gdyby Halciu przyłączył się do Morgaratha - 16

52 5 153
                                    

Powrót do obozu z Gilanem, był jak podróż z rozdrażnionym tygrysem ograniczanym tylko sznurową obrożą. O Halcie lepiej było przy nim nie wspominać. Najlepiej było w ogóle się nie odzywać. W sumie ciężko go obwiniać o takie zachowanie. Zabójca jego ojca znów był na wolności. I to za jego winą. W końcu go nie złapał, a przecież mógł wycisnąć ze swojego wierzchowca jeszcze trochę energii i dopaść zbiega. Miał prawo do bycia sfrustrowanym.

Po tym, jak zsiedli z koni na pastwisku, zciągnął siodło z pożyczonego bachmata i udał się do swojego namiotu. Przez całą drogę się nie odezwał ani słowem. Powstańcy schodzili mu z drogi, nikt nie zamierzał doprowadzić Gilana do granic cierpliwości. W obecnej sytuacji ciężko było przewidzieć jakby zareagował. Chłopak wszedł do środka i rozejrzał się po swoich rzeczach szukając czegoś co mógłby zmasakrować, zadźgać, ukatrupić. W końcu jego wzrok padł na tarczę poszczerbioną pod Hare Hill. Zachował ją jedynie do ćwiczeń. Teraz bez wahania rąbnął w nią klingą swojego miecza. Poszły drzazgi. Syn rycerza pozwolił sobie na uwolnienie wszystkich swoich emocji. Uspokoił się dopiero, kiedy z tarczy zostały tylko wióry i nietknięte skórzane paski mocujące ją na ramieniu wojownika, a miecz był tak stępiony, że nawet masła by nie przeciął.

Gilan puścił miecz i pozwolił broni upaść na ziemię. Ramiona bolały go niemiłosiernie. Po chwili sam wylądował obok ostrza. W końcu co on mógł zrobić? Był tylko dzieckiem. Za młodym by cokolwiek znaczyć w świecie. Zamknął oczy i ignorując, że posłanie miał zaledwie pół metra dalej, zasnął.

Sen miał niespokojny, śniły mu się koszmary. Znowu widział ojca przyszpilonego do ściany jak jakiś rzadki okaz owada w gablocie. Przed oczami stawał mu obraz jego odrąbanej ręki dzierżącej broń. Jednak we śnie widział także rozpaczliwą walkę rycerza i Halta cichcem przemykającego pod oknem, by następnie zmasakrować ciała najemników, tak że stało się niemożliwym rozpoznanie kim byli. Później był w lesie, zabójca go gonił. Gilan bał się. Tak bardzo się bał. Gra toczyła się o to czy zdąży dopaść lasu. Kulawy cisek nie dawał rady. Cichy jęk łęczyska. Odgłos zwalnianej cięciwy. Z głuchym łupnięciem zwalił się na ziemię. Z ramienia chłopca wystawała strzała o czarnych drzewcach. Ból. Ten piekielny ból...

Obudził się ze zduszonym krzykiem. Gilan usiadł i się rozejrzał dookoła. Na szczęście był wciąż u siebie. Ból jednak był realny. W dodatku koszulę na ramieniu miał mokrą i lepką jakby... od krwi, uświadomił sobie. Chłopak szybko podwinął rękaw i przyjrzał się ranie. Bandaż był oderwany a między nim, a skórą była wbita spora drzazga. Wyciągnął ją i polał ranę gorzałką. Zapiekło. Następnie owinął rękę świeżym opatrunkiem. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że leżał na porzuconej broni. Niezbyt bezpieczne. 

Gilan wyszedł na zewnątrz. Rosa perliła się na liściach i trawie w świetle księżyca. Cisza w obozie, tonącym w srebrnej poświacie księżyca, przerywana była tylko parskaniem koni na łące i chrapaniem dobiegającym z niektórych namiotów. Chłopak spojrzał na rozgwieżdżone niebo. 

- Dopadnę skurwysyna. - mruknął pod nosem.

- Za dużo czasu spędzasz z załogą Eraka. - chłopiec usłyszał znajomy głos za plecami.

- Nie powinieneś przypadkiem spać, Crowley? - warknął.

Odpowiedziało mu milczenie. Nie licząc cykania cykady gdzieś w krzakach.

Cisza zaczynała być przytłaczająca. W końcu chłopak odwrócił się do zwiadowcy.

– Dobra, to raczej ty powinieneś o to spytać. – rzekł już spokojniej.

Dowódca korpusu skonał głową na potwierdzenie.

