5. Gorzkie łzy

162 9 14
                                    

Tydzień zajęło mi odnalezienie sensu w moim obecnym położeniu. Rozpakowałam wszystkie kartony, chyba trzy razy zmieniałam ustawienia wszystkich mebli. Przemalowałam ściany, wyczyściłam podłogi i okna. Dzięki kilkukrotnym wyjazdom w poszukiwaniu dodatków i innych pierdół, nauczyłam się jeździć metrem i taksówkami. Znałam na pamięć drogę do najważniejszych sklepów i ciekawych miejsc.
W pewnym momencie przeszło mi przez myśl, że może sprowadzę tu swoje auto, ale szybko wybiłam sobie ten pomysł z głowy, gdy któregoś dnia siedziałam w restauracji i przyglądałam się ruchowi ulicznemu na Manhattanie. Chyba nie byłam gotowa na takie przygody. Ile czasu zajęło mi przekonanie się do zrobienia prawa jazdy? To już o czymś świadczy.
Przy okazji poznawania miasta, zapoznałam się z tutejszymi sklepami odzieżowymi. Kupiłam mnóstwo swetrów, jeansów, bluz, sukienek, rajstop, skarpet, płaszczy, czapek, szalików, botków na obcasie, bez obcasa, długie, krótkie. Wszystko, czego nigdy nie założyłabym w Malibu. Zakochałam się modzie jesienno- zimowej.
Nie obeszło się bez dodatków do mieszkania. Uwielbiałam styl nowoczesny, ale z mocnymi akcentami kolorystycznymi. Stąd kolejny szał, tym razem na poduszki, koce, zasłony, świeczki, dywany i wiele innych rzeczy do kuchni. Nie mogło zabraknąć również roślin.

Moje mieszkanie było dość otwarte. Wchodziło się do małego przedpokoju, który nie był niczym odgrodzony. Po prostu krótki korytarz z piękną, białą szafą, po prawej stronie i małą, w tym samym kolorze, komodą, na lewo od drzwi. Idealne miejsce na odkładanie kluczy, ubrań i butów. Na środku leżał szary, z długim włosiem, dywan. Przyjemny dla stóp. Idąc korytarzem, po lewej stronie wyłaniały się krzesła od wyspy kuchennej. I tam też znajdowało się moje królestwo, choć aż tak nie kochałam gotować. Ale pieczenie to inna historia. Kuchnia miała drewniane, ciemne blaty i szare szafki. Pomieszczenie to było małe, a raczej ja zagospodarowałam na nie mało miejsca, ponieważ była to otwarta przestrzeń. Zaraz przy kuchni znajdował się, w takim samym kolorze, jak blaty, stół, do którego specjalnie dokupiłam krzesła obite turkusowym materiałem. Z prawej strony od korytarza wyłaniała się szara kanapa i duży telewizor. Natomiast na wprost od wejścia znajdowała się długa ściana z trzema oknami i kominkiem. Po lewej od kominka znajdowały się dwie pary drzwi. Jedne prowadziły do łazienki z prysznicem, a drugie do sypialni z dużym łóżkiem i wielkim oknem z widokiem na ruchliwą ulicę. Czułam się tu dobrze. W odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze.

Oprócz moich przygód związanych z nowym mieszkaniem, poznałam sąsiadów. Na moim piętrze mieszkały jeszcze dwie rodziny. A właściwie tylko jedna była rodziną. Pod numerem piętnaście, mieszkała sympatyczna Naomi Wood. Dziewczyna od razu przypadła mi do gustu, ponieważ była w zbliżonym wieku do mojego. Miała piękne, długie, proste, blond włosy. Wysoka z piękną figurą. Pracowała na Manhattanie, w dużej firmie korporacyjnej. Na początku byłam dość specyficznie do niej nastawiona, gdyż często widziałam ją w garniturach lub czarnych sukienkach i obowiązkowych szpilkach. Mimo że sama ubierałam się na podobną modłę, to od niej było czuć, że rzeczywiście obraca się w takim towarzystwie. Jednak Naomi prywatnie była inna. Uśmiechnięta, luźna, rozrywkowa i niesamowicie pomocna. Od razu się z nią zaprzyjaźniłam.
Za drzwiami numer siedemnaście, mieszkała rodzina składająca się z Jennifer i Edwarda Gonzales oraz ich trzynastoletniego syna Xaviera. Była to sympatyczna para, która porażała mnie swoją pomocą i otwartością do nowych osób. Ich syna praktycznie nie było w domu, ale jak się już pojawiał, był nadwyraz spokojny. Choć zdarzało się, że gdy jego rodzice byli w pracy, ten przyprowadzał swoich kolegów i robili różne głupoty. Jednak byłam w stanie to zrozumieć. Każdy wiek rządzi się swoimi prawami.

Sobotni wieczór chciałam spędzić trochę inaczej. Planowałam razem z Naomi wyjść do baru i trochę pogadać. Dziewczyna jednak musiała pojechać w delegację na weekend, więc nie miałam wyboru. Albo zostaję w domu, jak codziennie, albo idę sama. Wybrałam to drugie. Liczyłam na poznanie kogoś nowego, choć nie zamierzałam się narzucać. Nawet nie przyłożyłam się do ubioru. Zwykłe jeansy i biały sweter. Klasyk, który nigdy nie wyjdzie z mody. Ubrałam płaszcz i ruszyłam na metro. Bar, do którego się udałam, był na Manhattanie. Może trochę przesadziłam, ponieważ znalazłabym spokojnie równie dobry na Brooklynie. Ale chciałam przyzwyczajać się do ludzi, tłoku, krzyków, zaczepek. Nie mogłam być miękka. W końcu byłam skazana tylko na siebie.
Weszłam do środka miejscówki. Był urządzony na modłę Teksasu. A przynajmniej mi się z tym kojarzył. Okrągłe, drewniane stoliki i wysokie krzesła. Drewniany bar. Wszyscy ubrani w luźne stroje. Przyjemna, taneczna muzyka w tle i śmiechy.
Usiadłam do baru. Podeszła do mnie ruda kobieta o kurpulentnej figurze. Przed chwilą podwinęła rękawy swojej koszuli. Zmróżyłam oczy, aby obsesyjnie wręcz dowiedzieć się, jaki tatuaż widniał na jej ręce. Był to tylko napis, w stylu tych "złotych myśli". Byłam chyba przewrażliwiona.
Poprosiłam o kieliszek tequili.
- A może miałaby Pani ochotę na "Tequilę sunrise"?

Za rodzinęWhere stories live. Discover now