Pomimo, że ja również skończyłam siedemnaście lat nie zostałam jedną z debiutantek. Oficjalnie każda dziewczyna ma do tego prawo. W praktyce o wszystkim decyduje Luna. Kiedy tylko osiągnęłam stosowny wiek oznajmiła mi, że prawdopodobnie nigdy nie wyjdę za mąż i nie poznam mojego mate. Moją przyszłość widziała właśnie w kuchni. To miało być moje zadanie i moja chluba. Miałam służyć stadu jako kucharka, nie żona czy matka.

Z jednej strony nie przejmowałam się tym. Nigdy nie widziałam siebie właśnie w tej roli. Świadomość, że przez resztę życia muszę być posłuszna jakiemuś mężczyźnie nie była zbyt kusząca. Podobne myślałam o znalezieniu swojego przeznaczonego. Dziewczyny, które odnajdywały swojego mate przechodziły coś na kształt prania mózgu. Wiele z nich z niezależnych kobiet zostawało marionetkami w rękach zaborczego samca. Drżałam na samą myśl, że i mnie może spotkać taki los.

Jednak z drugiej strony nie byłam do końca zadowolona z mojego obecnego życia, chciałam czegoś więcej. Czułam, że byłam przeznaczona do czegoś więcej.

Z westchnieniem łapię za wisiorek na mojej szyi. To jedyna pamiątka po mojej matce. Mama zmarła przy moim porodzie. Zdarza się to bardzo rzadko, ale się zdarza. Nikt nie wiedział kim był mój ojciec w związku z czym nie było wiadomo kto ma sprawować nade mną opiekę. Zgodnie z tradycją powinna zająć się mną Luna, ale ponieważ była ona w ciąży i martwiono się o jej zdrowie postanowiono, że opieka nade mną przypadnie komuś innemu. Do tej roli wyznaczono jedną z Omeg.

Kobieta która się mą opiekowała miała na imię Mery. Była już w starszym wieku i brak było jej cierpliwości do słuchania ciągłego płaczu dziecka, a płakałam dużo. Kiedy tylko podrosłam przyprowadziła mnie do kuchni gdzie sama pracowała i wprowadziła do tego życia. Pomimo, że nie była moją matką starała się mnie wychować najlepiej jak potrafiła. Niestety zmarła kiedy miałam dziesięć lat. Od tego czasu byłam sama, otoczona przez tyle osób, ale w głębi duszy sama. 

*****

Dzień pomału dobiegał ku końcowi. Po kuchni oprócz mnie krzątała się jeszcze jedna kobieta. Chowałyśmy ostatnie miski do szafek kiedy do środka weszło kilku mężczyzn. Był to dość rzadki widok, zazwyczaj nie zapuszczali się tutaj.

- Witajcie – mówi kobieta – Co was tutaj sprowadza? Mazie ochotę na coś do jedzenia?

- Nie – mówi jeden z nich, ale chwyta za leżącą na stole bułkę i odgryza kawałek – Przyprowadziliśmy nowe kucharki.

- Nowe? Nie potrzebna nam pomoc.

Miałam inne zdanie na ten temat, pomoc była nam bardzo potrzebna, ale żadna z pracujących tutaj kobiet nie chciała tego przyznać. Świadczyłoby to źle o nich samych.

- Polecenie Alfy. Za kilka dni odbędzie się duża uroczystość na którą stawią się przedstawiciele innych watah. Wszystko musi być perfekcyjne, jedzenie też, stąd dodatkowe ręce do pracy.

- Czy można zapytać z jakiej okazji ma być ta uroczystość?

- Alfa chce umocnić sojusze – mówi mężczyzna – Reszta nie powinna cię interesować.

- Oczywiście – pokornie mówi kobieta

Do kuchni wchodzi kilka kobiet. Rozglądają się zaciekawione po wnętrzu.

- To tylko do czasu uroczystości, potem wrócą do swoich starych obowiązków – informuje nas mężczyzna po czy wychodzi. Jego kompani idą za nim natomiast kobiety czekają na dalsze instrukcje.

- Dobrze moje panie czas na odpoczynek, już późno. Jutro pokażemy wam co będzie należało do waszych obowiązków. Coś czuję, że czeka nas kilka pracowitych dni.

Jakby każdy taki nie był. Nowo przybyłe kobiety kiwają głowami.

- Chodźcie za mną – mówi kobieta - Cassandra nie idziesz?

Pyta widząc, że nie ruszam się z miejsca.

- Mam ochotę na krótki spacer.

- Tylko nie oddalaj się zbytnio, chyba nie chcesz mieć kłopotów.

- Oczywiście – rzucam i wychodzę z kuchni.

Nie ma prawa które zabraniałoby mi opuszczania miejsca pracy lub wychodzenia nocą poza budynek, jednak z jakiegoś powodu nie jest to mile widziane. Zarzucam na siebie płaszcz i wychodzę na zewnątrz. W moją twarz uderza przyjemny nieco chłodny wiatr. Wdycham świeże powietrze i cieszę się chwilą spokoju. Przez chwilę rozważam czy nie zmienić się w wilka i nie pobiegać po lesie. Z utęsknieniem zerkam w stronę drzew. Moja natura każe mi dać trochę wolności siedzącemu we mnie zwierzęciu. Jednak o ile można nam wychodzić na zewnątrz kiedy chcemy, tak bieganie pod postacią wilka jest dozwolone tylko podczas pełni księżyca. Z tego nakazu zwolnieni są wojownicy i wyżej postawieni członkowie watahy, oni mogą się przemieniać kiedy tylko chcą. Omegi, które postrzegane są jako najsłabsze w stadzie nie mają tego przywileju. Zachęca się nas do pozostawania w ludzkiej formie i służeniu dobru watahy poprzez zapewnianie podstawowych warunków bytowych – jedzenia, ubrań, utrzymaniu czystości. Uważam to za bardzo niesprawiedliwe. Czuję jak czający się pod moją skórą wilk drapie w niemej prośbie o wypuszczenie go na wolność. Zduszam jednak w sobie to pragnienie. Biorę kilka głębokich wdechów i udaję się w miejsce gdzie nikt mnie nie zobaczy, w miejsce gdzie będę mogła trochę potrenować. Ostatnio podpatrzyłam kilka nowych, ciekawych uderzeń i z chęcią je przetestuję.

Wyciągam kij ukryty w jednym z krzaków. I chowając się z nimi rozpoczynam ćwiczenia. Najpierw powoli z czasem coraz szybciej powtarzam ruchy wojowników. Nie wszystkie wychodzą mi tak jakbym chciała. Czasem ciężar kija nie pozwala mi na przeprowadzenie idealnego ataku. Postanawiam zmienić nieco układ rąk i ułożyć je dalej od siebie. W ten sposób nie chwieję się tak jak wcześniej, a zadawane ciosy wydają się mi nawet mocniejsze. Żałuję, że nie ma nikogo kto mógłby ocenić to co robię. Udzielić mi kilku wskazówek i skorygować błędy.

Spędzam tak kilkanaście minut. Kiedy zaczynam dyszeć wysiłku chowam kij i wracam do środka. Rzucam przez ramię jeszcze jedno tęskne spojrzenie w stronę lasu i zamykam za sobą drzwi.

Prawdziwa LunaOù les histoires vivent. Découvrez maintenant