30. Zmiana otoczenia

114 8 0
                                    

Miałam zostać na korytarzu, ale zwyczajnie w świecie nie mogłam się powstrzymać. Stawiałam wolne kroki, idąc po kafelkach i mijając zamknięte drzwi z numerkami. Nikogo tu nie było. Owszem, widziałam kamery, ale czy to nie za mało, jak na siedzibę mafii, do której przyjechali goście? Jedne drzwi, pomalowane paskudną, miętową farbą, były uchylone. Wyjrzałam tylko skrawek, po to by się przekonać, że nie mogę wejść, gdyż drogę zagradzały mi kraty.
- Dzisiaj pracujesz? - Usłyszałam kobiecy głos, dobiegający z głębi tego tajemniczego pomieszczenia.
- Tak... Od dwunastej.
- Kurwa... Za wczoraj mi nie zapłacili, a jutro jest wychodne. Liczyłam, że coś sobie kupię, ale te złamasy specjalnie wstrzymują pensje, żeby jeszcze bardziej nas upodlić - warknęła, a chwilę później usłyszałam, jak splunęła na betonową podłogę.
- Wyluzuj. A ten Arab? Mówiłaś, że daje napiwki... Nic ci nie rzucił? - zaśmiała się jej rozmówczyni.
- Powiedział, że mi zapłaci, jak dam się analnie. - Przełknęłam ślinę, gdyż już doskonale wiedziałam, czy kobiety się zajmowały.

Westchnęłam cicho i ruszyłam dalej przez korytarz, w końcu docierając do drzwi stołówki. Podzielona była na pół, a ścianę stanowiły kraty. Po jednej wiele stolików było zajętych, kobiety jadły w ciszy swoje posiłki, nawet nie podnosząc głowy znad jedzenia. Miały doczepiane włosy, rzęsy, paznokcie. Do tego ubrane były w czarne szlafroki, a na stopach widniały im jakieś zwykłe kapcie. Po drugiej stronie tylko kilka miejsc było zajętych. Mężczyźni, albo jedli, albo grali w karty i palili papierosy. Weszłam spokojnie do środka, ale uwaga wszystkich była centralnie skierowana na mnie. Jeden z mężczyzn, który chyba pilnował zachowania kobiet, od razu położył swoją dłoń na piersi i pochylił się do mnie. To samo, jak na rozkaz wykonała reszta mężczyzn, przerywając swoje zajęcia. Podniosłam jedną brew do góry i założyłam ręce na piersi.
- Jak się dziś czujecie? - Skakałam wzrokiem po każdym mężczyźnie. Mili na sobie bardzo podobne stroje, jakie posiała obsługa więzienna. W końcu to było więzienie, ale dla kobiet.
- Wszystko w porządku. Prace są wykonywane według rozkazów - od razu wypowiedział się ochroniarz.
- Wpuść mnie. - Kiwnęłam głową na kraty, a właściwie ich drzwi, dzielące mnie do części kobiet.

Mężczyzna od razu przekręcił zamek i otworzył ze skrzypieniem kraty. Weszłam do środka, rozglądając się dokładnie po sali. Nie patrzyły na mnie. A raczej po prostu nie podnosiły głów, gdyż przechodząc obok stolików, widziałam, że ich oczy wędrowały za mną.
- Ile razy dziennie jecie? - zapytałam głośno, a moje słowa sprawiły, że wszyscy przestali rozmawiać. Słyszałam tylko stukanie sztućców o naczynia.
- Dwa razy - mruknęła jedna z kobiet, siedząca bliżej mnie. Wypowiedziała te słowa do miski z zupą.

Kiwnęłam głową. Wolnym krokiem ruszyłam do mężczyzny, który zajmował się wydawaniem posiłków.
- Poproszę posiłek, który jedzą dziewczyny - odparłam beznamiętnie.
- Ale pani je...
- Poproszę ten sam posiłek - warknęłam, patrząc prosto w oczy człowieka.

On szybko nimi uciekł w kierunku straży, ale zapewne nie otrzymał żadnego polecenia, więc po prostu nałożył mi garść rozgotowanych ziemniaków, kawałek pieczonego schabu i surówkę składającą się z marchwi i jabłka. Uśmiechnęłam się miło, odebrałam tacę i usiadłam przy jedynym wolnym stoliku, z którego miałam widok na całą salę. Czułam na sobie wzrok wszystkich. Nawet prostytutek, które zapewne niedowierzały w to, co się dzieje. Ale ja się tym nie przejmowałam. Postanowiłam potraktować tą grę, tak jakbym była wspaniałym znawcą kulinarnym, ale zachowując przy tym tajemniczość i niepewność. Spróbowałam ziemniaków, które w ogóle nie były posolone. Poza tym, sama dodałabym jeszcze trochę cebulki. Schab był suchy, wpół surowy, a surówka śmierdziała tak, jakby stała bez lodówki jakiś miesiąc. Wzięłam po widelcu każdego dodatku. Wstałam, odłożyłam tacę z jedzeniem mężczyźnie, a następnie, jak gdyby nigdy nic, wyszłam, mijając w drzwiach ochroniarza.

