Rozdział XXXIX Zakazany owoc

1.1K 105 36
                                    

Obudził się z wrażeniem, jakby wstawał z martwych: rankiem wynurzył się z głębokiej czerni swojej jaźni w szarość szkockiego poranka.

Za oknem, od Jeziora pełzła mgła.

Odwrócił się od tego widoku. W snopie bladego, chłodnego światła jego cera wyglądała jeszcze bardziej niezdrowo niż zazwyczaj.

Spojrzał na nadal pełną butelkę. Na szklankę, do której nalewał wczoraj kilka razy trunek, by potem przelać go z powrotem.

Zabawa w pana własnego losu, igranie z nałogiem, z którym i tak musiał kiedyś przegrać.

Jak jego ojciec.

Jak współuzależniona matka.

Wtem zdał sobie sprawę, że coś było nie tak.

Gdzie podziała się Granger? Z pewnością nie spała tu, w sypialni...

Wspomnienia poprzedniego wieczora napłynęły wzburzona falą.

Zaklął raz, drugi.

Otworzył drzwi do salonu i znalazł ją tam, skuloną pod kocem na kanapie.

Zacisnął szczęki czując, jakby złością miał zaraz wypalić dziurę w kamiennej posadzce.

Był idiotą. Cholernym idiotą.

Powoli podszedł do niej.

‒ Granger ‒ powiedział bezbarwnym głosem.

Nie odpowiedziała.

‒ Granger, do diabła!

Podniosła głowę.

‒ Idź do łóżka, już wstałem ‒ dodał ostrzej, niż zamierzał, gdy omiatała jego sylwetkę nieprzytomnym wzrokiem.

‒ Obejdzie się ‒ powiedziała wreszcie i gdy wychodził z komnat, leżała już z powrotem na sofie.

Co się właściwie stało?

Była zraniona?

Snape nie wątpił jednak, że było to sztuczne zranienie, wywołane przez Amortencję. Nawet jednak, gdyby z jakiegoś powodu kobieta czuła się urażona również poza spektrum działania magicznej substancji, to, co uczynił, zrobił w szczytnym celu: by nie skrzywdzić jej bardziej.

Ich bardziej.

Jego własne uczucia...

Nie chciał o tym myśleć. Nie miał zamiaru dopuszczać do siebie informacji, które do niczego nie były mu potrzebne. To co, być może, do niej czuł, nie miało bowiem teraz najmniejszego wpływu na ich los: prawdopodobnie to właśnie jego bezsensowne zauroczenie młodą kobietą skłoniło go do pomocy jej, do chronienia jej, do...

Co dobrego im to przyniosło?

Granger żyła: jak ptaszek w klatce, jak niewolnik, jak...

I ktoś próbował wykorzystać ją by sprawdzić jego wierność wobec Czarnego Pana.

Gdy ponownie w tym miesiącu rozkładał przyrządy alchemiczne, by jeszcze raz spróbował uwarzyć skuteczny neutralizator Amortencji, w głowie miał tylko jedną myśl, jeden obraz: ten sam, który zobaczył zanim ją pocałował.

Jej włosy, jej szyja, przelotny uśmiech, którym go obdarzała, gdy razem pochylali się nad zwojami rozłożonymi na polowym stoliku w lesie.

Nie mógł pozbyć się tego obrazu, tego zapachu, tego uczucia tęsknoty, agonalnie nieosiągalnej bliskości...

Zakochał się, kurwa mać. Jeszcze na długo zanim Hagrid przyszedł do niego prosząc o pomoc dla Granger, zakochał się w niej.

I było to tak złe i niewłasciwe, jak tylko mógł sobie wyobrazić.

Siedział spokojnie w fotelu, czytając gazetę, gdy drzwi do salonu otworzyły się nagle i do pokoju weszła ona.

Spojrzał na nią i od razu zdał sobie sprawę, że kontakt wzrokowy był jednym z jego najgorszych pomysłów.

Granger natychmiast pochwyciła spojrzenie i skierowała się w jego stronę.

‒ Nie możesz wiecznie uciekać ‒ powiedziała.

‒ Wypraszam sobie, Granger ‒ odparł, próbując wstać, ale zagrodziła mu drogę.

‒ A co jeśli Ministerstwo wyśrubuje nam normy?

‒ Jakie normy i skąd do cholery o tym wiesz?

Uśmiechnęła się filuternie, co zupełnie nie było do niej podobne.

‒ Mam swoje sposoby ‒ wyszeptała.

Na dźwięk jej głosu stało się dokładnie to, czego Snape najbardziej nie chciał: coś w nim drgnęło, coś obudziło się do życia i gdy kobieta usiadła mu na kolanach, tkwił w fotelu jak spetryfikowany.

‒ Co ty wyrabiasz, Granger? ‒ zdołał jedynie wymamrotać.

‒ Po pierwsze: nie Granger. Jestem twoją żoną... ‒ Miała na sobie spódnicę, która podwinęła się, gdy kolanami otoczyła jego uda. ‒ Po drugie... ‒ kontynuowała, jej dłoń przesunęła się w górę jego torsu, a potem w dół, dosięgając wreszcie paska spodni. ‒ Skoro nią jestem... to może przestałbyś uciekać?

‒ Granger, ja...

‒ Och zamknij się już ‒ mruknęła mu w usta zanim pocałowała go namiętnie.

Nie wiedział, co ma zrobić. To smakowało zbyt dobrze, było zbyt piękne...

Gdy jej biodra przesunęły się bliżej niego i naparła na to ostatnie miejsce, ostatni bastion, granicę, której nigdy nie przekroczyli, zacisnął dłonie na jej talii i przyciągnął ją mocniej, gwałtownie oddając pocałunki.

Poczuł pod palcami coś szorstkiego. I gdy Hermiona zachichotała, otworzył oczy, by zobaczyć, że ma na sobie szkolny mundurek.

Jak mógł tego nie zauważyć?

Uważała, że to zabawne?

Poczuł złość.

‒ Co ty wyprawiasz do chole... ‒ zaczął, jednak urwał, bo Granger na jego kolanach skarlała nagle, pozostając wprawdzie nadal dorosłą sobą, ale zmniejszając się do absurdalnych rozmiarów.

‒ Słucham, panie profesorze? ‒ zapytała komediowo cienkim głosem, jakby nawdychała się helu. ‒ Czy byłam grzeczną dziewczynką? A może trzeba nie przykładnie ukarać?

Ocknął się. Poderwał głowę.

Gazeta już dawno upadła na podłogę. Rozejrzał się spanikowany, ale był w pokoju sam. Całkowicie sam. I chyba nigdy jeszcze w życiu nie dziękował tak bardzo za swoją samotność.

Głębia otchłani (sevmione) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz