Cassandra

18.1K 507 35
                                    

Idąc korytarzem głównego domu starałam się nie rzucać nikomu w oczy. Trzymałam się blisko ścian, a wzrok miałam utkwiony w niesionej przeze mnie tacy. Nie był to do końca dobry pomysł ponieważ burczało mi w brzuchu, a znajdujące się na tacy jedzenie wyglądało niezwykle smakowicie. Kubek z ciepłą różaną herbatą, rogaliki i kanapki, tradycyjne i ulubione śniadanie naszej Luny. Powinnam być zaszczycona. Dbanie o Lunę to jedno z najważniejszych i najzaszczytniejszych zadań jakie mogło mi przypaść. To przecież ona dawała siłę naszemu stadu. Dzięki jej obecności i magii dzieci rodziły się zdrowe i szybko rosły w siłę. Dzieci były dla nas bardzo ważne. Nie byliśmy dużym stadem, stąd każdy nowy członek był na wagę złota, zwłaszcza jeżeli był to chłopiec, który później mógł zostać wojownikiem broniącym naszego terenu i służącym Alfie. Dlaczego więc tak bardzo pragnęłam być wszędzie tylko nie tutaj? Niestety nie miałam wyboru. Jako Omega ,czyli najniżej postawiony w hierarchii członek watahy musiałam robić co mi kazano. Moja praca zaczynała się nim słońce pojawiało się na niebie. Jeszcze ciemną nocą zwlekałam się z łóżka i szybko przebierałam w robocze ubranie na które składała się sięgająca kolan brązowa spódnica i biała koszula z bufiastymi rękawami. Na stopy zakładałam wiązane do kostek buty i czym prędzej biegłam do kuchni świadoma, że już czeka tam na mnie długa lista obowiązków. Starałam się nie narzekać. Dobrze rozumiałam jak ważna jest praca w kuchni. Przygotowywanie posiłków dla całej watahy nie było łatwym zadaniem zważywszy, że należało wykarmić prawie dwieście osób. Nie mogłam pojąć jak radzono sobie w innych miejscach, w innych watahach gdzie liczba członków sięgała nawet powyżej tysiąca. Nie mówiłam tego głośno bo na pewno solidnie by mi się za to oberwało, ale czasem cieszyłam się z naszej w gruncie rzeczy niewielkiej liczebności. Oczywiście nie tylko ja pracowałam w kuchni. Oprócz mnie były tutaj jeszcze cztery inne Omegi. Jednak jako najmłodsza to ja dostawałam wszystkie niechciane i najbardziej męczące zajęcia. Można by pomyśleć, że zaniesienie jedzenia Lunie i wyrwanie się na chwilę z kuchni było czymś wspaniałym. Jednak nie dla mnie.

Luna jako przywódczyni stada druga po Alfie, swoim partnerze miała opiekować się członkami stada, być kimś w rodzaju matki dla nas wszystkich. Dla mnie jednak była macochą i to taką typową jak z bajek dla dzieci. Nigdy nie odnalazła dla mnie ciepła, którym obdarzała innych. Gdy byłam jeszcze mała, nigdy nie brała mnie na kolana i nigdy, ale to nigdy nie dopuszczała mnie do swoich dzieci. Gdy podrosłam nie zapraszała mnie na organizowane przez siebie pikniki, na których były obecne wszystkie inne nastolatki. Zawsze znajdywała okazję by publicznie wytknąć mi jakieś uchybienie. Pomimo niechęci jaką okazywała mi na każdym kroku to ona zażyczyła sobie bym to właśnie ja codziennie rano nosiła jej tacę z śniadaniem. Nie rozumiałam dlaczego było to dla niej tak ważne, że zmuszona byłam to robić nawet kiedy zwichnęłam sobie kostkę. Ze łzami w oczach kuśtykałam do jej pokoju ignorując narastający ból.

Kiedy docieram do jaj pokoju delikatnie pukam do drzwi nauczona doświadczeniem, że Luna nie lubi głośnego „łomocenia". Po kilku sekundach drzwi otwierają się i staje w nich jedna z Bet. Trzydziestokilku letnia kobieta mierzy mnie uważnym spojrzeniem.

- Spóźniłaś się – informuje mnie – Luna nie będzie zadowolona.

- Jest punktualnie ósma – odpowiadam, świadoma tego, że jestem na czas.

- Luna obudziła się kilka minut temu, teraz czeka z pustym żołądkiem, aż raczysz się pojawić.

Do ust ciśnie mi się kąśliwa uwaga, że ja też jeszcze nic nie jadłam, a obudziłam się kilka godzin temu. Czyli teraz mam zgadywać kiedy Luna się obudzi? Wymagają ode mnie niemożliwego. Nie mówię jednak tego głośno. Pokornie spuszczam głowę gotowa przyjąć na siebie winę.

- Wybacz – mówię

- Nie mnie będziesz przepraszać - Beta odsuwa się by wpuścić mnie do środka.

Wchodzę do dużego i jasnego pokoju. Pomimo, że jestem tu codziennie przepych i luksus tego miejsca zawsze wzbudzają we mnie zachwyt.

W pokoju znajdują się eleganckie meble wykonane ze lśniącego drewna. Komoda, szafa, stół i kilka krzeseł mienią się pod wpływem wpadających tutaj promieni słońca. Na podłodze leży puszysty czerwony dywan, a ściany zdobią kolorowe obrazy przedstawiające tutejsze krajobrazy. W wazonie stoją świeże kwiaty zebrane zapewne na pobliskiej łące.

Stawiam tacę na stole i odsuwam się cierpliwie czekając na przybycie Luny. Nie wolno mi odejść dopóki ona tak nie postanowi.

Zza ściany słyszę dźwięk lejącej się wody. Oczywiście Luna ma swoją łazienkę i jeszcze jeden pokój w którym znajduje się jej łóżko. Nie mam tam wstępu. To miejsce jest dostępne tylko dla niej, Alfy i kilku najbardziej wpływowych Bet, kobiet oczywiście. Biada mężczyźnie który by tam zaglądnął, nawet przez przypadek. Alfa jest niezwykle zazdrosny o swoja partnerkę, co jest typową cechą naszego gatunku. Wszyscy mężczyźni są niezwykle zaborczy i opiekuńczy w stosunku do swoich kobiet. Kiedy w grę wchodzi jeszcze więź mate zaborczość sięga najwyższego poziomu. Czasem mężczyzna nie może znieść nawet myśli, że jakiś inny samiec będzie patrzył na jego partnerkę. Po zaakceptowaniu więzi część kobiet jest zmuszona na jakiś czas wycofać się z życia społecznego by nie dopuścić do rozlewu krwi. Na szczęście z upływem czasu wszystko wraca do normy. Mężczyzna staje się spokojniejszy i nie rzuca się już na każdego mężczyznę, który tylko zerknie na jego mate. Jednak zaborczość pozostaje, a wejście obcego mężczyzny do sypialni kobiety jest jedną z rzeczy, której lepiej nigdy nie robić, zwłaszcza jeżeli tą kobietą jest Luna.

Drzwi od łazienki otwierają się i staje w nich śliczna kobieta w średnim wieku. Ma rozpuszczone włosy sięgające pasa i okryta jest jedwabnym szlafrokiem.

- Nareszcie – mówi – kazałaś mi na siebie czekać.

- Wybacz Luno – odpowiadam i kłaniam się nisko.

- Mogłoby się zdawać, że przyniesienie jedzenia to taka prosta czynność. Chyba nie przewyższa to twoich możliwości, prawda? – pyta mnie Luna i uśmiecha się kpiąco.

- Nie – mówię cicho

- Zdaję sobie sprawę, że jesteś młoda i niedoświadczona, ale oczekuję od ciebie punktualności i należytego wywiązywania się ze swoich obowiązków.

- Oczywiście, to więcej się nie powtórzy – zapewniam.

- Mam nadzieję – kobieta siada przy stole i unosi do ust herbatę – Prawie zimna.

Wlepiam wzrok w podłogę modląc się by jak najszybciej pozwoliła mi odejść.

- Mam nadzieję, że rozumiesz, że wszystkie moje uwagi mają na celu zmotywowanie cię – rozpoczyna swój monolog, jestem zmuszona słuchać go raz na jakiś czas - Jako Luna moim zadaniem jest dbanie o to stado, o jego członków. Stado jest tak silne jak jego najsłabszy element. Muszę mieć pewność, że wszyscy należycie wywiązują się ze swoich obowiązków. To naprawdę bardzo ważne. Wokół jest tyle niebezpieczeństw.

I jak to się ma do twojego śniadania?

- Może wydaje ci się, że jestem wobec, ciebie niesprawiedliwa, ale wszystko co robię, robię dla dobra stada i twojego.

- Wiem Luno, ja...

- Nie przerywaj mi – mówi – Jesteś już młodą kobietą nie dzieckiem. Jako sierota nie miałaś niestety szansy aby czerpać wiedzę od swojej matki, ale powinnaś nabyć trochę doświadczenia od innych pracujących z tobą kobiet. Martwi mnie to, że tak się nie stało. Może to i moja wina, zawiodłam jako twoja opiekunka.

- Nie Luno – zapewniam ją szybko

- Chyba masz rację, starałam się – dodaje i upija kolejny łyk herbaty – Cóż, zapowiada się piękny dzień, a ty na pewno masz wiele obowiązków. Nie będę cię dłużej zatrzymywać.

Luna wyciąga przed siebie dłoń. Podchodzę i delikatnie ją ujmuję by złożyć na jej wierzchu pocałunek.

- Możesz odejść – oznajmia

- Dobrego dnia Luno – żegnam się i czym prędzej uciekam z jej pokoju. 

Prawdziwa Lunaحيث تعيش القصص. اكتشف الآن