gdyby Halciu przyłączył się do Morgaratha - 17

45 4 261
                                    

Gilan nie był w stanie nawet usiąść. Jesienna pogoda nie sprzyjała procesowi powrotu do zdrowia. Derec musiał pilnować teraz nie tylko działań podległych mu buntowników, ale także swojego dowódcy, który upierał się, że nie musi odpoczywać, i Crowley'a, zaniepokojonego stanem chłopca, przez co zapominał o sprawach korpusu.

Pojawił się też następny problem. Brak lekarstw. Zbuntowane lenna były odcięte od dostaw ziół z reszty kraju. Zapasy zaś były ubogie. Gilan kurował się więc głównie surowym pszczelim miodem, zawierającym propolis. Co jak co, ale w Redmont były największe pasieki w kraju. Do zdrowia chłopiec przyszedł dopiero późną jesienią. W międzyczasie obfite deszcze spowodowały zawieszenie broni.

Dopiero z pierwszymi, naprawdę mroźnymi dniami podjazdy znowu ruszyły na szlak. Głównym ich celem było pozyskanie zapasów. Warunki do tego były idealne, gdyż zmarznięta ziemia nie przyjmowała tropu, a długa noc i powstający wieczorami opar sprzyjały niepostrzeżonym pochodom. Trwał wyścig z czasem, ponieważ śnieg spowodowałby zakończenie działań wojennych i wstrzymanie ich do wiosny.

Chwila ta wkrótce nadeszła. Pewnego świtu, gdy Gilan wyszedł z namiotu, ujrzał obóz przykryty półmetrową warstwą białego puchu. Obudziły go krzyki i parskania kilku chłopców którym pod ciężarem śniegu zapadł się namiot. Chwilę później trwała już regularna bitwa. Zaspana młodzież powychodziła spod przysypanych namiotów. Jakiś śmieszek wrzucił komuś śniegu za kołnierz, ten ktoś spróbował oddać i trafił kogoś innego. Rebelianci bez wybierania drużyn podzielili się na dwie (w porywach do trzech), stronnictwa.

Gilan także chciał dołączyć, ale ktoś chwycił go za kołnierz i cofnął do namiotu.

- Mało ci było chorowania? - chłopiec usłyszał za sobą dobrze znany głos rudego zwiadowcy.

- Crow... - zaczął nastolatek ale przerwał mu Derec, który wyrósł jakby spod ziemi tuż obok.

- Gilan jest już zdrowy. A mróz czy śnieg raczej mu nie zaszkodzi, tak jak nie szkodził w zeszłym roku czy dwa lata temu, kiedy to na pierwszy śnieg zawsze wybiegał bez kurtki, czasem i na bosaka. Jakoś wtedy nie chorował... - Derec w ostatniej chwili ugryzł się w język by nie wspomnieć o tym, jak sir David oraz nauczyciele ze szkoły rycerskiej próbowali go zapędzić do kwatery i zmusić do ubrania się, jak cywilizowany człowiek. Zawstydzenie przyjaciela nie było warte bólu, jaki mogło wywołać wspomnienie. - Ubierze kurtkę, buty i nic mu nie będzie. - mówiąc to narzucił mu na ramiona bluzę z owczego runa i owinął szyję Gilana szalikiem.

Zabawa choć świetna nie trwała długo. Wkrótce buntownicy zwinęli obóz i ruszyli w głąb lenna. Na zimę nie było sensu marznąć przy granicy bo wypady były uniemożliwione przez mróz i śnieg. Gilan obstawił więc posterunki graniczne i cofnął się zostawiając pole do popisu dyplomatom.

Sam chłopiec przyłożył się za to do nauki u Crowley'a. Pracował ciężko i wytrwale. Najszybciej rozwijał się w skradaniu. Jego nauczyciel był mistrzem w bezszelestnych podchodach, podczas gdy Gil miał wrodzony talent do znikania, wyostrzony przez uciekanie od niektórych obowiązków. Natomiast, gdy Crowley musiał się czymś zająć, chłopak uczył się u innych zwiadowców tego co umieli najlepiej lub trenował szermierkę z MacNeilem. Czasu w każdym razie nie marnował.

***

- Wie ktoś czy ten szczyl kiedykolwiek się męczy? - mruknął znużony Samdash.

- Tak, czasem się męczy. Ale naprawdę aż tak ci przeszkadza jego obecność? - odpowiedział mu Berrigan.

Samdash tylko westchnął. Przez cały dzień musiał, jak to nazywał, "niańczyć" Gilana i miał już dość wymyślania dla niego zadań.

