Rozdział 4

187 18 9
                                    

Wyszło krótko, ale to dlatego, że jakoś średnio umiem pisać perspektywę H

Miłego!



Patrząc na to z boku, ta sytuacja wydawała się chora, naprawdę. Ucieczka dziecka, kłamstwa, wyrzeczenie się córki i oddanie jej w obce ręce, spotkanie po latach. Nie mógł nazwać tego niczym dobrym, wolałby, aby to wszystko się nie wydarzyło, ale jeśli ma już szczerze wyznać co czuje, jest to ulga. Wielka, otaczająca go ulga, mimo, że niewiele uległo jeszcze wielkiej zmianie.

Nic nie jest mimo wszystko dobrze. Jest mu źle, bo Maddie nie chce z nim rozmawiać, oraz czuje się jak ciężar wiszący nad nią. Louis jest sympatyczny i podczas śniadania stara się wepchnąć mu uśmiech na twarz, ale on cały czas błąka gdzieś myślami. Wie, że przez niego dziewczyna zniechęciła się również do szatyna i czuje się winny, ponieważ wcześniej mogli liczyć tylko na siebie. Jest jednak wdzięczny, że Louis próbował.

Całe ich spotkanie powstrzymywał się, aby nie zdać pytań, które zaprzątały mu głowę. Miał ich tak wiele. Dusił je w głowie. Nie chciał, aby wyszły z jego ust i nie zrobił tego, ale kiedy tylko wrócił do pokoju, wszystko uderzyło dwa razy mocniej. Jak mógł być tak naiwny, tak głupi i miękki. Jane miała rację, wyzywając go od nieudaczników. Nie umiał zadbać nawet o własną córkę, a po latach nie chce z nim nawet rozmawiać. Nie dziwi jej się, wie, że zabrał jej jakąś część życia tylko przez swoje beznadziejne zachowanie. Był ciotą, jak ładnie kiedyś ubrała w słowa jego była żona.

Właściwie, był wdowcem, jeśli już wdawać się w szczegóły, co jeszcze bardziej potęgowało jego złość i żal do samego siebie. Nigdy nie miał wystarczająco siły, aby ubiegać się o rozwód, chociaż wiedział, że Jane po stracie Maggie podpisałaby go pewnie bez problemów.

Pamiętał, kiedy powiadomiono go o jej śmierci. Był jako jedyny wpisany do bliskich osób Jane i tylko dzięki temu wiedział, że ta zmarła. Sąsiad znalazł ją w domu. Harry nie pytał o szczegóły. Nie miała wielu bliskich, nie utrzymywała kontaktu z żyjącą matką, ale on i tak zadzwonił i powiadomił ją o jej stracie. Kobieta nie rozpaczała, przyjęła to na spokojnie. Szczerze, nie jest pewien, czy ta miała pojęcie o kim w ogóle mówi. Sam również nie tęsknił za kobietą, chociaż kiedyś słyszał, że osoby obecne na pogrzebach pamięta się bardziej niż te obecne na weselu. Kiedy się pobierali, zaprosili rodzinę i przyjaciół, chociaż wielu z nich nawet nie dzielili. Na pochówku Jane był sam.

Chciał wiedzieć, co poszło nie tak w jej życiu, co sprawiło, że stała się tak oschła na cały świat. Spędził z nią piętnaście lat, ale nigdy nie zrozumiał jej zachowania.

Ale Jane zaprowadziła go właśnie tutaj, do hotelowego pokoju, do obcego miasta, w którym wychowała się Maddie przez siedem lat pod opieką Louisa. Gdyby tylko wiedział. Teraz rozumiał, że Jane zamknęła śledztwo, że zrobiła to wszystko za jego plecami, udawała poszkodowaną stratą dziecka, ale wcale nie czuła się źle. Była zadowolona, mając jeden 'problem' z głowy. A on, zbyt załamany, nie dostrzegł kłamstwa. Czy był aż tak ślepy i słaby? Był.

W pokoju po śniadaniu położył się na łóżku, dalej nie mając zamiaru sprzątać, nie potrafiąc znaleźć w sobie wystarczająco dużo siły na to. Przyłożył twarz do poduszki i śnił. Śnił o tym, jak płakał, kiedy jego głowa spełniała wszystkie czarne scenariusze sprzed lat. Zaciskał pięści na pościeli przez koszmary, wiercił się jak małe dziecko. Z wstydem przyznałby się wtedy świadomie do wieku.

Obudził go dzwoniący telefon, jedna z jego ulubionych piosenek ostatnich lat, którą kiedyś wyłapał w radiu kiedy jechał na zakupy. Nieprzytomnie sięgnął po telefon i spojrzał na numer, zanim odebrał.

Powerlessness | LarryWhere stories live. Discover now