gdyby Halciu przyłączył się do Morgaratha - 11

56 6 85
                                    

Do obozu wjechało czterech jeźdźców na zdrożonych koniach. Wierzchowce były całe spocone, a po szyi i bokach spływała im piana jak na bezę. Łby miały nisko przy ziemi, wszystkie cztery bez wyjątku. Trzy z nich widziano już obozie, ale jeden, największy, zawitał tu po raz pierwszy. Podobnie było z jeźdźcami, trzech z nich widywano wśród buntowników, byli to zwiadowcy, Crowley, Farrel i Leander. Jednak czwarty dosiadający większego konia był nowy, z wyglądu mało przypominał swoich towarzyszy. W przeciwieństwie do zwiadowców był wysoki i szeroki w barach.

Derec przywitał gości.

- Gdzie Gilan? - spytał go Wrona.

- Ażebym to ja wiedział, zniknął gdzieś z półtora tygodnia temu...

- To długo, cóż za długo wam nie będziemy ciążyć, byle konie odetchnęły. - gniadosz Leander'a parsknął oburzony na uwagę Crowley'a. 

- Leandera nam zostaw, przyda się dobry tropiciel, Samdash nic nie wykminił.

- Jasne.

- No wyczucie mieliście doskonałe, obiad się robi, dzisiaj ze trzy sarny i łosia, oberwało mu się od wilków to go dobiliśmy. - wyszczerzył się jeden z pachołków z Hare Hill, który wziął od Crowley'a Croppera.

- Zapowiada się smacznie, zresztą dziś macie niezwykłego gościa, bo królewicza Duncana.

Chłopak otworzył szerzej oczy. Crowley już wiedział, że nie minie godzina a już wszyscy będą wiedzieć.

Konie zostały oporządzone i nakarmione owsem. Nie wypuszczano ich na pastwisko, kto by je później łapał. W końcu, niedługo miały iść dalej. Ludzie także się posilili. Obiad był naprawdę pyszny. Łosia starczyło na kolejny dzień.

Leander zaraz po posiłku ruszył z Quinnem z powrotem na pole, gdzie zgubili Gilana. Jednak zanim dojechali na łąkę zwiadowca się zatrzymał. Zeskoczył z kuca i począł przyglądać się korze jednego z drzew. Quinn spojrzał ciekawie co zwiadowca robi. Też dostrzegł ślad po jakimś ostrzu.

Po chwili Leander podniósł z ziemi jakiś zardzewiały kawałek blachy. Głownie miecza Gilana. Quinn wypatrzył obok rękojeść. Leander stwierdził, że popsuta broń leży tu najwyżej dziesięć dni. Chłopiec zaklął cicho i spojrzał na zwiadowcę idącego dalej nie widocznym dla większości ludzi śladem połamanej i wyrywanej trawy. Po dłuższej chwili niebezpieczny bezgłowy kurczak wskoczył na siodło i ruszył kłusa przez łąkę. Quinn pojechał za nim.

***

Gilan paczał się w ogień. Zaraz znowu będzie miał w cholerę zajęć ale teraz mógł poddać się nic nierobieniu. Słyszał, jak niektórzy Skandianie nazywają go w rozmowach rosomakiem. Strasznie był ciekaw co to znaczy. Jednak trochę się bał pytać o to Eraka. Tylko Erak był w stanie zapanować nad chłopcem, Gilan podświadomie się go bał, choć nie chciał dopuścić do siebie takiej myśli. Wobec innych wojowników potrafił się stawiać i po prostu ich olewać.

Oparł się o pień wpatrując się w płomienie. Westchnął cicho gdy chłodna wilgoć z mchu porastającego drzewo przesiąkła przez koszulę i przyniosła ukojenie posiniaczonym plecom.

Oberwał poprzedniego dnia, kiedy nie wytrzymawszy stanął w obronie dziewczyny, którą zamorski wojownik z drugiej załogi chciał pohańbić. Dostał wtedy cięgi, ale było warto. 

- Wstawaj i do roboty. - chłopiec usłyszał warknięcie Andersa nad sobą.

- Nie chce mi się. - ziewnął w odpowiedzi.

- To niech ci się zachce. - Skandianin podniósł go za ramie.

- Zobaczymy. - parsknął Gilan i poszedł z wysoko podniesioną głową do pracy. W pewnym momencie dostrzegł kilkadziesiąt metrów od siebie brązową plamę między drzewami. Chyba koń, pomyślał. Tylko skąd to koń i kto jest jego właścicielem?

***

- Zrobił sobie urlop i pyskuje skandianom.

