Rozdział LV Ostatni akt tragedii

1.2K 88 24
                                    

Opowiedział jej całe swoje dzieciństwo. Każdą krzywdę, której doznał za życia. Opowiedział jej o cudzie, jakim była dla niego Lily Evans, od pierwszego dnia, w którym ją poznał, aż do przeklętego dnia, w którym sprawił, że go porzuciła. Opowiedział jej o swojej nienawiści i o pragnieniu zemsty, o destrukcyjnej w skutkach obsesji, która doprowadziła do śmierci ukochanej kobiety, jej męża oraz osierocenia ich jedynego syna. Opowiedział jej o tym, jak przez następne dwie dekady życia starał się wszystkimi siłami naprawić swój błąd. Bezskutecznie próbował wprowadzić do swojego życia spokój i harmonię.

Opowiedział jej o tym, jak po tym wszystkim, w lesie, poznał ja na nowo. Jak jej zaufał, jak zafascynował się jej rozsądkiem, rozwagą, spokojem i pięknem, które ze sobą niosła. Jak nieświadomie ją za to pokochał.

Opowiedział jej to wszystko.

W swojej wyobraźni.

Ale tak naprawdę, nie powiedział jej niczego.

Wyszedł z Hogwartu z sercem z ołowiu, ciężkim i martwym, zimnym, niczym stal na mrozie. Nie widział nic, nie czuł już nic, jakby ktoś wykopał głęboki dół w jego piersi, grób na wszystkie jego emocje.

Wiedział jedynie, że powiedział jej zbyt mało. Że nie powiedział jej niczego, co naprawdę pragnął jej przekazać. Wychodząc z zamku po ostateczne rozstrzygnięcie wszystkich kwestii swojego losu, przysiągł więc sobie, że gdy już wróci (jeśli wróci) wyrzuci wreszcie z siebie całą prawdę. Każdą. Że pierwszy raz od wielu lat chce być z kimś absolutnie szczery.

Ale stał się na to gotowy o kilka godzin zbyt późno. Po fakcie. Gdy już zatrzasnął za sobą drzwi do ich kwater.

Granger leżała tam, obłożona kilkunastoma zaklęciami stabilizującymi, pod czujna opieką Madame Pomfrey, Minerwy oraz pozostającego pod zaklęciem Imperiusa doktora.

Krew gotowa do przetoczenia. Eliksiry stojące w pogotowiu, by podać je w jakiejkolwiek chwili.

Nie wiedział, jakim cudem mugolskie maszyny sprowadzone na ten dzień przez Lucjusza działały w Hogwarcie, ale – jak twierdził sam arystokrata – była to zapewne kwestia godzin zanim padną, a poza tym ich wiekowości (wybrał najstarsze i najmniej skomplikowane jakie znalazł).

Zostawił ja nieprzytomną, zostawił ją bez słowa pożegnania, w swoim chłodnym okrucieństwie pozbawiając ich szansy na ostatnią chwilę intymności. Na kilka słów. Na jeszcze jedno wyznanie. Na krótkie, pełne rozpaczy: „żegnaj".

Chyba nie potrafił tego znieść. Chyba nie chciał rozpamiętywać: wyrazu jej twarzy, ilości jej łez, swojego zimna, swojej nieadekwatnej goryczy...

Więc, gdy kładli się poprzedniego dnia, zapowiedział jej tylko, że z samego rana wprowadzi ją w stan śpiączki. I wyjdzie.

Był umówiony z Potterem na ósmą rano. W Zakazanym Lesie.

Chłopak przeniósł tam swoje obozowisko, odesławszy Ronalda Weasleya siłą do domu. Właściwie to on, Snape, musiał chłopaka odtransportować do Nory, po tym, jak zdesperowany Potter rzucił w końcu na rudzielca Drętwotę.

Szedł. Droga od ogromnych wrót zamku do skraju lasu nigdy nie wydawała mu się tak długa. Część Severusa Snape'a chciała zatrzymać się przed linia drzew i spojrzeć jeszcze raz w stronę budowli, wypatrzyć okno swoich komnat, za którym w łóżku leżała Ona.

Teraz już wiedział, jak się czuli. Już wiedział, co przeżywali. Wszyscy bohaterowie antycznych tragedii, gdy nadchodził jej ostatni akt.

***

Potter siedział pod drzewem, bębniąc palcami o kolana. W dłoni trzymał różdżkę. Wzdrygnął się na jego widok.

Poranek był rześki, chłodny wręcz, jak na te porę roku, ale Severus Snape nie czuł tego zimna, bo większy, potężniejszy chłód niósł w sobie.

Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONETahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon