Rozdział 7

447 13 0
                                    

Rano Ellie wstała, przebrała się w swoje ubrania i wyszła na dwór do karocy. Udało jej się znaleźć czas i z koca uszyć płaszcz. Nawet jej to wyszło. Z resztek zrobiła czapkę i szalik. Nie było to piękne ubranie, ale było.

- Do zobaczenia w poniedziałek - powiedział Fryderyk i wrócił do środka.

Zastanawiała się, czy może ukraść jakiś koc Lordowi. Miał ich tyle, że nikt pewnie nie zauważy. Tylko te plotkary... teraz stały w oknie i zamiast sprzątać, patrzyły jak odjeżdża ubrana w... właśnie w co? W paskudny koc, zmieniony w coś, co miało przypominać płaszcz. Tak bardzo nie chciała wracać na mróz. Wysiadła w centrum Recavum i udała się nad rzekę. Po drodze pozbierała jakiś chrust, papier, żeby dorzucić coś do ognisk. Skuliła się przy jednym z nich i podrzucała opał z resztą bezdomnych. Kilka dni i wróci do posiadłości. I znowu będzie jej ciepło, sucho i dobrze. Chyba, że Lord nie chce już jej widzieć, po ostatniej kolacji... prawie o tym zapomniała.

Wieczorem, w drodze do przytułku spotkała Desmonda. Nie mogła uwierzyć, że rozpoznał ją poza domem Madame.

- Ellie, to ty, prawda? - uśmiechał się ciepło. Miał na sobie grube futro.

- Dobry wieczór panu - odpowiedziała nieśmiało i poszła dalej.

- Czekaj! Dokąd idziesz? Czemu nie pracujesz już u Madame?

- Zostałam zwolniona. Przepraszam, ale spieszę się.

- Dokąd? Porozmawiajmy, czekaj.

- Do... - było jej odrobinę wstyd przed nim.

- Do?

- Do noclegowni... dla... bezdomnych - odwróciła twarz ze wstydu.

- Co? Nie masz gdzie spać? Jak to możliwe? Myślałem, że odeszłaś, bo znalazłaś jakiegoś mężczyznę. A ty mieszkasz na ulicy? Dobrze zrozumiałem?

- Tak, mieszkam większość czasu na ulicy. Teraz naprawdę przepraszam, ale muszę iść, bo nie będzie dla mnie miejsca.

- Nie idziesz do żadnej noclegowni! Śpisz dzisiaj w moim domu. Znajdzie się dla ciebie jakieś ubranie, bo to co masz... do tego ciepła kąpiel i kolacja.

Przyjrzała mu się badawczo. Desmond był zawsze miły i kulturalny. Chyba... chyba nie będzie chciał jej wykorzystać? A jeśli? Nie, lepiej iść do przytułku.

- Dziękuję ale nie mogę skorzystać z pana propozycji.

Westchnął i pokręcił głową.

- Ellie, nie zrobię ci krzywdy. Zresztą... mieszkam z matką. Nie pozwoliłaby mi spać z obcą kobietą w jednym łóżku - roześmiał się. - Naprawdę nic ci nie zrobię. Moja matka świetnie gotuje.

W jej oczach pojawiła się nadzieja. Jeśli nie będzie w domu starszej kobiety, po prostu nie wejdzie do środka. Kolacja, kąpiel, łóżko... to brzmiało tak kusząco. Zgodziła się z nim pójść. Mieszkał w kamienicy przy porcie. W środku powitała go wesoła staruszka. Na stole stała kolacja. Ucałowała go i nazwała synkiem.

- Gdzieś ty był w taki mróz syneczku? Siadaj, bo wystygnie.

- Ekhem, mamo. Mamy gościa.

- Gościa? O tej godzinie?

Odsunął się i pokazał matce dziewczynę, która za nim stała.

- To Ellie. Znajoma.

- Aha - skwitowała niezadowolona.

- Dobry wieczór... - powiedziała niepewnie.

- Nie powinieneś sprowadzać nikogo o tej godzinie. Ta twoja... znajoma, na pewno ma miejsce, w którym powinna teraz być - mówiła to takim tonem, że zrozumiała aluzję.

- Przepraszam. Będę już uciekać. Miło było panią poznać... Dowidzenia.

Wyszła szybko. Biegła przez dzielnicę portową, chciała znaleźć się jak najdalej od Desmonda i jego despotycznej matki. Nie spodziewała się, że ktoś taki jak on może być takim mamisynkiem. Ktoś złapał ją za ramiona. Krzyknęła i próbowała się wyrwać.

- To ja. Desmond. Spokojnie.

Uspokoiła się. Puścił ją. Odsunęła się na bezpieczną odległość.

- Przepraszam za moją matkę. Porozmawiałem z nią. Możesz wrócić...

- Nie, to ja przepraszam. Nie powinnam była zawracać ci głowy o tej porze. Muszę naprawdę iść. Spokojnej nocy.

- Ellie! Nie... daj się zaprosić na kolację. Chociaż tyle. Wynajmę ci pokój na tą noc. Dobrze?

- Nie musisz tego robić. Nie jesteś mi nic winien.

- Obiecałem ci kolację i miejsce do spania. Naprawdę to żaden problem.

- Nie, dziękuję. Muszę już iść.

Odwróciła się i odeszła. Teraz już nigdzie nie znajdzie miejsca do przenocowania. Otuliła się szczelniej i poszła nad rzekę. Nie paliło się ani jedno ognisko. Starała się nie płakać, gdy po ciemku zbierała chrust i upadła boleśnie na kolano. Jeszcze kilka dni i wróci do posiadłości. Musi wytrzymać. Usnęła przy rozpalonym ognisku. Bała się, że obudzi się z odmrożeniami, ale była tak bardzo zmęczona i zziębnięta. Oczy same się zamknęły, nie wiedziała nawet kiedy. 

Złodziejka i LordTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang