Rozdział XLIV Zdrajcy

1.1K 102 40
                                    

Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mogli czekać w nieskończoność. Czarny Pan się niecierpliwił. Chciał mieć Pottera najlepiej tu i teraz, podanego na srebrnej tacy i z bukietem egzotycznych warzyw...

Niemal równie beznadziejny pozostawał fakt bezużyteczności Zakonu. Jego wszyscy najcenniejsi członkowie albo leżeli spokojnie, zakopani kilka stóp pod ziemią na różnych cmentarzach Wysp Brytyjskich, albo byli już za starzy do wojaczki.

Lub tak deklarowali.

Snape trochę ich rozumiał, a trochę gardził nimi, jak pospolitymi tchórzami.

A teraz sam nie wiedział, co powinien zrobić.

Rozum podpowiadał mu, że nie ma ani chwili do stracenia: że jeśli szybko nie zadziała, nie zabije Nagini i nie doprowadzi do śmierci Czarnego Pana, Granger i tak zginie razem z nim i nie będzie to coś, co da się załatwić pobytem w szpitalu...

Z drugiej jednak strony, miał powody, aby przypuszczać, że najbardziej wyniszczające dla kobiety są momenty ataków i to one powodują najpoważniejsze spustoszenie w jej organizmie. Mógł więc ją również zabić zbyt wielkim pośpiechem.

Wiedział, że nie wolno mu kierować się uczuciami, że egoizm w tym wypadku może kosztować go nie tylko własne życie, ale przede wszystkim doprowadzić do zwycięstwa zła, śmierci i zniszczenia.

Nie mógł na to pozwolić.

Rozmawiał z Minerwą, ukrywał co mógł przed Granger, ale to wszystko przestawało się powoli trzymać kupy i Snape widział, jak misternie zbudowany własnoręcznie zamek z piasku sypie się na jego oczach.

– Z całym szacunkiem Minerwo, ale nie ma szans, żebym polegał w tych sprawach na Zakonie. Zakon jest trupem. Odkąd zginął Shacklebolt ludzie zaczęli odchodzić. Nie ma żadnej pewności, że ci, którzy pozostali nie są wtykami. A wystarczy, że znajdzie się jeden zdrajca...

Mina kobiety mówiła sama za siebie. Urwał więc.

– Uważasz, że nie mam autorytetu – powiedziała urażona.

– Z całym szacunkiem Minerwo, właśnie tak uważam – odpowiedział patrząc jej spokojnie w oczy.

Starsza kobieta ściągnęła usta w cierpkim grymasie.

– Dlaczego więc o tym rozmawiamy? – Pytanie zadane zostało tak szczególnym tonem, że Snape miał ochotę złośliwie się uśmiechnąć.

– Bo nadal ufam twojej ocenie ludzi.

Zamrugał i wyprostowała się w fotelu nieco udobruchania. Snape jednak nie mówił tego z czystej kurtuazji. Był człowiekiem wysoce praktycznym i komplementy, a zwłaszcza te obłudne, zawsze wydawały mu się pozbawione sensu, jeśli nie służyły jakiemuś wyższemu celowi.

W tym przypadku zarazem mówił prawdę i wykorzystywał ja, by uświadomić kobiecie, że mimo upływu lat nadal ceni sobie jej zdanie.

– To nie ja cię nie szanuję, tylko ta zgraja pozbawionych rozumu chłystków – dodał.

– Wiem o tym – wyznała. – W głębi duszy o tym cały czas wiedziałam. Widziałam, jak na mnie patrzą: jakby to, że przegrywamy było moją i tylko moją winą... Gdybym mogła powiedzieć im o twoim wkładzie, być może...

– Życzliwie donieśli na mnie do mnie do Czarnego Pana – warknął.

– Ale możesz nadmienić, że chciałbym rozmawiać z Zakonem. To właściwy czas. Czarny Pan sądzi, że próbuje z powrotem przeniknąć w wasze szeregi.

Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now