Gdyby Halciu przyłączył się do Morgaratha - 7

83 6 63
                                    

Nie trzeba było wiele czasu, by Gilan stał się znośnym łucznikiem. Mocniejszy naciąg i dopasowane do niego strzały zrobiły większość roboty. Wcześniej bowiem Gilan strzelał łuków ze zbyt małym, dla niego, naciągiem i ze zbyt twardymi do owego naciągu strzałami. Crowley'owi jednak to nie wystarczało, wymagał od chłopca, a także od wszystkich łuczników w drużynie, znacznie wyższego poziomu. Ćwiczyli więc naprawdę dużo. Nieletni dowódca nie miał już prawie w ogóle czasu wolnego i sypiał coraz krócej. Zwiadowca i Derec zajmowali się wszystkim, odciążając jak mogli chłopca. Crowley przepadał jednak czasem na kila godzin, czasem na pół dnia. Gilan przypuszczał, iż Wrona jeździł załatwiać sprawy nowo postawionego na nogi Korpusu.

Chłopiec szczerze mu współczuł, Poznał bowiem obowiązki przywódcy, a było ich wiele. Po za tym był jeszcze stres związany z odpowiedzialnością, za każdy jego błąd obrywali podwładni. Wszystko to nakładało wielki ciężar na barki wodza. Gilan śmiał się teraz z siebie, że nie tak dawno chciał zostać generałem, rozporządzającym całą armią. Jak wiele teraz by dał żeby zostać zwykłym najemnikiem, który robi to co mu każą. Ale jak już się czegoś podjął, to nie może tego zostawić.

Lecz po około tygodniu, kiedy wszystko już zostało ustalone, Gil zostawił ciężar dowodzenia na barkach Derec'a, a sam z Crowleyem udał się poszukać rozrywki dla reszty bandy, w postaci jakiegoś konwoju z zaopatrzeniem, czy słabiej chronionego fortu. Wkrótce zoczyli też zbrojny tabor chroniony przez ludzi Mordy Wołowej. Śledzili go przez kilka godzin. Zwiadowca dostrzegł wtedy ogromny potencjał chłopaka w dziedzinie krycia się i poruszania się będąc niezauważonym. Syn rycerza poruszał się niemal bezszelestnie, nie starał się skradać na palcach, ani garbić jakby to miało pomóc. Nie wzdrygał się, także przed ubrudzeniem twarzy w węglu i mieszance gliny z trawą i mchem, kiedy dostrzegli konwój. Sierota rozumiał, że regularny kształt rzuca się w oczy. Zresztą wystarczyło pare kresek by zamaskować kontur twarzy i uczynić ją niewidoczną.

Tabor poruszał się naprawdę wolno. Jeszcze sporo przed zapadnięciem zmroku zatrzymał się na noc i ludzie Morgaratha zaczęli rozstawiać obóz. Banici wycofali się do koni. Kasztanek Gilana szedł przywiązany do siodła Croppera, nauczonego by iść za panem w pewnej odległości. Zwiadowca odwiązał wodze dzianecika i rzucił je Gilanowi. Zaraz też dociągneli popręgi i ruszyli do obozu. Po drodze wybrali jeszcze miejsce na zasadzkę. Było już ciemno, kiedy wjechali do obozowiska. Gilan bez zwłoki zeskoczył z konia i rozsiodłał go. Uwiązał go dobrze i nie minęło nawet dziesięć minut jak spał.

O świcie nastąpiła pobudka. Drużyna siodłała konie i jadła szybko namiastkę śniadania. Niestety łowy nie szły dobrze i od kilku dni żywili się tylko suszonymi racjami zabranymi z Hare Hill. Nikomu jednak to nie przeszkadzało, każdy wiedział, że może być jeszcze gorzej. Wyruszyli zanim słońce zupełnie wychynęło z za horyzontu.

Gilan poprowadził buntowników na zalesione wzgórze pod którym rozciągało się pastwisko i trakt. Za pastwiskiem znowu zaczynał się las, chociaż znacznie rzadziej rosły tam drzewa. Za to było tam więcej krzaków. Pastwisko zaś było puste, zwierzęta były tam wypędzane zimą. Latem bowiem wilki i niedźwiedzie podkradały bydło.

