Rozdział IX Ustawa

1.4K 120 60
                                    

Ten rozdział powstawał w bólach. za chwilę dowiecie się, dlaczego.


I znów siedział w jej gabinecie, jak przed laty. Chciałby móc powiedzieć, że pamiętał, jakby to było wczoraj. Ale to nie byłaby prawda. Wspomnienia zatarły się, pozostawiając tylko niewyraźne migawki obrazów i emocji. Uczuć dawno wyblakłych i pozbawionych świeżości oraz głębi.

Ale jednak uczuć innych niż strach, nienawiść, zapamiętanie, niż determinacja i wściekłość.

Czegoś, co Severus Snape zostawił dawno za sobą: niedoczytany, niedokończony rozdział opowieści, której nikt nie napisał.

Piegowata twarz, rude włosy i zielona sukienka. Pod kolor soczystej barwy jej źrenic, które czasem jeszcze nawiedzały go w snach: te martwe, poszarzałe, zmatowiałe śmiercią i przerażaniem, z zastygłym w źrenicach krzykiem rozpaczy.

Dlaczego pomyślał teraz właśnie o niej? Dlaczego myślał o niej w każdym przełomowym momencie swojego życia?

‒ Masz zamiar z nią o tym rozmawiać, Severusie? - Minerwa pomachała plikiem kartek, trzeźwiąc go zupełnie z zamyślenia.

Machinalnie skinął głową.

‒ Bogowie... jeśli ta dziewczyna nie wyskoczy z okna już na samym wstępie... ‒ parsknęła nieprzyjemnym śmiechem.

Jak dobrze było słyszeć, że ktoś w ciebie wierzył...

‒ Nie rozumiem, o co ci chodzi Minerwo ‒ burknął.

Oczywiście, tak naprawdę, bardzo dokładnie zdawał sobie sprawę, o co starszej kobiecie chodziło.

Był gruboskórny, czasami wręcz grubiański. Idealny kandydat do poruszania tak delikatnych kwestii. Mógłby poprosić o pomoc Minerwę, jednak wiedział, że byłby to zbyteczny wysiłek, bo czarownica zaraz sama mu ją zaoferuje.

Poza tym podjął już decyzję: zrobi to sam i jeśli coś spieprzy, pójdzie to na jego rachunek.

‒ Chyba to ja powinnam z nią porozmawiać ‒ wedle jego przypuszczeń, McGonagall przeszła do ataku.

‒ Wybacz mi, Minerwo, ale jestem już dużym chłopcem ‒ powiedział, uśmiechając się paskudnie.

‒ Egocentryk ‒ sarknęła. ‒ Mi nie chodzi teraz o ciebie, tylko te biedna dziewczynę.

‒ Dokładnie wiem, Minerwo, o kogo ci chodzi i zapewniam cię: nie zjem twojej najcenniejszej wychowanki.

‒Tylko byś spróbował!

‒Panna Granger jest dorosła, nie potrzebuje matki, którą ją uświadomi. Musimy ustalić między sobą sprawy, jak mąż z żoną ‒ skrzywił się wymawiając ostatnie słowa. ‒ Skoro jesteś taka chętna, Minerwo, żeby mnie wyręczać, możesz wyręczyć mnie także i w tym ‒ postukał wymownie palcem w leżący na biurku kontrakt.

Kobieta prychnęła.

‒ Bądź chociaż delikatny.

‒ Minerwo, mówisz jakbyś mnie nie znała ‒ zadrwił.

‒Właśnie cię znam ‒ powiedziała, grożąc mu palcem, jak uczniakowi. ‒ I dlatego się martwię.

‒ Nie skrzywdzę jej, Minerwo ‒ wypluł z siebie ponurym, zduszony głosem.

‒ Ty lepiej nie skrzywdź przy okazji siebie, Severusie.

***

Położył przed nią plik pergaminowych kartek, ten sam, który pokazywał niedawno Minerwie. O ile sam akt małżeństwa już widziała, o tyle nie był pewien, czy czytał dotychczas cała ustawę. Gdy Granger bez słowa pochyliła się nad swoją kopią, on po raz setny studiował własną.

Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz