gdyby Halciu przyłączył się do Morgaratha - 2

132 8 6
                                    

Baron Fergus i sir David spojrzeli po sobie. Mistrz szkoły rycerskiej zaklął bezgłośnie. Król Oswald nie żył.

Morgarath miał zostać królem i jeszcze w tym tygodniu objąć władzę nad królestwem. Ludzie mówili, że Duncan zdezerterował. Gdyby jeszcze ubiegał się o tron po śmierci ojca, wyzwał barona Gorlanu, byłby jakiś powód by sprzeciwić się Mordzie Wołowej. Ale Duncan nie zrobił nic! I jak tu zostać przy nim nie wiedząc nawet czy królewicz jest w swoim kraju.

Nie znaczyło to jednak, że chcą przysięgać Mordziowi wierność.

- Możesz już odejść. - polecił baron gońcowi.

Ten skłonił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Mężczyźni patrzyli za nim jeszcze przez chwilę.

- Nie złożę tej przysięgi. - powiedział cicho ojciec Gilana.

- Ten przeklęty baron będzie jej od ciebie wymagał, dowodzisz królewską kawalerią.

- To niech ten morderca, bo głowę bym dał, jeśli nie on stoi za śmiercią Oswalda, się wypcha. - warknął rycerz.

- Zostaniesz wyjęty spod prawa i ogłoszony buntownikiem.

- Swój honor i rozum jeszcze mam. Władza w rękach tego człowieka przyniesie Araluenowi tylko zgubę.

- Ja nie chcę ślubować wierności i posłuszeństwa Morgarathowi, ale muszę, Caraway nie da rady się oprzeć jego żołnierzom. Mamy zaledwie stu konnych na zawołanie, a zanim ogłoszę zaciąg on osaczy nas ze swoimi czterystoma i z załogami swoich stronników, nie mogę ryzykować życiem naszych ludzi. - odparł baron Fergus Z jego postawy bił smutek, że musi zaakceptować zwierzchność Mordzia, zdecydowanie wolał młodego Aralda. No właśnie, Arald!

Sir David zaklął z cicha. 

- Słuchaj, idź do barona lenna Redmont, z tego co wiem tam jeszcze Morgarath nie ma żadnej władzy i tam zbiegła reszta prawdziwych zwiadowców wydalonych ze służby, a Arald nie dał sobie zabrać Farrela, który pełni obowiązki zwiadowcy lenna Redmont od lat. Weź każdego, kto zechce walczyć z tym cholernym czarnym lordem, ale oficjalna wersja jest taka, że o niczym nie wiem, nie chcę narażać moich poddanych na tyrana.

Mistrz szkoły rycerskiej uśmiechnął się. Jeszcze była nadzieja. Niestety nie wiedzieli, że ich rozmowa nie była tak dyskretna jak im się zdawało...

***

Następnego dnia, sir David wyjawił synowi czego dowiedział się od gońca i to co uradzili z Fergusem. Gilan słuchał tego, z pozoru spokojnie, jednak w duchu cieszył się, jak dziecko z wymarzonego prezentu.  No cóż, poniekąd tak właśnie było.

Ojciec patrzył na Gilana z niemałą dumą. Dorósł mój chłopak, pomyślał i zaraz chwyciło go wzruszenie. Przecież nie tak dawno mógł Gilana podnieść bez najmniejszego trudu, chłopiec był nie większy od topora, a teraz był prawie tak wysoki jak on, tylko w barach węższy, ale za kilka lat i w tym dorówna rodzicowi. Zresztą mentalnie też dorósł, pewnie ze dwa lata temu Gilan pytałby się o wszystko nie dając dojść ojcu do słowa, teraz zaś słuchał uważnie i nie przerywał. Jak te dzieci szybko rosną...

Niedługo potem podekscytowany chłopak pobiegł do lasu dać upust swej radości w biegu. Więc biegł do upadłego, szybko jak jeleń, miękko jak wilk. Nieco ochłonąwszy w pędzie zatrzymał się przy trakcie.

Wtem syn rycerza usłyszał głosy. Wycofał się nieco do lasu i przykucnął za leszczyną starając się ominąć gęstsze, a co za tym idzie, niższe krzaki. W samą porę by nie dostrzegł go "zwiadowca" rozmawiający ze swoim służącym. Obaj jechali na koniach czystej krwi arydzkiej, jednak nie takich jakie były hodowane przez ludy pustyni, a zwierzęta na parady stworzone tylko po to, żeby ładnie wyglądały. Gilan nie lubił tych ludzi, instynktownie wiedział, że nie można im zaufać.

Mimo iż rozmowa jeźdźców była o niczym, Gilan postanowił ich śledzić. Wkrótce drogę królewskiego zwiadowcy lenna Caraway, jak się tytułował, zajechał jeździec okryty brunatnym płaszczem siedzący na koniu lepiej nadającym się do podróży. Nie był to co prawda rumak bojowy, jednak takie były z reguły wytrzymalsze i zwrotniejsze. Sam mężczyzna był młody co gilan łatwo wywnioskował z jego ruchów, a twarz jeźdźca skrywał cień głębokiego kaptura. Przy boku miał ciężki nóż, a na plecach kołczan pełen strzał. W prawej ręce, opartej na łęku siodła, trzymał potężny łuk.

Jeźdźcy zatrzymali konie.

- Kim jesteś? - rozległ się wysoki i nieprzyjemny głos pseudo zwiadowcy.

- Człowiekiem twojego pana. - głos przybysza, w przeciwieństwie do fircyka, który w mniemaniu sir Davida nadawał się tylko do zasiadania wysoko przy stole na ucztach i pisania kiepskich wierszy, był niski i nieznoszący sprzeciwu.

Nawet z tej odległości Gilan wyraźnie widział, że twarz Jackoba pobladła, jego służący wycofał nieco konia. Pewnie już mają pełne gacie, uśmiechnął się złośliwie syn rycerza.

- Co cię tu sprowadza? - głos zwiadowcy drżał.

- Nie twój interes. 

Na tym rozmowa się skończyła. Jackob przepuścił zakapturzonego mężczyznę.

Gilan jakoś stracił ochotę do śledzenia przybysza. Poczekał aż sobie pojadą i wrócił biegiem do domu.

Dopiero kiedy zatrzymał się przed stajniami odkrył, że nogi ma całe podrapane, podobnie jak ręce. Z początku chciał machnąć na to ręką, ale wkrótce okazało się, że to niemożliwe. Szczególnie w czasie ćwiczeń z MacNeilem. Kiedy wrócił do domu ojciec załamał ręce, Gilan wyglądał jakby naprawdę się z kimś pojedynkował. Strupy w czasie ćwiczeń ciągle odpadały, więc chłopak w kilku miejscach miał na ubraniach spore plamy krwi. Chłopak musiał się przebrać, na szczęście ojciec wyznawał zasadę, że jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz, i nie robił dramatu. Szczególnie kiedy okazało się jak drobne były rany, które powstały zazwyczaj z powodu kontaktu z jeżynami lub dziką różą. Resztę dnia syn rycerza spędził na jeżdżeniu swojego dzianeta by nie stracił na sile i nie odzwyczaił się od kulbaki na grzbiecie oraz cerowaniu ubrań podartych w przebieżce po lesie.

Wieczorem zaś ściął pióro i przysiadł do nauki podczas gdy ojciec męczył się nad papierkową robotą. Mistrz szkoły rycerskiej, a zarazem dowódca królewskiej kawalerii miał jej naprawdę dużo i równie dużo jej nienawidził. Wszystkie te raporty, oceny kadetów szkoły rycerskiej i uwagi nauczycieli na ich temat, sir David nie był do tego stworzony. 

W pewnym momencie rycerz wstał i spojrzał za okno, w samą porę by zobaczyć zakapturzonego łucznika opuszczającego łuk. Ojciec Gilana odskoczył w tył, niestety mimo to strzała sięgnęła jego ciała i zagłębiła się aż po lotki.

co by było gdyby - zwiadowcyWhere stories live. Discover now