Przy tych będących drzwiami od stołówki, stał Simon, oparty o framugę, a za nim wyglądał Carlos. Musieli przyjść.
Nie mogli jeszcze chwilę porozmawiać.
Minęłam chłopców i ruszyłam korytarzem, a oni za mną. Nie wiedząc nawet skąd, zaraz doszła do nas inna osoba, z którą mój mąż i ten frajer, rozmawiali. Westchnęłam, ale nie odwróciłam się.

Wiedziałam, że Simon wierci mi dziurę w plecach zapewne ledwo powstrzymując jad, jaki chciałby wypluć. Co to za szopka?! Miałaś czekać na korytarzu! Czemu zawsze robisz wszystko na przekór?! Mogło ci się coś stać! Przewróciłam oczami na te myśli.

Minął tydzień od naszego ślubu, ale zupełnie nic się nie zmieniło. Każdy wrócił do normalności. No może za wyjątkiem Sophie, która dowiedziała się przypadkiem o prawdzie i to od Victorii, która to miała być w końcu nieskazitelną. Koniec końców, Sophie postanowiła, że rozmawiać to ona będzie tylko z Arianą, gdyż moja mądra i niezwykle manipulacyjna przyjaciółka, postawiła się na miejscu ofiary i zaczęła dzielić się swoim marnym losem z koleżanką. Jestem biedną przyjaciółką, która musi na to wszystko patrzeć! Ja jej mówiłam, ale ona nie chciała mnie słuchać! Zupełnie nie rozumiem tego świata! Broni nigdy w życiu nie wzięłabym do ręki! Jestem policjantką! Służę w obronie obywateli, a przestępcy są naszymi wrogami! Czasami nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać.

Jedynie Iris mnie rozumiała i czasami po prostu patrzyłyśmy na te wszystkie cyrki, ostentacyjnie zajadając się popcornem.
- Mogłabyś... - zaczął Simon, gdy tylko drzwi od tego gówna zamknęły się za nami, a mi kierowca otwierał drzwi do limuzyny, którą mieliśmy się udać na wspólną, biznesową kolację.
- Nie - odezwałam się, przerywając mu.

Kątem oka zobaczyłam, jak nieznany mężczyzna, a właściwie Matt, wymienia się spojrzeniami z Carlosem. Matt to brunet w podobnym wieku do Simona. Zajmował się jego siedzibą w Las Vegas, pod nieobecność mojego męża. Moim skromnym zdaniem nadawał się do tego idealnie, gdyż jego aparycja wskazywała raczej na to, że był jakimś szefem korporacji przedstawianym w typowym amerykańskim filmie.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się miło do kierowcy, który nie spodziewając się mojego zachowania, zaczerwienił się.

Po chwili zamknęły się za nami drzwi, a kierowca ruszył w nieznanym mi oczywiście kierunku.
- Mogłabym tu w sumie przyjeżdżać co tydzień - zaczęłam, wzruszając ramionami.
- Po co? - jednocześnie zapytał Simon i Matt.

Co zabawne, każdy z nich miał inny powód. Simon wiedział, że to moje zagrywki, poza tym nienawidził, gdy brałam się za jakąś sprawę mafijną, ignorując go przy tym. Szkoda tylko, że dokładnie to samo robił ze mną. Natomiast Matt zapewne zdenerwował się cotygodniowymi kontrolami z mojej strony.
- I tak nic ciekawego nie robię. A mogłabym tutaj kontrolować, na przykład, czy posiłki poprawiają swoją jakość - uśmiechnęłam się sztucznie do Matt'a.
- Nie rozumiem... - zaczął z bulwersacją.
- Nie pierdol. Co wy robicie tym dziewczynom?! Nie dość, że dają wam dupy, jak im zagracie, to nawet nie chce wam się ich porządnie nakarmić?! Są chude, jak szczapy, mają niezdrową skórę, twarze są zmęczone. Nawet jeśli stwierdzisz, że kurwa na nic nie zasługuje, to ostrzegam, że nie sprzedasz ich za dobrą cenę. - Typa znałam od dzisiaj, ale wypowiadając te słowa, w moich żyłach płynęła taka adrenalina, jakiej jeszcze nigdy nie odczuwałam.

Popatrzyłam na mężczyzn. Matt cały się zagotował, Carlos uśmiechał się pod nosem, a Simon wpatrywał się nieruchowo w drogę przed nami.
- Może chciałabyś zasiąść w radzie mafijnej? - odezwał się w końcu Meksykanin.
- Nie! - warknął Simon.
- Macie jakąś radę? - zaciekawiłam się.
- Nina... - Simon spojrzał na mnie wzrokiem, jaki był ostatecznym ostrzeżeniem przed wybuchem. Wewnątrz westchnęłam, ale postanowiłam spróbować jakoś obejść jego gniew.
- Na nic się nie zamierzam od razu zgadzać. Po prostu jestem ciekawa - wyjaśniłam stoickim głosem.
- W radzie siedzi Piątka i... Jedna kobieta. Byłabyś drugą - kontynuował, zatrzymując się chwilę przed przyznaniem, że na wysokim stanowisku jest też inna płeć piękna.
- Kobieta mówisz...
- Poznasz ją zapewne na bankiecie w styczniu. Rada ma władzę zmieniania kodeksu mafijnego. - Gdy tylko wypowiedział ostatnie słowa, moje oczy zrobiły się wielkie, jak spodki, co nie uszło uwadze mężczyzn.
- Dlatego właśnie to zły pomysł. Znam ją jak nikt inny i wiem, kurwa, że nie odpuści. - Westchnął Simon.
- Kodeks mafijny to wielka moc - odparłam jakby do siebie.
- Już jest w innym świecie. Ona już ma przed oczami całkiem inną mafię. - Machnął ręką blondyn.
- Nowe prawo musi zostać zaakceptowane przez każdego członka rady. - Szybko Carlos się poprawił.
- Jak będzie chciała, to owinie was wszystkich wokół jednego palca, tak jak mnie. - Simon już nawet nie miał siły na ostrzeganie przede mną.
- A co byś zmieniła w mafii? - zainteresował się Matt.
- Na pewno traktowanie prostytutek. Wiem, że nie wycofacie się z handlu, ale chociaż niech inaczej wygląda procedura ich nabywania i traktowania. Na pewno inicjacja do wyjebania, albo chociaż zrobiona na innych warunkach no i może więcej szkoleń? - Zamyśliłam się. - Większe płace dla płatnych morderców i szpiegów. Ich praca jest bardzo ważna, a zwykle się ich nie docenia. Brak werbowania do szeregów dzieci, tak samo w prostytucji. Może podniosłabym wiek przyjmowania nowych członków z piętnastu do osiemnastu lat?
- A kiedy będziecie mieli dzieci? - Z moich rozmyślań wyrwał mnie Carlos.

Już wiedziałam, że doskonale dobierał słowa w rozmowie. On po prostu ciągnął za sznurki, a ja byłam jego kukiełką. Kiedy chciał schować jakiś temat, poruszał inny, o wiele ciekawszy. Ale niestety trafiła kosa na kamień, gdyż nie byłam taka głupia i szybko potrafiłam nazwać jego lawirowanie.
- W przyszłości - Simon próbował dyplomatycznie ograć sprawę.
- Musicie je mieć, żeby zachować ciągłość rodu w Piątce.
- Peter z Sarą byli w Piątce? - zainteresowałam się.
- Peter przez krótki czas, ale szybko zrezygnował, gdyż miał za dużo prywatnych spraw. - Wyjaśnił szybko Simon.
- A twojego męża zwerbowaliśmy sami, gdyż był jego synem i to jeszcze świetnie wyszkolonym. Uprzedzając twoje pytania, znajdziemy wasze dzieci, choćbyście chcieli je zakopać pod ziemią. - Zrozumiałam, na czym polegała władza Wielkiej Piątki.

Wydawało mi się, że mężczyźni byli sympatyczni i całkiem pogodni. Na pewno tacy byli, gdy ich poznałam. Ale to była całkowita bzdura. Tak jak Simon w sekundę zmieniał się z czułego partnera, w mordercę bez skrupułów, tak oni mogli wynosić mnie na piedestał, a chwilę potem grozić mi i moim dzieciom.

W końcu podjechaliśmy pod elegancką restaurację, wypełnioną po brzegi. Na szczęście Matt zabukował nam miejsca, więc na nic nie czekając, zostaliśmy obsłużeni. Popijając wino i zajadając się dziwnie małymi potrawami, wsłuchiwałam się w bardziej finansowe i mniej ciekawe aspekty naszej pracy. Czułam się dziwnie. Pamiętałam obrazy z bankietu mafijnego, gdzie kobiety po prostu stały we własnych grupkach i polowały na mężczyzn, którzy załatwiali te "męskie" sprawy. Teraz ja siedziałam z tymi "władcami", będąc na ich poziomie. W końcu tego chciałam od początku, ale doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że chłopcy również nie do końca czuli się przy mnie komfortowo. To nie był ich typowy dzień w pracy.

Po kolacji jednak wszystko przewróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Gdy Simon otrzymał telefon z Nowego Jorku, że znaleziono zwłoki Oliviera i Berty. I już wiedziałam, że sprawy z moim ojcem są coraz bardziej chętne, do wyjścia na powierzchnię.

Za rodzinęWhere stories live. Discover now