26. Wstęp do nowego etapu życia

108 6 2
                                    

Od progu mieszkania przywitały mnie śmiechy. Judy krzyczała w niebogłosy, biegając po mieszkaniu. Wchodząc do salonu, zobaczyłam przyczynę jej radości. Ariana ganiała dziewczynę, grożąc łaskotkami. Simon stał w kuchni i zaczytując się w dokumentach, pilnował smażących się sajgonek.
Od tygodnia, czyli od zaręczyn, częściej się uśmiechałam. Nie tylko przez posiadanie pierścionka, ale też przez obecność najlepszej przyjaciółki. I mimo że nie mieszkała z nami, była przy mnie od rana do nocy. Bardzo angażowała się w pomoc przy Judy, chodziła po nią do szkoły, odrabiała z nią lekcje. Gdy miała chwilę wolnego, chodziła ze mną na siłownię. I nawet jeśli Ariana czuła się tu dobrze, będąc przy mnie i w nowym miejscu, cały czas czułam wyrzuty sumienia. Głównie dlatego, że dziewczyna po prostu robiła za opiekunkę, gdy ja z Simonem od rana do nocy pracowaliśmy w mafii.
Zawsze w życiu, nawet gdy nie miałam nad czymś kontroli, chciałam robić to sama. Chciałam, aby cała wina i ciężar spadł na mnie, jeśli byłam za coś odpowiedzialna. I w tym przypadku było podobnie. Bo mogłam zajmować się Judy, a jak nie ja, to Berta, która zawsze oferowała się pomocą. I chociaż obecna rola Ariany dawała mi niesamowity luz i spokój, to nigdy nie chciałam, aby zajmując się moimi sprawami, musiała zrezygnować ze swoich celów. Bo nie wierzyłam w to, że blondynka nigdy nie marzyła o tym, aby zwiedzić Nowy Jork, czy poznać kogoś nowego. A teraz nie mogła tego zrobić, bo pracowała na pełen etat u mojego boku.
- I jak było? - zapytał Simon, widząc mnie w progu kuchni.
- Dobrze. Miałam strzelnicę. Dzisiaj ani razu nie spudłowałam - pochwaliłam się, będąc z siebie dumna.
- Serio? - wyszczerzył się, składając pocałunek na moich ustach. - No to trzeba pojechać na jakąś akcję. Sprawdzić cię w praktyce.
- Ja to się zastanawiam, jak funkcjonujecie i sobie mówicie normalnie o pracy, mając z tyłu głowy, że zaraz możecie umrzeć - westchnęła Ariana dołączając do nas i wyjmując z szafek naczynia.
- A ty codziennie wychodzisz z domu i zastanawiasz się, kiedy uderzy w ciebie kometa? - zapytał Simon.
- Kometa jest mniej prawdopodobna, niż to, że ktoś was zabije.
- Równie dobrze możesz zginąć w wypadku. Albo wybuchnie gaz w mieszkaniu. Albo dowiesz się nagle, że masz raka. Jak żyć z taką świadomością?
- Nie myśleć. - Wzruszyła ramionami.
- No właśnie. - Simon kiwnął głową i zaczął nakładać jedzenie na talerze.

Razem z Arianą przygotowałyśmy wszystko na stole i po chwili, całą czwórką usiedliśmy, aby zjeść kolację. Po posiłku i wspólnej rozmowie, którą zdominowała Judy opowiadając o szkole, odprowadziłam Arianę do drzwi. Obserwowałam, jak dziewczyna zakładała buty i zarzucała na siebie nowy, beżowy płaszcz sięgający do połowy ud. Pamiętam, jak ekscytowała się, gdy pojechałyśmy go kupić. Śmiała się, że to pierwszy płaszcz, jaki na sobie ma. W Malibu nie był nam potrzebny.
- Chciałabym z tobą porozmawiać. Gdybyś miała wolny czas, jutro... - zaczęła Ariana, kładąc już swoją dłoń na klamce.
- Może koło siedemnastej? Jak Judy skończy szkołę. Tam niedaleko jest park. Bo domyślam się, że chcesz pogadać na osobności? - Spojrzałam znacząco na przyjaciółkę.

Kiwnęła głową, uśmiechając się, i pożegnałyśmy się.

