Rozdział 24

325 12 0
                                    


Po paru dniach znowu stanęła za barem. Była uśmiechnięta od ucha do ucha. Znowu miała pracę! Klienci chętnie zostawiali jej napiwki, za miłą rozmowę i serwowane drinki. Poczuła ciężar na sercu, gdy zobaczyła Desmonda, jak siada przy barze.

- Tu się schowałaś - oparł głowę o dłoń i uśmiechnął się smutno.


Zaczął pływać na jednym ze swoich statków. Wiatr i słońce odcisnęły się na jego twarzy.

- Wyjaśnię...

- Nie musisz - machnął ręką.

- Desmond...

- O której kończysz?

- O siódmej rano.

- Zjemy razem śniadanie?


Roześmiała się.

- Chętnie - puściła do niego oczko.


Desmond był dla niej zawsze miły. Zawsze jej pomagał i szanował niezależność. Nie zmuszał do chorych układów. Dla niego była Ellie. Po prostu Ellie. Nie Eleonora Hedera. Doceniała to w nim bardzo.

Tej nocy ją zaskoczył. Cały czas siedział przy barze i nie poszedł z nikim na górę. Pił niewiele. Zamówił nawet herbatę, którą z zaskoczeniem mu podano. Czekał, aż skończy sprzątać bar i się przebierze. Dalej nie dorobiła się zimowej peleryny, ale ta wiosenna dawała jeszcze radę. Przynajmniej tak starała się sobie powtarzać.

Zabrał ją na śniadanie do restauracji. Nie do drogiej, luksusowej restauracji. Do zwykłej, dostępnej dla każdego, kto wejdzie. Czuła się tam swobodnie. Zamówili jajecznicę, kawę i świeży chleb z masłem.

- U Vic macie śniadania?

- Tak, jest jak w wielkiej, dziwnej rodzinie - uśmiechnęła się. - Jest długi stół, w części niedostępnej dla gości. Kto akurat ma wolne siada, je, sprząta po sobie i tak każdy po kolei. Wiele dziewczyn przywozi smakołyki ze swoich wsi... kiełbaski, powidła, jajka. Jest naprawdę... przyjemnie.

- Cholera. Za szybko wychodzę. Muszę raz zjeść u Vic.

- Przykro mi, to nie dla klientów.

- Znam waszą burdel mamę lata. Może zrobi dla mnie wyjątek.


Oboje byli bardzo zmęczeni po nocy. Odprowadził ją i pożegnał przy wejściu z tyłu. Lubiła ciepło, jakie wokół siebie roztaczał. Był tak serdeczny. Chciała już wejść do środka, ale zatrzymała dłoń w połowie drogi do klamki.

- Lucius? To ty, prawda?


Wyszedł z cienia. Miał na twarzy maskę. Odwróciła się w jego stronę.

- Dlaczego... dlaczego mi to robisz... odejdź. Między nami wszystko dawno skończone.

- Spotykasz się z Desmondem Spencerem?

- To nie twoja sprawa, Lucius. Wracaj do żony.

- Twój ojciec cię szuka.

- Wiesz w jakim celu?

- Nie. Nie chciał mojej pomocy.


Usiadła na schodkach. Schowała twarz w dłoniach. W końcu zaczęło się znowu układać. Znowu ma pracę, Desmond jest dla niej taki miły... dlaczego ojciec jej szuka? Dlaczego Lucius przyszedł? Podszedł bliżej.

- Dobrze się czujesz?

- Tak. Naprawdę nie wiesz po co mnie szuka?

- Nie. Jak się dowiem, to ci przekażę.

- Nie musisz.

- Skuliła się i objęła nogi. Oparł się o balustradę.

- Ellie. Jeśli potrzebujesz pomocy...

- Nie, dziękuję. Daję sobie radę. Mam pracę, miejsce do spania. Jest dobrze.

- Nie chcesz wrócić do pracy w szklarni? Ernest jest coraz starszy.

- Emilia mnie zje - uśmiechnęła się blado. - Co u Ernesta?

- Jeszcze pracuje, ale jest coraz słabszy. Emilia ciągle obrywa kwiaty, więc nie może się nimi nacieszyć.

- Co się z nim stanie, gdy przestanie pracować?

- Nie wiem. Będzie mógł zamieszkać w domku dla gości.

- Zajmiesz się nim?


Spojrzał na nią zdziwiony.

- Oczywiście. Mieszka w posiadłości dłużej niż ja i służy mojej rodzinie wiele lat.

- To dobrze. Muszę już iść. Dobranoc.

- Pracowałaś całą noc i jeszcze miałaś siłę na wyjście?

- Desmond czekał całą noc, żeby zabrać mnie na śniadanie. Nie mogłam odmówić. Dobranoc, lordzie.


Zniknął, zanim dotknęła drzwi.

Kolejne dni upływały w spokoju. Pracowała, czasami spotkała się z Desmondem. Lucius więcej jej nie odwiedził. Tego dnia Desmond postanowił zabrać ją do swojej pracy. Miała szczęście, że wśród starych ubrań w burdelu, znalazła ciepły sweter. Bardzo marzła przy każdym wyjściu. Odkładała pieniądze na zimową pelerynę, ale nie było to łatwe. Nalegała, że będzie za siebie płacić, gdy się spotykali. 

Wprowadził ją do portu. Jeden z jego statków akurat cumował.

- Za kilka miesięcy wyruszę na nim po nowy towar. Chcę osobiście uzgodnić kontrakty i wszystkiemu się przyjrzeć.

- Wyjeżdżasz?

- Tak. Za niecałe pół roku - uśmiechnął się ze smutkiem.

- Na ile?

- Nie wiem. Rok na pewno - wzruszył ramionami.


Musiał dbać o interesy. Czasami osobiście. Ufał swoim załogom, ale potrzebował się wyrwać z Recavum. Odrobinę odpocząć od wszystkiego, przede wszystkim od swojej matki. Ciągle próbowała go wyswatać. Stała z boku, gdy rozmawiał z kapitanem i oficerami. Pozwolił, żeby razem z nim przeglądała przywiezione towary. Przenoszono je do magazynów, skąd mieli je odebrać kupcy. Wszystko było dla niej takie nowe i ciekawe. Lucius nigdy nie zabierał jej do swojej pracy. Wolała zresztą nie wiedzieć, czym dokładnie zajmował się lord. Przed zmianą odprowadził ją.

W trakcie pracy ciągle myślała o jego wyjeździe. Wiedziała, że czas szybko zleci. Póki co nie robili żadnych kroków naprzód. Po prostu się spotykali, spędzali razem czas. Oboje mieli go niewiele.

Złodziejka i LordWhere stories live. Discover now