- Spójrz na to z innej strony, Norris nauczył się przez niego w miarę rozumieć metafory... - parsknął Leander.

- I teraz bywa nieznośny przez to. - jęknął Samdash.

- Tak jak i ty narzekając na wszystko i wszystkich. - stwierdził z uśmiechem Egon podchodząc do ognia.

- Jak dzieci, poprostu jak dzieci. - Pritchard podkręcił głową z politowaniem. - Nadawalibyscie się żeby zalożyć kabaret, lepiej byście zarabiali. Jak się nazwiemy? Bezgłowe kurczaki? Zaklepuję stanowisko prezesa.

- Niebezpieczne bezgłowe kurczaki. Podkreślam, niebezpieczne, jeśli komuś nie będzie się chciało rzucić złocista to się dowie dlaczego. - mruknął z powagą Leander.

- Wy tak na poważnie czy się nabijacie? - pytanie padło z ust Norrisa.

- Oczywiście, że na poważnie. - mruknął Samdash.

- W sumie nie najgorszy pomysł, kawę za darmo zwykle dają. - argument Berrigana przeważył szalę i banda niebezpiecznych bezgłowych kurczaków rozpoczęła przygotowanie do występów.

***

Tymczasem, gdy wydaleni z korpusu zwiadowcy snuli plany na przyszłość, Half przeżywał załamanie nerwowe nad głupotą większej części gatunku ludzkiego. No i nad irytującą arogancją Mordy Wołowej. Było to o tyle denerwujące, że uzurpator miał się za niewiadomo kogo, podczas gdy wywodził się że zwykłego szlacheckiego rodu. I chociaż Halt nie lubił chwalić się pochodzeniem, to czasem miał ochotę sprowadzić w ten sposób Morgaratha na ziemię. Jedyne co go przed tym powstrzymywało to kawa dostarczana w zadowalających ilościach do jego kwatery.

Uczeń Pritcharda westchnął i zeskoczył z okna na mur. Czekało go pewne spotkanie.

***

I nagle zobaczył ziemię z bardzo bliska. Przeszorował dobrych kilka metrów po trawie zanim kopnięcie kopytem w udo zatrzymało go w miejscu. Stęknął nie tyle, że z bólu co wypartego przez upadek oddechu.

Siwek skulił uszy i parsknął zadowolony. Następnie bezczelnie podszedł do nastolatka chwycił go za koszulę i postawił na nogi.

- I jak ci się podoba? - zapytał z uśmiechem stary Bob.

- Szkolicie konie żeby zabijały jeźdźców? - Gilan wypluł piach z zębów. - Ruch ma fajny, miękki, dynamiczny, refleks cudowny. A charakter... Bezczelne bydlę.

- Jak się wsiada na zwiadowczego konia bez hasła to się spada. - rzekł Wrona.

- Nic o żadnym haśle nie wpomniałeś, Crow. - warknął Gilan.

- Bo chciałem zobaczyć jak lądujesz na glebie. Jakie jest hasło Abelarda?

- Permettez-moi. Powiedz mu to to ucha.

Chłopiec niepewnie zwrócił się do siwka tymi słowami na co koń tylko zastrzygł uszami i wsadził pysk do kieszeni spodni chłopca szukając przysmaku.

- Spróbuj wsiąść teraz. - polecił Bob.

Chłopak wskoczył na siodło bez używania strzemion. Zachował czujność, ale tym razem Abelard stał spokojnie.

- Przejedziesz się? - zaproponował rudy zwiadowca.

Chłopiec skinął głową i spiął wierzchowca do kłusa. Strzemiona przełożył nad kłębem by bez ich pomocy lepiej wyczuć konia. Popróbował skróceń i dodań, zwrotów i przejść. Następnie zagalopował i lekkim, swobodnym ruchem siwek objechał pastwisko. Chłopiec popróbował zmian nogi prowadzącej w galopie oraz chodów bocznych. Z każdym krokiem zwierzęcia czuł się w siodle coraz lepiej.

- Jest idealny! - chłopak przycwalował do obu mężczyzn i wrył konia na metr przed nimi.

- Miło było popatrzeć, jak ktoś nie zaczyna od dzikiego galopu. Wspaniale się dogadujecie.

- W korpusie brakuje ludzi, a ty teraz masz i zwiadowczego konia... Brakuje ci tylko tego. - mówiąc to ryży palant z lenna Hogarth wręczył chłopcu brązowy naszyjnik z liściem dębu.

______________

No więc stał się świąteczny cud. Macie tu przezent odemnie. Wesołych Świąt itd.

co by było gdyby - zwiadowcyDonde viven las historias. Descúbrelo ahora