– Pewnie powinienem spać, ale muszę dopaść tego zdrajcę.

– I pewnie planujesz, że nie zmrużysz oka, dopóki nie dopniesz swego?

Tym razem to chłopak nic nie odpowiedział, tylko uciekł wzrokiem gdzieś w bok. Ton jakim wypowiedział te słowa zwiadowca uświadomił mu, że plan jaki szykował jest dla niego niemożliwy do spełnienia. Następne słowa Wrony tylko go w tym utwierdziły.

– Powstrzymywać cię nie będę, bo i tak zrobisz co chcesz, ba, nawet mogę ci pomóc, ale, na kły Gorloga, nie dasz rady zrobić nic, co jest fizycznie niemożliwe, nawet dla dorosłego. No, a teraz jazda do łóżka, spać.

– Tak mamo numer trzy. – Gilan przewrócił oczami i dodał ciszej, pod nosem: – Jakby matkowania Derec'a było mi mało.

***

Halt skończył zapisywać coś na białym arkuszu papieru. Podpisał  się swoim przybranym imieniem i złożył kartkę. Popił łyk kawy i wstał odnieść raport człowiekowi Mordzia. Wrócił zresztą po chwili i napisał coś na bibułce, po chwili z komnaty niedoszłego zwiadowcy wyleciał niepozorny gołąb i poleciał na zachód. Uczeń Pritcharda spoglądał chwilę za nim uśmiechając się nieświadomie. Zaraz jednak spoważniał i uśmiech znikł z jego ust, ona była daleko, a on nie mógł już do niej wrócić...

***

Następne dni w obozach rebeliantów panował spokój. Pod granicami lenn stawiających opór samozwańczemu królowi toczyły się liczne utarczki. Rycerze  wykazywali swe męstwo, nieletni żołnierze doskonałą koordynację i karność, dowódcy kunszt planowania. 

Wszyscy byli jednak w ponurych nastrojach, wiktorie nie cieszyły, oto bowiem walczyli w bratobójczej wojnie, a teraz, gdy wojska nie były w ciągłym ruchu, zaczęto to dostrzegać jeszcze wyraźniej. Parę razy syn musiał pochować ojca walczącego po drugiej stronie barykady, albo na odwrót. Dowódcy nie spali prawie wcale przygnieceni jarzmem odpowiedzialności. Zwiadowcy jeździli po kraju i zbierali wieści.

W reszcie Araluenu wprowadzono zakaz przemieszczania się między wsiami bez przepustki. Zaostrzono też podatki. Mimo wszystko w szeregach rebeliantów wciąż przybywało dezerterów z reszty królestwa. Morgarath próbował sabotażu, parę razy mało brakowało, a główne spichlerze zbuntowanych lenn poszłyby z dymem. Jednak na dobrą sprawę nawet nie było to potrzebne. W obliczu zbliżającej się zimy oba lenna ogarnęła obawa o wyżywienie. Nie tylko ludzi, ale też koni oraz zwierząt gospodarskich. Zwierzyna łowna już straciła zimowe pastwiska na rzecz jazdy. Zwiększało się także ryzyko rozprzestrzeniania się chorób. 

Wieść o tym, że królewicz Duncan prowadzi wojnę z samozwańczym królem była już powszechnie znana. Z początku krążyły tylko pogłoski, które uzurpator konsekwentnie zwalczał. Jednak ludzie i tak wiedzieli swoje. Morda zmienił więc taktykę i rozpuszczał plotki o okrucieństwie i tyrani panujących w Redmont i Whitby. Zwiadowcy w odpowiedzi na to głosili coś wręcz przeciwnego. Nie zawsze zgodnie z prawdą. Efektem tego była coraz większa liczba zbiegów, dla których brakowało ziemi we włościach Aralda i Andrew'a. 

Gilan natenczas, odpuścił sobie polowanie na niedoszłego zwiadowcę i wolne chwile poświęcił na naukę u Crowley'a bądź MacNeila. Przyswajał wiedzę łapczywie, jak żyzna gleba spragniona deszczu. Jednak mimo wszystko był dzieckiem i brał na siebie zbyt wiele. Pewnej nocy obudził się zlany potem z gorączką. I najzwyczajniej w świecie się rozchorował.



____________________

Otóż wiem nie było mnie baaaaaaaaaaaaaaaaaardzo długo, ale jakoś się zmotywowałam. Od kilku miesięcy nie umiałam sklecić sensownego zdania, chociaż rozdział był gotowy w 3/4. Więc no. Jak się podoba?

Do zobaczenia kiedyś :)

co by było gdyby - zwiadowcyNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