Banda zaległa w lesie wokół pastwiska. Teren był szczelnie otoczony. Nikt niepostrzeżenie nie mógł wejść, chyba że mistrz sztuki zwiadowczej. Jednak o to zadbał już Cropper. Czujny konik węszył i nasłuchiwał co się dzieje wokół.

I czekali, długo czekali. Nawet można powiedzieć, że bardzo długo czekali. Aż w końcu konwój znalazł się w ich polu widzenia. Zaczekali jeszcze chwilę na idealny moment, po czym spadli na tabor jak sokół na stado kur. Byli kadeci szkoły rycerskiej na ogromnych rumakach wypadli spomiędzy drzew wzgórza, wspomagani celnymi strzałami chłopaków z wiosek.

Szyk obronny, który utworzyli żołnierze Morgaratha, złamał się od razu. Szereg długich kopii oraz pęd jazdy sprawił, że zdecydowali się nie ryzykować nadzianiem się na taką broń. Jednak za pastwiskiem czekał rząd włóczni i kos postawionych na sztorc nie mówiąc o lżejszych konnych czekających aż nieprzyjaciel znajdzie się bliżej by uderzyć i wyhamować go. Nie musieli jednak nawet wyjeżdżać z cienia drzew.

Zbrojni króla Świńskiej Mordy skręcili o dziewięćdziesiąt stopni i poszli pod strzały wybierając to od zderzenia z jezdnymi. Niestety dla nich, nie uniknęli tego. Zaraz bowiem rozpędzeni chłopcy z Caraway wpadli na karki uciekającym i zaczęła się rzeź. Przerażeni wrogowie zeskakiwali z koni i rzucali się płasko na ziemię. Stratowanie było mniej pewne od trafienia pod topór lub miecz.

Gilan szalał na przedzie. Wokół niego trup ścielił się gęsto. Nikt nie uchodził spod jego ręki. Potężny kary rumak rozhukał się i zaczął kopać i gryźć wszystko co znalazło się w jego zasięgu. Zdecydowanie to Gilan był łowcą, choć wielu w tym samym czasie sądziło, że to oni na niego polują. Szybko zmienili by jednak zdanie gdyby teraz mogli zobaczyć owego sierotę kładącego pokotem ludzi swojego wroga.

Tym razem zostało kilku rannych, stratowanych przez konie. Błagali oni o litość. Jednak tylko jeden z nich przykuł uwagę Gilana. Prubował on kupić życie zarzekając się, że wie gdzie przebywa królewicz Duncan. Tego Crowley postanowił przesłuchać już w obozowisku.

Od reszty jeńców szybko wyciągnięto dokąd wieźli zaopatrzenie, swoją drogą całkiem sporo tego tam było, broń, żywność, ubrania i o wiele więcej. Przywiązano więźniów do drzew, rozbroiwszy ich uprzednio i zostawiono przy trakcie z kneblami w gębach. Trupy zostały uprzątnięte i wrzucone do zbiorowej mogiły. Mężczyzna, który twierdził, że wie gdzie przebywa królewicz, został przywiązany do konia i musiał iść z buntownikami z obwiązaną szmatami głową tak, żeby nic nie widział.

O świcie następnego dnia drużyna Gilana napadła fort nieopodal granicy z lennem Redmont, do którego wieziono zaopatrzenie. Co starsi buntownicy przebrali się w tuniki w barwach Mordy Wołowej i wjechali z taborem do fortu. Zatrzymali się przy bramie uniemożliwiając jej zamknięcie. Wtedy do fortu wpadła ciężka jazda i łucznicy uzbrojeni także we włócznie, cepy i kosy. Załoga fortu, która wybiegła zobaczyć co znajdowało się na wozach, została stratowana przez czoło natarcia.

Warownia została zajęta przez drużynę Gilana, aż do czasu kiedy przybyli wojownicy wysłani przez barona Aralda by zająć to stanowisko. Przyczułek był bardzo dobry i został dobrze opatrzony przez banitów. Banda opuszczała fort liczniejsza o siedmiu chłopaków i z cztery dziewczyny, które też chciały się przydać na coś, królestwu.

Przynajmniej będzie miał kto ugotować posiłek i zaopiekować się końmi podczas wypadów na Mordzia.

co by było gdyby - zwiadowcyOù les histoires vivent. Découvrez maintenant