41. Zagadkowe miejsce

82 7 0
                                    

×Simon×

- Powinniśmy od razu jechać do tej starej fabryki. To tylko strata czasu, a znając Connora, Nina nie ma już pewnie rąk i nóg.

Te słowa należały do Victora. Brunet nie był w stanie myśleć racjonalnie. Jego ruchy i reakcje były bardzo nadpobudliwe. Nie potrafił skupić swojej uwagi na obiektywnej ocenie sytuacji. Zapewne, gdyby sprawa dotyczyła tylko jego, rzuciłby się na Connora z gołymi pięściami. Nie dziwiłem mu się. To właśnie jemu najbardziej zależało na tym, aby pozbyć się naszego wroga jak najszybciej. Kiedy tylko dowiedzieliśmy się o jego obecności w Nowym Jorku, Victor już knuł niecny plan na atak. Koniecznie też zależało mu na tym, aby to właśnie jego ruch był tym ostatnim. Doskonale wiedziałem, jakie miał powódki. I nie miałem prawa go oceniać. Sam robiłem straszne rzeczy, aby pomścić najukochańsze osoby. To samo przecież motywowało Victora.
- Skąd wiesz o jakiejś starej fabryce? - zapytała Ariana, szukając w zaroślach biżuterii po jaką przyjechaliśmy do dawnego magazynku Connora.
- Tak wynika z poszukiwań zwiadowców. - Westchnął, ani na moment nie odrywając wzroku od telefonu, na którym miał wyświetloną mapę podróży naszych pomocników.
- I tak musimy wrócić do Nowego Jorku... - mruknąłem, natrafiając na ogromną kałużę krwi przy drzwiach wejściowych do magazynu.

Ukucnąłem i dotknąłem betonu. Krew była świeża, a na samą myśl o tym, że przecież należała do Niny, skrzywiłem się.
- Po co? To strata czasu! - Victor znowu się unosił.
- Bo Nina ma GPS pod skórą. Sprawdzimy dokładną lokalizację i ustalimy plan, a potem zaatakujemy - wyjaśniłem wręcz ze stoickim spokojem.

Sam nie wiedziałem, co takiego na mnie wpłynęło, że odnalazłem w sobie tyle racjonalności. Może lata praktyki? Może wiara w Ninę, tak bardzo na siłę uśpiona?
- Słucham? - Ariana się obruszyła.
- Takie GPSy dostaje tylko Rada Wielkiej Piątki... Zgodzili się na to? - Do dyskusji dołączył się Justin.
- Najwidoczniej. - Westchnąłem, wstając.
- Mam! - Zza krzaków wyskoczył Nathan, trzymając między palcami obrączkę Niny.
- Świetnie! Do wozu! - Victor od razu zajął miejsce kierowcy.

Wszyscy wpakowaliśmy się do środka i z piskiem opon wyjechaliśmy na leśną dróżkę.
Noc tego dnia była przepiękna. Księżyc rozświetlał drogę lepiej, niż słońce. Gwiazdy, tak wyraźnie zarysowane, sprawiały wrażenie, jakbyśmy byli w jakiejś abstrakcyjnej krainie. Cóż za chichot losu. Najpiękniejsza, a zarazem najgorsza noc.
- Coś nie daje mi spokoju... Czemu Victor, tak bardzo ci zależy na odbiciu Niny. Jakby... Nie wątpię w twoje dobre intencje, Nina jest chyba dla każdego z nas bardzo ważna, ale... Trochę gryzie się to z tą twoją mową nienawiści w jej kierunku na co dzień. - Ariana szybko przerwała, niekoniecznie niezręczną ciszę między nami.

Wyprostowałem się na siedzeniu i ścisnąłem mocniej rękojeść pistoletu. Ciekaw byłem, czy Victor otworzy się przed Arianą. Nawet z nami nie rozmawiał o tym kolcu z przeszłości, a co dopiero w sumie obcej osobie. Sam gdzieś w głębi duszy martwiłem się spotkaniem Niny i Connora. Mógł jej powiedzieć mnóstwo rzeczy, które ja wolałem zakopać pod dywan, aby nie zniszczyć swojego wizerunku. Zapewne było to w pełni idiotyczne, bo Nina musiała się w końcu dowiedzieć.
- Connor... Dawno temu zabił bardzo ważną dla mnie osobę. - Westchnął, coraz bardziej intensywnie wpatrując się w drogę.
- Bardzo mi przykro. - Arianie chyba zrobiło się głupio, gdyż opadła na siedzenie i nie drążyła dalej tego tematu.

Gdy dojechaliśmy pod siedzibę, jakby na rozkaz, wysiedliśmy z samochodu i udaliśmy się prosto do sekcji informatycznej. Od razu poprosiłem odpowiednie osoby o sprawdzenie nadajnika i był to bardzo dobry pomysł, gdyż Nina wcale nie znajdowała się w opuszczonej fabryce, a w starej, dawnej willi Connora. Swego czasu, mieszkał tam i załatwiał interesy razem z Paulem i Jacobem. Byli swego rodzaju grupą przyjaciół, podobną do mnie, Victora, Nathana i Justina.

Nigdy nie byli wrogami moich rodziców. Nasze drogi skrzyżowały się w bardzo karykaturalny sposób. Po prostu mężczyźni dostali błędne zlecenie na zamordowanie mojego ojca, od jakiegoś rosyjskiego mafiosy. Zadanie mieli jednak utrudnione, więc postanowili zabrać się za niego emocjonalnie, zabijając mamę. I od tamtej pory zaczęła się wojna. Mój ojciec w zemście ich atakował, a oni nas. Po śmierci ojca, musiałem pomścić już dwie osoby, więc nie zawahałem się ani przez chwilę i kontynuowałem tą tradycję z coraz większym rozmachem.
- Co się dzieje? - Do pomieszczenia, w którym siedziałem razem z Victorem i informatykiem, weszła Iris.

Najpierw spojrzała na mnie, a następnie na duży zegar wiszący nad regałem książek. Dochodziła północ.
- Nic, a ty co tu jeszcze robisz? - Ta odpowiedź była moim pierwszym odruchem.

Nie potrzebowałem kolejnej osoby, choć wolałem do tej akcji mieć Iris, niż Arianę. Przynajmniej potrafiła się bronić. Ale mogła też zareagować na wieść o porwaniu w dość nietypowy sposób. W końcu Nina była chyba jej pierwszą prawdziwą przyjaciółką. Każdy, kto znał Iris, zachodził w głowę, jakim cudem taka zimna suka mogła polubić tak kolorową i beztroską dziewczynę, jaką była moja żona. Były jak ogień i woda, ale może w ich przypadku właśnie to było kluczem do sukcesu.
- Przed chwilą wróciłam z napadu. - Westchnęła, spuściła wzrok na swoje, lekko zdarte dłonie. - Aż tak bardzo nie wytrzymujesz już Niny, że noce wolisz spędzać w pracy? - zapytała o wiele ciszej.
- Iris... - zacząłem.
- Zachowujesz się okropnie. I wiem, że mogę trafić za takie teksty do szefa na krzesło, ale nie mogę patrzeć, jak traktujesz jedyną osobę, którą szczerze tutaj polubiłam. Zupełnie nie rozumiem, co ci odjebało. Jesteś skończonym... - Z każdym słowem coraz bardziej podnosiła głos.
- Ninę porwał Connor. - Victor postanowił przerwać dziewczynie tą wypowiedź, zanim wyrzuci z siebie słowa, których kiedyś będzie żałować.
- Co?! - krzyknęła, otwierając szeroko oczy.
- Właśnie jedziemy ją odbić. - Podniosłem się z krzesła i dopiłem łyk potrójnej espresso.
- Jadę z wami - powiedziała, jakby to była oczywista oczywistość.
- Wystarczy, że mamy Arianę. - Przewróciłem oczami.
- Więc ktoś musi jej pilnować, kiedy wy będziecie mordować tych chujów. - Założyła ręce na boki.
- Ja proponuję, aby Ariana została tutaj. I tak będziemy musieli tu przywieść Ninę, a tak będzie bezpieczniej. Jakby śmiechy, chichy, ale w tym momencie mamy do czynienia z jednym z poważniejszych przestępców. Ariana nam nie pomoże, a może być tylko niepotrzebną ofiarą. - Wyjaśnił Victor i również wstał.
- Przyznam szczerze, że chyba wyjątkowo nie będę się opierać - zaśmiała się właśnie osoba, o której rozmawialiśmy.

Stanęła w drzwiach ze zmęczonym uśmiechem.
- Cieszę się, że nam nie utrudniasz. - Poklepałem ją po ramieniu i ruszyłem w stronę schodów, które prowadziły do magazynu.

Przyszedł czas, aby zaopatrzyć się w odpowiedni sprzęt i rozpocząć akcję. Zanim wyjechaliśmy spod siedziby, wybiła północ, a wraz z nią dzień moich urodzin. Moim jedynym życzeniem było tylko odnalezienie żywej i w miarę zdrowej Niny. O resztę sam zadbam.




