Rozdział XXIII Rany

1.2K 103 12
                                    

Był wzburzony, był roztrzęsiony, był wściekły.

A najgorsze w tym wszystkim okazało się to, że Granger znów miała rację. Nienawidził, gdy miał ją ktoś inny. Nienawidził być ofiarą cudzych dobrych intencji.

A Granger wprost promieniowała, ociekała wolą czynienia dobra: chciała zmieniać jego życie, powoli wchodziła z butami co raz głębiej w jego poukładany, chłodny, pozbawiony uczuć wyższych świat.

A on biernie się temu przyglądał, byt osłupiały, by jednoznacznie je tego zabronić.

Być może jakaś część jego osoby potrzebowała towarzystwa. Być może. Ale Severus Snape nigdy nie był człowiekiem, który łatwo się poddawał. Nawet samemu sobie.

Ściemniało się już, gdy postanowił zawrócić. W cieniu drzew Zakazanego Lasu już panował mrok, chociaż nie było jeszcze ósmej.

Lubił tę nienachalną obecność życia, chowającego się przed nim, dokądkolwiek poszedł: dzikiego, nieujarzmionego i skrytego. Sekretny świat, którego nie zamierzał odkrywać.

Bo nie musiał.

Czasem dobrze było mieć świadomość, że nie musi czegoś wiedzieć. Bo tak. Bo nikt ani nic tego od niego nie wymagało.

Wdychał pachnące ściółką i igliwiem powietrze i po raz pierwszy od tygodni naprawdę odpoczywał. A przynajmniej próbował.

Bo świadomość, że tam, w jego komnatach czeka niestrudzona mącicielka, odbierała mu przyjemność nawet z tego spaceru.

Dlaczego aż tak bardzo dawał sobie wchodzić na głowę? Dlaczego aż tak bardzo się przejmował, denerwował i buntował?

To było kolejne zadanie do wykonania: zadanie, które wprawdzie jadło z nim przy jednym stole, spało w jego łóżku i w ogóle panoszyło się niczym Złotowłosa w domu misiów, niszcząc i przewracając jego życie do góry nogami, ale kiedyś miał je potencjalnie zakończyć. Z jakim rezultatem ‒ tego jeszcze nie wiedział.

Tak... na wszelki wypadek...

Podejrzewał, co miała na myśli. Podejrzewał, do czego piła. W Prawie Małżeńskim było tyle kruczków prawnych, tyle niedopowiedzeń i zawiłości, tyle marginesów pozostawionych dla Ministerstwa do zmiany lub swobodnej interpretacji... Sam nabrał już nawyku sprawdzania Proroka w poszukiwaniu nowin. Ale jak na razie nic się nie działo. Na razie nikt nie próbował po raz kolejny przeorganizować ich i tak już pogiętego życia.

Gdy wrócił, Granger siedziała w łóżku z książką. Nie odezwał się do niej. Skoro ona milczała, uznał za zbyteczne podjudzanie jej do rozmowy. Widział, że obserwuje go ukradkiem zza kurtyny włosów. Jednak zawsze, gdy spoglądał w jej kierunku, szukając konfrontacji, udawało jej się na czas odwrócić wzrok.

‒ Nie ma o nim nic w Najnowszych zaklęciach, w Magii XXI wieku, ani w Nowoczesnym zaklinaczu ‒ powiedziała wreszcie.

‒ Masz dla mnie więcej dobrych wiadomości przed snem? ‒ zapytał gderliwie. Naprawdę nie był w nastroju na bezowocne pogaduchy, a Granger, najwyraźniej, do nich dążyła.

‒ Nie wiem ‒ wzruszyła ramionami. ‒ Mogłabym zapytać, czy w obliczu naszej obopólnej niewiedzy masz zamiar spać tu, czy w salonie, ale to byłoby bezsensowne, prawda?

Przystanął i przypatrzył się jej uważnie.

‒ Co ty sugerujesz?

‒ Sugeruję, że twoja dobra wola i chęć do kooperacji zakończyły się klasycznie: z dniem ślubu.

Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now