliczce wszystko co trzeba ustalić i wprowadzić w rutynę, a więc rozkład wart, ćwiczenia, posiłki, karmienia koni itd. Po godzinie wytężania umysłu jak to wszystko logicznie zgrać w czasie Gilan poszedł się rozprostować. Zadbał najpierw, żeby wosk się nie stopił przy ogniu i odsunął tabliczkę na bok.

Szybko dołączył do kilku z pierwszych towarzyszy broni, trenujących z palcatami (no przecież miecza ani topora nikt nie będzie tępić). Derec tym czasem rozmyślał o pewnej dziewczynie, poznał ją kiedy razem z ojcem pojechał do Hiberni. Była królewną, bardzo piękną, na imię miała Caitlyn. Zakochał się w niej i ona chyba też go kochała... Niestety musiał wrócić do Araluenu.

Z rozmyślań wyrwał go Gilan, który zaprosił przyjaciela do ćwiczeń. Wkrótce wysiłek fizyczny sprawił, że Derec zapomniał o wszystkim. Jedyna myśl towarzysząca byłemu kadetowi szkoły rycerskiej podczas treningu, to przełamać gardę przyjaciela i zrobić mu porządnego siniaka. Jednak nie dopiął swego i to on zbierał sińce. Gilan zaś starał się obronić przed drewnianą atrapą broni przyjaciela, co nie było łatwe, stosunkowo rzadko mógł wyprowadzać kontrataki. A jeszcze rzadziej mogły by być naprawdę groźne dla przeciwnika.

Ćwiczenia były wyczerpujące, Gilan ostatecznie musiał się poddać. Był znacznie bardziej zmęczony po długiej jeździe galopem i kłusem z powrotem z zamku Redmont do obozowiska. Derec mógł teraz zdzielić przyjaciela, ale kodeks rycerski mu tego zabraniał. A jeśli chciał kiedyś wrócić do Hiberni i poślubić ukochaną, jeśli nie znalazła sobie jeszcze innego kawalera, musiał zachować zasady.

Z resztą obaj ledwo stali na nogach. Gilan poszedł jeszcze przyjrzeć się jak sobie radzą łucznicy. Zawsze intrygowało go jak to możliwe, że strzały trafiają tam gdzie chce łucznik. Kiedyś chłopak próbował strzelania z łuku o naciągu 30 funtów, jednak nie szło mu to zbyt dobrze. Trafiał w tarczę, ale nie mógł nigdy trafić tam gdzie chciał. Zawsze pozostawała różnica przynajmniej pięciu centymetrów.

- Chciałbyś się nauczyć strzelać? - usłyszał głos Crowley'a, zwiadowca znowu zakradł się do niego nie wydając najmniejszego szelestu.

- Tak. 

- To chodź.

Nieco zaskoczony chłopak poszedł za Crowem. Dostał do ręki łuk do drugiej kołczan ze strzałami opatrzonymi w zielone i pomarańczowe lotki. Sprawdził naciąg, miał koło pięćdziesięciu funtów. Sam łuk był porządnej roboty. Nie był długi, bez cięciwy miałby może czterdzieści parę cali.

- Spróbuj trafić tam. - polecił mu zwiadowca wskazując cel jakim była czaszka dzika wisząca na drzewie.

Chłopak przypasał kołczan i założył strzałę na cięciwę. Naciągnął łuk i spojrzał po grocie na cel.

- Niżej bark, nie strzelasz z kuszy. - usłyszał polecenie zwiadowcy. - Łokieć wyżej i do stu diabłów nie mruż oka, to nie kusza!

Gilan szybko poprawił pozycję i jeszcze raz wycelował. Następnie wypuścił strzałę. Chłopak zaklął zanim jeszcze cięciwa uderzyła go w ramię, jak mógł zapomnieć o karwaszu. Strzała trafiła jednak w czaszkę tuż nad lewym oczodołem. 

- Masz karwasz? - spytał chłopiec podciągając rękaw by spojrzeć na zaczerwienione miejsce, siniak murowany. 

Zwiadowca podał mu ochraniacz uśmiechając się pod nosem. Gilan nie miał mu tego za złe. Dopiero teraz rozpoczęły się prawdziwe ćwiczenia.


__________________________

Wybaczcie, że rozdział tak późno, ale korzystam z odwilży i jak mam czas to trenuje strzelanie z łuku z konia i pracuje z moim wiernym wierzchowcem z ziemi. Więc rozdziały będą wstawiane rzadziej. Po za tym dochodzi jeszcze czytanie lektury (jak mi się kurczę nie chce otwierać tej książki) i mam teraz mało czasu na pisanie.

Nie umierajcie @__Meszek__ i @MortKa123 , proszę.

co by było gdyby - zwiadowcyWhere stories live. Discover now