78.

437 56 4
                                    


Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.





     𝐁𝐘Ł𝐘 𝐉𝐀𝐊 małe ogniki.

Paliły z boku, niby niezauważone ale nadal widoczne, wystarczająco daleko aby nie wywoływać zamętu, ale nadal na tyle blisko aby nieustannie przypominać o swojej egzystencji. Irytowały nieznacznie, a mimo tego nie zawadzały. W każdym jednak wypadku nadal istniały. Podążały za tobą, lśniąc jasno i radośnie (nawet jeśli mała oznaka szczęścia była doskonale chowana pod maską stoicyzmu), a za każdym razem kiedy zostawały przyłapane na iskrzeniu zmniejszały swój płomień, nie pozwalając zwrócić na siebie zbyt dużej uwagi. Tak jak słońce na nieboskłonie prześwitywało przez konary drzew, które powoli nabierały kolorów, ogniki pojawiały się i znikały. Jednak ich ciepło pozostawało, roztapiając śnieg wokół. 

Mogłaś jedynie patrzeć na to z dezaprobatą, nie mając pewności co poczynić w dalszym czasie. Chociaż grały ci na nerwach, skacząc z jednej struny na drugą, pewnym sensie były nawet urocze. Przypominały dziecięcą wolność, kiedy bez żadnych skrupułów można było biegać po trawie z śmiechem rozlegającym się na wszelkie strony. Ayato przypominał w miłości dziecko. Chłopca obdarowanego słodkością przekraczającą jego założenia, której przyglądał się z niedowierzaniem i dotykał, jakby zaraz miała zniknąć. I tak, miłość była pierwszym słowem, które przychodziło na myśl, kiedy dwa ogniki w postaci niebieskich oczu podążały za twoją sylwetką. Słowo nadal nie dało ray ci przejść przez gardło, więc jedynie okazjonalnie błądziło po umyśle, niknąc w labiryncie dotyczącym postaci twojego męża.

Łącząc się z zagmatwaniem jakie stanowiły twoje własne odczucia. 

— U-um... Ayato? — Przełknęłaś głośno ślinę, tuż po tym jak ledwie zdołałaś oderwać swoje usta od drugich, biorąc głęboki wdech. W kwestii całowania był niemożliwy. Co chwilę musiał gdzieś ułożyć swoje wargi, jakby piekły go ogniem piekielnym, a jedynym źródłem ukojenia byłaś ty. Nie wiedziałaś, że był aż tak nienasycony i w pewnym sensie żałowałaś, że ukazałaś mu pewne rzeczy. Nawet jeśli każdy pocałunek wprawiał cię w stan uwielbienia. Kamisato ponownie zbliżył swoje usta, nie dając ci zbyt dużo czasu na nabranie powietrza.

— Tak, moja droga? — odparł w końcu, opierając dłoń na ścianie za tobą, jakby zaraz miał zgubić grunt pod nogami. Ciepłe powietrze, które wydobywało się z jego ust, łaskotało ci skórę policzka, jednak nawet jeśli podnosiło ci to temperaturę ciała, musiałaś zerknąć na bok. Światło zapalonych świec nie dochodziło do tak ukrytych kątów korytarzy, więc pozostawało jako jedyny wyznacznik nadchodzących osób. Każdy mógł tędy przejść. Że akurat tutaj mężczyzna musiał złapać cię w swoje objęcia. Jakby spokojne chwile przy pracy sprawiły, że musiał się w jakiś sposób wyżyć.

— To chyba nie jest najlepszy pomysł — mruknęłaś cicho, starając się zachowywać jak najciszej jak było można. Nawet jeśli dłoń usytuowana na twoich plecach nie pomagała w tej kwestii. — Ktoś może zaraz tędy przechodzić... Wiesz... Możemy zostać zobaczeni.

— Nie widzę problemu. Jesteśmy małżeństwem. Poza tym jesteśmy w naszym domu, czyż już nie można zachowywać się swobodnie? — odpowiedział, nawet nie próbując zniżyć tonu głosu. Skrzywiłaś się na twarzy, słysząc jak słowa odbijają się echem po ścianach. Ayato uśmiechnął się lekko, po czym palcami złapał za twój podbródek, podnosząc go do góry. — Nie ma powodu do obaw. Teraz więc, jeśli mi pozwolisz...

Kiedy schylił się do pocałunku, instynktownie wysunęłaś się do przodu, jakby ścigając się o pierwszeństwo do warg. Mimo że to on głównie pragnął afekcji, oddawałaś mu ją z wigorem, jakiego się nie spodziewałaś. Zaplątywałaś ręce wokół jego szyi, wykrzywiałaś plecy i zamykałaś powieki ze skupieniem. Nadal wprawiało cię to w zażenowanie, tyle emocji i czułości, ale kiedy na ustach mężczyzny pojawiał się uśmiech, który spływał w pocałunek, czułaś śmiech na końcu gardła. I chciałabyś aby była to ironia, albo drwina z gestu, ale tak naprawdę uczucie szczęścia było zaraźliwe. A wolność pocałunków była bardziej przyjemna, niż mogłaś się spodziewać. I nie wiedziałaś już czy masz go za to kochać, czy nienawidzić. 

Jedno było znacznie prostsze.

— Ah... Nienawidzę cię — wymamrotałaś, czując jak wezbrane uczucie w sercu ma zaraz wybuchnąć. Ayato wypuścił powietrze nosem, krótko i jakby smutno, po czym przysunął usta ponownie, jakby miał jeszcze raz spić kolce z krwistych róż.

Cichy szelest jednak przerwał wszelkie czyny, sprawiając że dwie głowy, tak zaabsorbowane sobą, że świat wokół przestawał istnieć, odwróciły się instynktownie w stronę dźwięku. Wciągnęłaś powietrze w zaskoczeniu, po czym szybko zanurkowałaś w ramię męża, chowając napuszone, czerwone policzki, jak i szeroko otworzone oczy. W skrócie zostawiłaś go samego na konfrontację z biedną dziewczyną, która zatrzymała się na środku korytarza, zauważając dwie sylwetki w cieniu. Służąca od razu zaczęła przepraszać, gubiąc przy okazji parę skarpetek, po czym zaczęła je błyskawicznie zbierać, coraz bardziej się rumieniąc. Kamistao oczywiście zachował spokojną twarz, uśmiechając się pogodnie, jedynie przesuwając się w swoich ramionach, abyś pozostała za nim, a jego sylwetka wyprostowała się, ukazując dumę i chlubę klanu. Przyłapaną na skrytych pocałunkach, co prawda, ale nadal niezwykle piękną. 

— Nic się nie stało, spokojnie... Tak, tak, dobrej nocy — odpowiedział na mamrotanie służącej, aż tak zniknęła prędko za korytarzem. Kiedy jej kroki zniknęły, a w pomieszczeniu zapadła cisza, jego spojrzenie padło na ciebie, przyglądając się jak powoli odklejasz się od jego ramienia. Podniosłaś głowę, odwzajemniając wzrok i zaśmiałaś się cicho, kiedy Ayato parsknął lekko, ledwo zachowując stoicyzm. Zaraz oboje wybuchnęliście lekkim, cichym śmiechem, nadal stojąc w swoich objęciach. 

I może byłaś w stanie zaakceptować to, że dwa serca biły w tym samym rytmie – może. 

❝EVERYTHING❞ kamisato ayato x f!readerWhere stories live. Discover now