Derec uśmiechną się starając się nie wybuchnąć śmiechem. Zamiast tego powiedział:

- To trzeba go pewnie wyciągnąć. Tylko, że ciężko będzie go odbić, szczególnie, że wolałbym dla jednego człowieka nie narażać życia wszystkich.

- Myślę, że Crowley coś wymyśli.

I faktycznie Crowley coś wymyślił. Jednak jego plan trzeba było odłożyć na później, gdyż Halt znikł. Zapodział się gdzieś. Nikt nie wiedział gdzie. Było to tego samego dnia, kiedy wrócił Leander z wieściami o młodocianym prowodyrze buntu.

Leander znowu musiał iść szukać jakiegokolwiek tropu, ale tym razem nic nie znalazł. Prichard byłby dumny z tak mistrzowsko opanowanej umiejętności, pomyślał z przekąsem Crow, kiedy Leander oznajmił mu, że nic nie może wyczytać z ziemi. Przez następne dni wszyscy stale oglądali się na granice lenna. Nie było wątpliwości, Halt uciekł do Morgaratha. Jak bardzo się mylili okazało się dopiero po kilku dniach.

W nocy jakieś pięć dni później nocna warta usłyszała cichy tętent. Łucznicy mimo ciemności nałożyli strzały na cięciwy. Vern, który był jednym z tych chłopców którzy szli z Gilanem od samego początku, nałożył misiurkę i hełm oraz poluzował miecz w pochwie przypasanej do boku. Po chwili w cieniu drzew zamajaczyły dwie postacie na koniach. Wierzchowce lśniły w blasku księżyca. Wyglądało by to pewnie majestatycznie czy coś, gdyby nie potykały się co chwilę i nie biegły ze spuszczonymi nisko łbami. Były chyba jeszcze bardziej zmęczone, niż konie zwiadowców kiedy przyjechali z królewiczem Duncanem.

- Stój, kto idzie. - rozbrzmiała standardowa formułka. Przybysz osadził konia na zadzie. teraz było widać, iż konie bielały białą pianą, wystarczy tylko cukru dosypać i upiec i byłaby smaczna przekąska, choć może ze "smaczna" to trochę przesadzone pojęcie...

- Swój. Dowódcy nie poznajecie? - odpowiedział znajomy głos. 

-Gil? - zapytał Vern.

- No przecież nie wielki borsuk z Jagódkowa. - chłopiec nawet nie wiedział, że przytoczył ulubioną postać, z bajki, Morgaratha.

Wartownicy przepuścili jeźdźców. Gilan pogonił swojego wierzchowca, rumak nie za bardzo chciał iść, ale pogalopował jeszcze pół mili do obozu. Tam jeźdźcy zeskoczyli z koni. Chłopak obudził jednego banitę i przykazał mu zadbać o konie.

- Występuj je dobrze, ale nie wsiadaj na żadnego z nich bo pod tobą padnie. - tłumaczył  zaciągając siodło z mokrego, końskiego grzbietu. Szkapa prawie się przy tym położyła. Drugi koń nie wyglądał lepiej.

Gilan ruszył do swojego namiotu. Zastał przed nim swojego przyjaciela popijającego kawę z blaszanego kubka i zastanawiającego się nad czymś nabazgranym na woskowej tabliczce. Kiedy zobaczył Gilana wstał i przytulił przyjaciela tak mocno, że ten zaczął się obawiać o swoje kości.

- Co ty sobie myślałeś?! Wiesz jak ja się o ciebie martwiłem?! W dodatku zostawić mnie samego z tym wszystkim? No wiesz ty co! Ja tu się o ciebie martwię, a ty sobie robisz wakacje nic ni komu nie mówiąc i wykłócasz się ze Skandianami! Myślałeś ty w ogóle?! Mogłeś umrzeć! - Derec ciągnął swą tyradę jeszcze dobre pięć minut. Gilan wysłuchał wszystkich wyrzutów nie przerywając. Dopiero kiedy Derec skończył odezwał się:

- Nie zgubiliście kogoś ostatnio?

- Nie, dlaczego pytasz? - odpowiedział nieco zbity z tropu jego zastępca.

- Bo tak jakby, w powrocie z tego, jak to pięknie nazwałeś, "urlopu" pomógł mi Halt, którego mieliście pilnować.

- A, tak, zwiał kilka dni temu, prawie zapomniałem.

- Zbieraj ludzi mam pewien plan, jakby tu zyskać czterdziestu wojowników do naszej dyspozycji.

co by było gdyby - zwiadowcyWhere stories live. Discover now