★★★★



- Wydaje mi się, że plan jest prosty. Zwiadowcy idą na górę i do pobocznych budynków. Do piwnicy w głównej lokacji, jako pierwszy wchodzę ja, za mną Justin. Rozchodzimy się w lewo i prawo. Na wprost i schodami jeszcze niżej schodzi Simon, a za nim Nathan. Zakładam, że Nina jest przetrzymywana na samym dole, tak jak robili to kiedyś, bo mają tam największą kontrolę nad porwanym. Akurat z parteru są zejścia na sam dół, więc ja i Justin obejdziemy ich od tyłu i we czwórkę zablokujemy te piwnice. Myślę, że nie ma sensu się pierdolić. Widzimy ludzi Connora, od razu strzelamy. Iris zostaje na zewnątrz i pilnuje tyłów. Kiedy zwiadowcy obejrzą cały teren, Nelson, idziesz z nami na dół. Zrozumieli? - Przez komunikatory, każda z osób wraz z szefem zwiadowców, potwierdziła odbiór i na radiu zapadła cisza.

Przyglądałem się każdemu z okien w opuszczonym budynku. Leżałem w krzakach, rozglądając się za każdym członkiem akcji, aż do momentu, kiedy plan się rozpoczął. Jeden ze zwiadowców dostał się na teren willi, mijając alarmy, i wszedł do głównego budynku. Kiedy rozbroił cały system, dał nam znać na radiu, a wtedy kolejna grupa zwiadowców zaczęła w ciszy pozbywać się ochrony rozstawionej na dachach całego gmachu. Na razie wszystko odbywało się bez strzałów, ale do czasu. Według planu, znakiem, który miał nas poinformować, że można zacząć atakować głośno, miały być strzały z piwnic budynku.
- Simon. - Usłyszałem swoje imię na radiu. - Częstotliwość dwa - rozkazał mi Victor.

Przełączyłem się wiec guzikiem.
- Akcja jest - skarciłem go, jednocześnie przyglądając się drzwiom do piwnicy, przy których w ciszy siedział mój przyjaciel.

Znajdował się kilkanaście metrów ode mnie i był na widoku. Tym bardziej nie rozumiałem jego wybryków.
- Trzeba podejść do tego na luzie. Pamiętasz, co zrobiliśmy, gdy poprzednim razem robiony był wjazd na tą siedzibę? - zapytał.

Spojrzałem na budynek. To właśnie przez nas Connor musiał przenieść się do innego stanu. Nie dość, że podłożyliśmy pod tą chatę kilka małych bomb, to jeszcze wydaliśmy za typem list gończy opiewający na prawie ćwierć miliona dolarów za jego głowę. Przez to praktycznie cały stan chciał go zamordować.

Kiedyś potrafiliśmy się bawić. Kiedyś nie liczyły się dla nas zasady. Mieliśmy w głębokim poważaniu prawo mafijne, restrykcje nakładane przez Wielką Piątkę i mnóstwo innych ograniczeń. Zapewne właśnie przez nasze lekceważące podejście, doszliśmy do tego miejsca. Może właśnie dzięki temu, zaczęto nas słuchać. Bo nie mieliśmy nic do stracenia.
I w dalszym ciągu nic nie mieliśmy. Bo nasze życie od zawsze wisiało i wisieć będzie na włosku. Czy będę miał żonę i dzieci, czy też nie. Czy będę planował przyszłość, czy nie. W każdej chwili ktoś mógł pozbawić mnie wszystkiego. Dlatego żyliśmy z dnia na dzień. Z godziny na godzinę. Z jednego miejsca na ziemi, do drugiego. Z jednej kobiety do drugiej. A przy tym wszystkim towarzyszyła nam muzyka. W tym samym momencie, w drugiej słuchawce usłyszałem dokładnie ten sam hit, który towarzyszył mi tamtego, pamiętnego dnia, czyli utwór Seana Paula pod tytułem "Temperature". Zaśmiałem się pod nosem i wróciłem do częstotliwości, na której wszyscy się znajdowali. I akcja się rozpoczęła. A ja wróciłem pamięcią kilka lat wstecz. Kiedy to był kolejny taki dzień, kolejna taka noc. Kiedy ręka nawet na sekundę mi nie zadrżała, bo tak pewny siebie jak ja, wtedy nie był nikt. Wsłuchałem się w rytm i wykonywałem każdy ruch z precyzyjnością graniczącą z cudem. Może było to infantylne i nieodpowiedzialne, ale kiedyś taki byłem. Tak działałem i właśnie tak wygrywałem.

Za rodzinęWhere stories live. Discover now