Następnego dnia, Simon obudził mnie koło siódmej. Nie spodziewałam się porannej pobudki, ale to był dopiero początek niespodzianek. Chłopak zapowiedział, że dzisiejszego dnia nie spędzę na swoich ćwiczeniach, ale u jego boku. Nie rozumiałam, co to znaczy, do momentu gdy odkryłam realia. Od jednego spotkania do drugiego. Od jednej konferencji do drugiej. Stałam, uśmiechałam się, słuchałam nowych propozycji na usprawnienie systemu. Ciągłe pytania o pomoc przy akcjach, dostawy, dokumenty, pieniądze. Nie spodziewałam się, że Simon ma tak dużo papierkowej roboty. Że jego praca to albo siedzenie przed dokumentami, albo pełnienie najważniejszych ról w akcjach. Nikt nie pytał, jak się czujesz, co sądzisz o jakiejś sprawie. Wszyscy byli zamknięci w swoich bańkach pracy. Odzywali się tylko do zaufanych osób. I to była dopiero wierzchnia warstwa. Po obiedzie pojechałam z Simonem na Upper Manhattan. Tam, po wjechaniu w ciemny, w sumie nic nie sugerujący las, dojechaliśmy na polanę. Mieścił się na niej kompleks betonowych budynków, trochę przypominający fabrykę. Ale był to, o dziwo, zakład podobny do miejsc, w których zwykle odbywałam obozy. Znajdowały się tu domki mieszkalne, stołówki, hale sportowe, siłownie, strzelnice, poligon. Po prostu kompleks ćwiczebny, jak potem się dowiedziałam, przeznaczony dla osób, które przeszły przez inicjacje i rozpoczyna się ich szkolenie. Szkolenie to zostaje zakończone, najpierw egzaminem składającym się z trzech części : trafnego strzelania, toru przeszkód i walki. Jeśli uczeń zda, przechodzi do kolejnego i ostatniego etapu, czyli tak zwanej praktyki. Zostaje mu przydzielony jeden opiekun i wraz z nim rusza na akcję. Może to być odbicie pieniędzy, broni, narkotyków. Może to być porwanie jakiejś ważnej osoby, a nawet wykonanie zlecenia na morderstwo. I właśnie w takim "naturalnym" środowisku, uczestnik ma się sprawdzić. Aby laik mógł nauczyć się wszystkiego, potrzebował odpowiedniej kadry szkoleniowej. I tu właśnie otwierało się całe serce tego miejsca. Między całym zgiełkiem uczestników i nauczycieli, dostrzegłam Iris. Kompletnie nie spodziewałam się jej obecności, ale przecież mówiła, że normalnie stacjonuje w Nowym Jorku. Więc zapewne tutaj. Ruszyłam w jej stronę nie uprzedzając przed tym Simona. W połowie drogi, dziewczyna również mnie zauważyła i z szerokim uśmiechem witała mnie z daleka. Otworzyła szeroko ramiona, a ja wpadłam w nie, jak mucha w pajęczą sieć. Ścisnęłam brunetkę w talii, a uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Jak to się stało, że taka "zimna sucz" mnie polubiła? Co Carlos?
- Cieszę się, że cię widzę - zaśmiała się, gdy się odsunęłam.
- Ja również. Wiesz, nawet nie spodziewałam się, że tak szybko uda nam się ponownie spotkać.
- Racja, ale przynajmniej mamy więcej czasu, aby bardziej się poznać.
- A ty? Jesteś tu jako nauczycielka? - Rozejrzałam się po uczniach, niektórych nadmiernie przerażonych, niektórych nadmiernie zbyt pewnych siebie.
- Tak. Mam nadzieję, że i ty dołączysz do naszych progów. - Puściła do mnie oczko.
- Chyba żartujesz. Jak na razie jestem na poziomie tych tam. - Wskazałam na grupkę przestraszonych, którzy słuchali poleceń nauczyciela, aby potem i tak źle wykonać ćwiczenie.
- Nie widziałam w tobie takiego braku pewności siebie na obozie. Wykonałaś wszystkie ćwiczenia bezbłędnie. Może więcej wiary w siebie.
- Wiesz co? Może za rok? Teraz jednak muszę ogarnąć swój świat. Zamknąć wszystkie, nieprzyjemne sprawy, aby potem pracować bez przeszkód.

Za rodzinęWhere stories live. Discover now