Rozdział 7

163 12 14
                                    

Konał, naprawdę konał.

Oparł dłonie na kolanach, pochylając się do przodu, aby złapać chwilę przerwy i spokojnie odetchnąć. Obok niego wciąż krzyczał Jason, aby kopnął w końcu tę piłkę, która leży między jego nogami, ale boi się, że jeśli tylko podniesie jakąś kończynę, legnie na ziemię. Riley, uparta i szybka brunetka, podbiega do niego od prawej stronie i wykopuje piłkę. Louis na marne próbuje się bronić, ale ostatecznie dziewczynka wykopuje ją w stronę bramki, a Jason nie ma tyle czasu, aby dobiec w narożnik gdzie po chwili ląduje piłka. Chłopiec spogląda rozwścieczony na szatyna, po czym robi obrażoną minę i odchodzi w stronę tarasu. Riley wymachuje rękami i skacze wesoło, zadowolona, że jest lepsza od brata. Boo wydaje się niezadowolony, że gra z piłką za którą również biegał dobiegła końca.

-Wujku Lou, nie chcę już z tobą grać, przez ciebie przegrywamy - burczy chłopiec, kiedy podchodzi do Louisa. Riley chichocze gdzieś z boku na bezpośrednie zachowanie brata.

Naprawdę nie ma ochoty tłumaczyć, że godzinna gra na słońcu z dwójką rozszalałych dzieci wyciągnęła z niego resztki sił, a nie jest wcale najmłodszy, aby móc przebiec maraton. Może dramatyzuję, ale czuje zmęczenie i zadyszkę, dlatego kiwa ręką na dziecko (może nieco niegrzecznie, ale Lottie i tak tego nie widzi) po czym kieruje się w stronę pustego tarasu.

-Grajcie sami, okej? Przygotuję wam po misce lodów - proponuje, otrzymując w odpowiedzi pisk dzieci. Zostawia je same i chociaż obiecał im słodkie, siada na wiklinowym krześle przy szklanym wysokim stole i odchyla głowę do tyłu.

Jason i Riley mają po osiem i siedem lat - to zdecydowanie dwa małe potworki, jednocześnie najstarsze dzieci wśród rodzeństwa Louisa, nie licząc Maggie. Mają za dużo energii, a Lottie niezbyt stara się ją opanować. Louis nie chce mówić, że jego siostra jest złą matką, jest wręcz cudowns i ma już niezłą wprawę ucząc się całkiem sporo od samego początku, ale zdecydowanie nie potrafi wybawić się ze swoimi potworami u siebie w domu. Wie jednak, jak wiele cierpliwości do dzieci ma jej brat (Louis w rzeczywistości traci ją za każdym razem, widząc tę dwójkę) dlatego czasem podrzuca mu je, nie patrząc na to, czy pracuje, jest w domu, i czy ma czas. Szatyn nie uznaje tego za coś dobrego, naprawdę tego nienawidzi, ale nie ma serca odmówić siostrze, która próbuje być mamą na cały etat z trójką dzieci na głowie.

Aiden ma zaledwie cztery miesiące, ale w przeciwieństwie do swojego rodzeństwa, jest aniołkiem. Nie wie, czy to przypadek, ale zdecydowanie dziękuje mężowi Lottie, że tym razem dziecko poszło w jego geny.

W domu słyszy głosy, ale niezbyt wyraźne, do momentu aż drzwi tarasowe uchylają się za nim, a zza nich wychyla się Lottie z Aidenem na biodrze. Wygląda na niezadowoloną, Louis marszczy więc brwi ma swoją siostrą.

-Zdaje się, że masz gościa.

Louis prawie zapomniał. Prawie. Gdzieś w głowie wciąż miał to, że może odwiedzić go Harry, ale potem zacząć grać z dzieciakami i uciekło mu pilnowanie czasu. Sądził, że do przyjścia Harry'ego jego siostra wróci do siebie, a on zdąży się odświeżyć. Teraz Lottie otworzyła zapewne drzwi, w których stał Styles, więc Louisowi pozostało już tylko modlić się o to, aby Harry nie przedstawił się  'hej, jestem tatą Maddie, a ty to?', bo oczywiście ani on ani Madeline nie poinformowali jego rodziny o zaistniałej sytuacji. Jak miałby przywitać gościnie w domu człowieka, którym Lottie może tak gardzić? Widząc jej minę, nie ma w głowie ani jednego dobrego scenariusza.

Podnosi się w krzesła pod czujnym spojrzeniem Lottie i wymija ją w przejściu. Słyszy jeszcze, jak blondynka zwołuje swoje dzieci i informuje je, że zaraz będą wracać do siebie. Czuje ulgę, chociaż wie, że zanim zbiorą swoje rzeczy minie jeszcze dobrych dwadzieścia minut. Mija salon i dociera do przedpokoju, w którym stoi Harry. Ma nieco zgarbioną postawę, widać, że nie spodziewał się spotkania z kimś takim, jak Lottie. Louis nie chce myśleć nawet, o czym rozmawiali.

Powerlessness | LarryWhere stories live. Discover now