47. Zemsta

874 76 21
                                    

Mikey wytarł w spodnie zakrwawione ręce. Wsadził je do kieszeni swojej bluzy i rozejrzał się. Po raz kolejny Toman rozgromił szeregi innego gangu. Jego spojrzenie wylądowało na Drakenie, który otrzepywał swoje ubranie z nadmiaru kurzu i pyłu.

- W porządku, Ken-chin? - zapytał.

- Wszystko gra. - skinął głową. - Ale szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tego.

- To prawda. - westchnął. - Aż dziwne, że Mayu-chan o niczym nie wiedziała.

- Prawda. To się mogło skończyć gorzej.

Mikey rozejrzał się jeszcze raz. Podłogę w opuszczonym magazynie, gdzie miało miejsce tajne spotkanie Tomanu, wyścielały teraz ciała nieprzytomnych ludzi. I nie tylko tych nieprzytomnych...
Jego spojrzenie powędrowało ku kilku zbierającym się z ziemi członkach Tomanu. Wśród nich dostrzegł Rana, który nie tyle się zbierał, ile szturchał swoją pałką teleskopową czyjąś bezwładną twarz.
Pokiwał głową w zamyśleniu.

- Ale skąd oni wiedzieli, że tu będziemy... - zastanawiał się na głos.

- Może rozsądniej byłoby spytać najpierw, kim oni w ogóle są. - Draken nogą szturchnął jakąś rękę.

Manjiro odszukał spojrzeniem najbliższego przedstawiciela wrogiego gangu. Napadli na nich całkowicie z zaskoczenia. Gdyby Toman miał choć kilku gorszych ludzi, Mikey musiałby się liczyć z porażką. Bordowe kurtki zalały magazyn tak nagle, że sam początkowo myślał, że to jakiś głupi żart. Ale nikomu nie było do śmiechu. Część ledwo uszła z życiem. Innym się nie udało.
Mikey stanął nad martwym ciałem. Wiedział, że to trup, bo leżał w kałuży krwi, nie oddychając.

- Kim wy, do jasnego chuja, jesteście... - mruknął.

Na plecach kurtki nie było żadnego symbolu. Żadnego choćby napisu. Mikey obrócił ciało na drugą stronę. Nic. Kurtki były całkowicie bordowe. Wtedy dopiero rzucił mu się w oczy napis na lewym ramieniu. Był zachlapany krwią, więc na bordowym tle prawie nie było go widać. Mikey zrezygnował szybko z bezskutecznych prób rozszyfrowania napisu. Postanowił spróbować go odczytać przy innej kurtce, dlatego obrał sobie mężczyznę bez kałuży krwi wokół siebie, choć nieprzytomnego i wyraźnie niezbyt chętnego, by się obudzić. Ponownie spojrzał na jego lewy rękaw. Jest. Biały napis. Manjiro nachylił się, by go odczytać.
Pobladł nagle, gdy dostrzegł symbol obok nazwy gangu. Lilia.

- Karmazynowe Lilie. - szepnął.

- Ej, Mikey! - rozległ się krzyk Sanzu. - Patrz, co znalazłem!

Manjiro obrócił się w jego stronę. Mężczyzna targał za sobą pobitego mężczyznę ubranego w bordową kurtkę. Nieznajomy kaszlał krwią, a jego nogi wykręcone zostały pod nienaturalnym kątem.

- Kto to, Sanzu? - zapytał, patrząc z cieniem zainteresowania na członka Karmazynowych Lilii.

- Ten kutas twierdzi, że jest wice-szefem Karmazynowych Lilii. - szarpnął za włosy pobitego. - Prawda, mój miły?

- Pierdolcie się. - syknął mężczyzna, kaszląc dalej krwią.

Mikey podszedł do niego spokojnie i nachylił się nieco. Przekrzywił głowę.

- Tym razem nas zaskoczyliście. - uśmiechnął się. - Ale jak widać, to wciąż nie wystarczyło.

Wice-szef rozciągnął usta w krwawym uśmiechu. Mikey spoważniał. Coś tu nie grało. Coś było nie tak.

- To zemsta. - charknął mężczyzna. - Myślicie, że damy sobą tak łatwo pomiatać? Nasz nowy szef zarządził, by Lilie przejęły kontrolę w całej Japonii. Tak też się stanie.

Miłosna gonitwa - Mikey x OCWhere stories live. Discover now