Prolog

284 13 7
                                    

Katerin pov

Pierwszy września kojarzy się wszystkim ze szkołą. Ja również należę do tego grona. Niebawem wyjadę do nowej szkoły, opuszczę sierociniec i  spotkane tam przykrości, a co najważniejsze, zaczynę nowe życie. Wychowałam się w domu dziecka, w Santel. Jest to jeden z tych uboższych, gdzie o jedzenie trzeba się bić. Zawsze rywalizowałam z tymi silniejszymi, a nie ze słabszymi, taka już moja zasada. Moi rodziece nie żyją, nigdy ich nie znałam i nie ma sznas, abym ich poznała. Zginęli, broniąc mnie, a przynajmniej tak powiedziała mi moja opiekunka. Kroczę z walizką na kółkach pełną ciuchów na stacji w Londynie. Jest ogromny tłok, a ludzie nie zwracają na mnie zbytniej uwagi, za co jestem im na prawdę wdzięczna, nie lubię być  w jej centrum. Aktualnie zamierzam się skupić na szkołę. Mam nadzieje że polubią mnie, choć różnie to bywa. W poprzedniej zwyczajnie mnie nie chcieli, byłam dla nich jak powietrze, albo jakiś metal ciężki, zatruwający je. Pani Shapen, moja opiekunka z sierocińca, odprowadziła mnie jedynie kawałek, musiała załatwić sprawy związane z miejscem, w którym się wychowywałam. Nie mam jej tego za złe, wiem że stara się jak może, aby dzieci tam przebywające miały jak najwięcej, za to jestem jej wdzięczna i ją podziwiam. Po chwili z moich rozmyśleń rozbudził mnie lekki powiew wiatru. Rozwiał moje ciemnobrązowe włosy, dmuchnął na drobną sylwetkę i połaskotał w odkryte nogi, przez co automatycznie owinęłam się swoim bordowym swetrem. Rozglądałam się cały czas po peronie, szukając numerka dziewięć. W końcu go znalazłam. Znajdował się niedaleko i raczej kilka moich malutkich kroków wystarczy aby do niego dojść. Usłyszałam głośny gwizd, co oznaczało, że jeden z pociągów odjedzie. Nie wiedziałam który to będzie, dlatego wpatrytwałam się tępo w każdy z nich, ruszając głową na wszystkie strony, co musiało wyglądać dosyć zabawnie. Jak na moje szczęście, musiał być to mój pociąg. Zaczęłam biec, nie obchodziło mnie nic innego. Biegłam tak szybko, jak tylko mogłam, bo w końcu, co zrobię jak pociąg odjedzie? Po chwili usłyszałam krzyk jakiejś kobiety:

– George stój!

Potem poczułam mocne uderzenie w lewy bok. Zostałam brutalnie pchnięta, przez co przewróciłam się. Chciałam wstać, ale ból kostki i przygniatająca mnie walizka nie pozwoliły mi na to. Rozejrzałam się wokół. Nie było już tutaj mojego pociągu. Znajdowałam się w całkowicie innym miejscu, nie wiedziałam gdzie jestem i trochę się wystraszyłam, ale nie chciałam tego okazywać. Po krótkiej chwili podszedł do mnie pewien rudy, piegowaty chłopak. Wydawało mi się, że był w moim wieku.

– Hej… Nic ci nie jest? – zapytał, wodząc po mnie wzrokiem.

Po chwili dołączył do niego identyczny chłopiec. Zaczęłam doszukiwać się jakiejkolwiek różnicy między nimi. I… nic. Wydawało się, że nie różnili się od siebie nawet rozmieszczeniem piegów.

– Pomimo tego, że widzę podwójnie to chyba wszystko gra. – zaśmiałam się, a chłopcy mi zawtórowali.

– Albo jednak nie… – szepnęłam cicho, gdy zobaczyłam, jak zza ściany wyłania się pewna kobieta. Sądziłam jednak że jest to sprawa uderzenia i nie wspomniałam o tym.

Z rozmyślań wybudził mnie głos jednego z bliźniaków.

– Na pewno?

– No, wcale nie leżę pod walizką – mruknęłam sarkastycznie, wywracając oczami.

– Ach… Tak, chwila… – wymamrotał jeden z nich, podnosząc walizkę i satwiając ją nieopodal.

Podał mi rękę, którą niepewnie chwyciłam, dzięki czemu po krótkiej chwili stałam już koło nich.

– George – rzekł, wyciągając w moją stronę prawą rękę.

– Czyli ten który sposodował mój wypadek? – zapytałam, unosząc brwi do góry. Mimo wszystko, uścisnęłam jego dłoń.

– No brat, pierwsze wrażnie zepsute. – poklepał go drugi, na co parsknełam śmiechem.

– Ja jestem Fred.

– Katerin Makel. – uścisnęłam dłoń drugiemu chłopakowi.

W tym momencie podeszła do nas jakaś pulchna kobieta o rudych włosach, rumianych policzkach i ciepłych oczach.

– Kochaniutka nic ci nie jest? Przepraszam, moi synowie to… ach… szkoda gadać. – machnęła ręką, wzdychając.

– Nic mi nie jest, dziękuje za troskę. – posłałam jej ciepły uśmiech, który odwzajemniła.

Zaczęłam się rozglądać, w poszukiwaniu czegokolwiek, co nakierwałoby mnie na to, gdzie jestem, ale nic z tego. Kobieta chyba zauważyła mój niepokój.

– Coś się stało kochana? – zapytała, prawdopodobnie mama moich nowych znajomych.

– Nie… po prostu nie mam pojęcia gdzie jestem…

– Musiałaś chyba uderzyć się w głowę podaczas upadku. Jesteś na peronie dziewięć i trzy czwarte. Jedziesz do Hogwartu – oznajmił jeden z chłopców, posyłając mi ciekawskie spojrzenie.

– Przepraszam, co to Hogwart? – zapytałam, marszcąc brwi.

– O kurczę, Fred to chyba jest mugolka! Co my zrobiliśmy? – spanikował rudzielec, łapiąc się za głowę.

– Mu...Co? - kolejne pytanie wypłynęło z moich ust, na które nie znałam odpowiedzi. Tyle niejasności jednego dnia!

- No to teraz narozrabialiście! Dzięki niej świat może się dowiedzieć!

Wonderful MuggleWhere stories live. Discover now