Ostatnia misja

By Nurami_Phibrizzo

19.3K 1.7K 1K

Marzenia często nie idą w parze z rzeczywistością. Dzieli je cienka i jakże niezatarta granica, gdyż życie p... More

Rozdział 1 „Maria, Rose i Sina"
Rozdział 2 „Informator"
Rozdział 3 „Ponowne spotkanie"
Rozdział 4 „ Podziemie"
Rozdział 5 „ Decyzja"
Rozdział 6 „Powód"
Rozdział 7 „Rozmowa"
Rozdział 8 „ Na ratunek"
Rozdział 9 „Dyscyplina"
Rozdział 10 „ Dziękuję"
Rozdział 11 „ Marzenia"
Rozdział 12 „ Nero i Trening"
Rozdział 13 „ Teoria"
Rozdział 14 „ Konspiracja"
Rozdział 15 „ Biała księga"
Rozdział 16 „ Wyrozumiałość"
Rozdział 17 „ Maskarada"
Rozdział 18 "Dotyk przeszłości"
Rozdział 19 „ Gniew Sary"
Rozdział 20 „ Dług wdzięczności"
Rozdział 21 "Rozdarcie"
Rozdział 22 „Obietnica"
Rozdział 23 " Nieznany przyjaciel."
Rozdział 24 „Zachód Słońca"
Rozdział 25 Wyprawa za mury cz. 1 „Przedsionek Piekła"
Rozdział 26 Wyprawa za mury cz.2 „Pożegnanie"
Rozdział 27 Wyprawa za mury cz 3. „Żniwa"
Rozdział 28 Wyprawa za mury cz. 4 „Błądząc we mgle."
Rozdział 29 Wyprawa za mury cz. 5 ostatnia „ Obłęd"
Rozdział 30 „Złamane Skrzydła."
Rozdział 31 „Jawa czy sen"
Rozdział 33 "Stan czuwania."
Rozdział 34 "Martwa cisza."
Rozdział 35 "Guilty"
Rozdział 36 "So ist es immer"
Rozdział 37 Misja w Stohess cz 1 "Twarzą w twarz z diabłem."
Rozdział 38 Misja w Stohess cz 2 "Rycerze podziemia"
Rozdział 39 Misja w Stohess cz 3. "Jej oczami ..."
Rozdział 40 "Bez ciebie ..."
Rozdział 41 "Cena za życie."
Rozdział 42 Pierwsze wyjście z mroku cz 1. "Poza granicami strachu."
Rozdział 43 Pierwsze wyjście z mroku cz 2. "Hissana - inne oblicze Siny."
Rozdział 44 Pierwsze wyjście z mroku cz 3. "Noc oczyszczenia"
Rozdział 45 "Muzyka z podziemi"
Rozdział 46 "Warunek przebaczenia"
Rozdział 47 "Ten ostatni raz ..."
Rozdział 48 "Wyblakłe wspomnienia"
Rozdział 49 "Zanim będzie za późno..."
Rozdział 50 Wróg w odbiciu lustra cz 1 "Zanim zapadł wyrok"
Rozdział 51 Wróg w odbiciu lustra cz. 2 "Wewnętrzna walka."
Rozdział 52 "Wróg w odbiciu lustra cz.3 "Oko w oko z własnym sumieniem."
Czysto informacyjnie...
Ogłoszenie parafialne

Rozdział 32 "Sina"

296 32 23
By Nurami_Phibrizzo


Pamiętam ten wieczór, jakby wydarzył się on wczoraj. Woń kwitnących kolorowych kwiatów w doniczkach roznosiła się po mieszkaniu, mieszając się z zapachem świeżego pieczywa. Za oknem słońce powoli chyliło się ku zachodowi, wpuszczając przez zasłony złociste promienne łuny, które kładły na drewnianą podłogę świetliste słupy słoneczne. Na stole, przyozdobionym białym skromnym obrusem, stały cztery talerze napełnione po brzegi ciepłą zupą. 

Nietkniętą, po dziś dzień ... 

- Maria! Rose! kolacja na stole! - krzyknęła z kuchni czarnowłosa dziewczynka, najstarsza z rodzeństwa. Miała zaledwie 13 lat. Piec i gotować nauczyła się od brata Rai'a, który przed wstąpieniem do zwiadowców wziął z sierocińca w opiekę trójkę małych dzieci, by wychować je jak własne. Do czasu jego pierwszej misji za mury, zdążył nauczyć dziewczynki czytać, pisać, prać oraz gotować, by na czas jego nieobecności, potrafiły sobie same poradzić.

Po jego odejściu, Sina jako najstarsza z sióstr, przejęła obowiązki brata, zajmując się dziewczynkami. Robiła to najlepiej jak potrafiła, otaczając je troską i miłością. Nie było jej łatwo, gdyż sama nigdy nie zaznała uczuć. Mając za wzór zachowanie brata, po prostu powielała jego ruchy, słowa oraz gesty, które z czasem zaczęła traktować jako swoje własne. 

Tego wieczoru, stół został nakryty dla czwórki osób. Sina szykowała niespodziankę swoim siostrom, nie zdradzając im, że ich brat po roku w służbie wojskowej, przyjedzie do nich z wizytą. Dlatego też wczesnym rankiem brunetka wysprzątała cały dom, ugotowała obiad i zrobiła pranie, by wieczorem móc w spokoju i radości zasiąść do stołu z całą rodziną w komplecie.

Kiedy dziewczynki wystrojone w wyblakłe czerwone sukienki, zbiegły po schodach, w drzwiach rozległo się pukanie. Sina jako jedyna wiedziała, kto stoi po drugiej stronie, dlatego nie ukrywając rozbawienia, bez obaw otworzyła drzwi na oścież z szerokim uśmiechem na twarzy. Uśmiech ten jednak zniknął, gdy dziewczynka zamiast brata, ujrzała dwóch wysokich starszych mężczyzn. Jeden z nich, ubrany w czarny długi płaszcz, spoglądał na nią spod kapelusza parą ciemnych, kobaltowych oczu. Drugi zaś, nieco niższy, miał na sobie wojskowy mundur, jednego z trzech korpusów. Kiedy czarnowłosa powiodła wzrokiem do napierśnika spostrzegła na nim wyhaftowanego zielonego konia. Rozglądając się po pomieszczeniu, jeden z nich spostrzegł tulącą się w kącie małą dziewczynkę. Sina widząc jego błysk w oku, zagrodziła mu drogę, wyciągając przed siebie małą, smukłą rączkę. 

- Kim jesteście? czego chcecie? - zadała pytanie, nie myśląc się ruszyć z miejsca. Jeden z mężczyzn, ten wyższy w czarnym płaszczu, spojrzał na nią, po czym bez większego problemu odepchnął w kąt, tym samym przekraczając próg, wchodząc w głąb mieszkania.

- Przepraszamy za najście, i takie pierdoły, ale czas nagli a zlecenie się samo nie zrobi. - wymamrotał przez zaciśnięte usta, trzymając nich wykałaczkę, by swoje kobaltowe oczy znów przenieść na czarnowłosą dziewczynkę. - Chyba sama rozumiesz powagę sytuacji, nie dzieciaku? 

Sina będąc kompletnie zdezorientowana zaistniałą sytuacją, zadrżała spinając wszystkie mięśnie.

- Maria! Rose! uciekajcie na górę! szybko! -krzyknęła na całe gardło.

- Hmmm - mruknął facet. - Maria i Rose - wyrecytował mężczyzna w kapeluszu, uśmiechając się do siebie. - No to przynajmniej mamy jasność, że nie pomyliliśmy domów...

To był mój błąd, zupełnie nieświadomie rozwiałam ich wszelką wątpliwość, wydając im naszą trójkę jak na tacy. Nie miałyśmy szans. W starciu z dorosłymi ludźmi, byłyśmy bezbronne jak szczenięta. Pamiętam jedynie dźwięk tłuczonego szkła, błysk stali, krzyki swoich sióstr i ból brzucha, który pozbawił mnie przytomności. Kiedy obudziłam się ponownie, już nie ujrzałam pachnącego kwiatami i pieczywem rodzinnego domu. Zastąpił je oskórnie, ciasny piwniczny kąt, śmierdzący krwią, uryną i czymś jeszcze, czego zza dziecka nie mogłam sprecyzować. 

Teraz już wiedziałam, że była to sperma ...

Mając związane ręce, leżała pod ścianą w obdartej, brudnej i wilgotnej sukience. W półmroku starała się dostrzec sylwetki dwóch niskich osób stojących w oddali. Pośród czterech ciasnych ścian zdało się usłyszeć jedynie ciche pochlipywanie i miarowe kapanie wody.

Teraz już wiedziałam, że była to krew ...

Karmazynowym gęstym strumieniem spływała z otwartych gardeł obu dziewczynek. Dźwięk ich zarzynania był cichy, miękki, ledwo dosłyszalny, jednak dla Siny brzmiał tak, jakby ktoś ocierał  zimną stal noża o wnętrze jej ucha. Był tak wyraźny i przeraźliwie wnikliwy. Kiedy splamione ostrze zniknęło w ciemnościach, oba wątłe ciała upadły na ziemię, niczym kukły, rozlewając powoli wokół siebie więcej krwi. Twarz brunetki pobladła, do oczu zaczęły napływać łzy, które spływały po brudnych dziecięcych policzkach. Zasłoniła dłońmi usta, by nie krzyczeć. Choć czuła ból, każdego skrawka jej ciała, w niczym nie był on porównywalny do cierpienia, jakie teraz doświadczała. 

Maria i Rose nie żyły. Leżały martwe, zimne i sztywne, patrząc pustymi oczami gdzieś w przestrzeń. Ich blask, uśmiech i miłość, została jej odebrana w jednym momencie. 

Na zawsze.

Kiedy usłyszała zbliżające się kroki, a z cienia wyłoniła się postać wysokiego mężczyzny w kapeluszu, Sina drgnęła powoli spoglądając w górę. Błysk kobaltowych oczu w świetle palących się pochodni przywodził jej na myśl ostrze zimnego noża, którym brunet poderżnął gardła jej siostrom. Szeroki, cyniczny uśmiech, napawał ją odrazą. Jak przez mgłę widziała te same uśmiechy, nachylające się nad jej wykrzywioną w bólu twarzą. Świeże, głębokie rany na ciele świadczyły o cierpieniu, jakiego zaznała przed trafieniem przed oblicze tego człowieka. Jednak czując jak jej strach, nabiera mocy i zniewala rozum, nie była wstanie choćby pisnąć. Zamiast tego wpatrywała się szeroko otwartymi, pełnymi łez oczami w mężczyznę, zapamiętując jego wygląd, jego głos, spojrzenie i uczucie, które towarzyszyć będzie jej przez resztę życia. 

Tamtego dnia poczułam czym jest smutek, gniew i nienawiść. Każdą z tych uczuć smakowałam dokładnie, czując w sercu każdy ich detal. Oczy, które każdej nocy wylały niezliczoną ilość łez, w wkrótce wyschły, pozostawiając po sobie jedynie bolesne wspomnienia. Przez resztę życia, łkała jedynie moja dusza, błąkająca się po labiryncie strachu. Niemal każdej nocy nawiedzał mnie wciąż ten sam przerażający koszmar. Niczym ostrze noża, rył mi blizny na psychice, tnąc mój upór i zawziętość.

Przez kolejnych kilka lat błądziłam ulicami Stohess, ukrywając się przed stołeczną policją. Finalnie trafiłam do podziemi, gdzie żandarmi zaciągali się tam jedynie od święta. Pierwsze dni i noce nie należały do łatwych. Żeby przeżyć w tym śmierdzącym grobowcu, musiałam kłamać, rabować i walczyć o własne życie. Po dziś dzień pamiętam zapach skóry na butach, którymi obrywałam po twarzy, gdy złapano mnie podczas kradzieży. Dzielnie przełykałam łzy wraz z krwią, nie dając się przy tym złamać. Spałam pod kartonowymi pudłami, przykryta starym, śmierdzącym dziurawym kocem. Często między martwymi ludźmi, których nie omieszkałam przeszukać. Mieszkając w podziemiach, swoją dumę i honor musiałam zakopać głęboko w sercu, by móc przetrwać. Często głodna, spragniona i wyczerpana ratowałam się resztkami ze śmietnika, którego nikt nie miał czasu opróżnić. Zgniłe owoce, warzywa, spleśniały chleb, czy skisłe mleko. Zapychałam żołądek czymkolwiek, tłumiąc przy tym odruchy wymiotne. 

 Tak wyglądała moja codzienność. Każdego dnia, przeganiana z kąta w kąt, niczym bezpański pies, błąkałam się po wąskich, brudnych ulicach podziemia, próbując przetrwać. Tak było każdego dnia, aż do momentu, kiedy przed moim zlęknionym obliczem stanął chłopak, o oczach tak pustych jak dno studni.

- Co robi taki gówniarz, jak ty w takim obskurnym, brudnym miejscu. Zgubiłaś się? 

To były jego pierwsze słowa jakie do mnie skierował. Tak jak jego oczy, tak i głos był pusty i bez wyrazu, niemal wyzuty z emocji.  

- Żyję tu, a raczej staram się przeżyć. - poprawiła się dziewczynka, nieufnie spoglądając to na chłopaka przed nią, to na pochylającą się w jej stronę blond włosą towarzyszkę. Brunet w spranym, kraciastym kaszkiecie przyjrzał się oczom brunetki, na powrót prostując plecy. 

- Masz ciekawe spojrzenie, dzieciaku. Jak ci na imię? 

- Sina. 

Chłopak wykrzywił usta w niesmaku, czekając na dalszą część. 

- Masz ty jakieś nazwisko?

Dziewczynka spuściła głowę zdając sobie sprawę z tego, że po śmierci Mari i Rose, została sama. Odziedziczyła nazwisko po bracie, którego prawdopodobnie już nigdy nie zobaczy. Dlatego z pełnym żalem wypowiedziała je ponownie nie pomijając przy tym swojej rodzinnej gałęzi...

- Jestem Sina, Sina Raven.

- Ja jestem Agelo, a ten mały skrzat obok, to Sarah. 

Blond włosa radośnie pomachała w stronę brunetki, nie omieszkając przy tym pacnąć bruneta w ramie. 

- Dołączysz do nas, Sino Raven.

Tym sposobem, po dwóch latach tułaczki trafiłam do mafii, której szefem był Angelo Lagusa. Jeden z najsilniejszych ludzi podziemia, zaraz po sławnym bandycie o którym ślad i słuch zaginął. Brunet ofiarowując mi ciepły kąt, świeże jedzenie, wodę oraz bezpieczeństwo, chciał coś w zamian. 

Moją lojalność. 

Miałam być wierna jego rozkazom do końca swojego parszywego życia. Naturalnym stanem rzeczy było poświęcenie. By coś otrzymać, trzeba było dać coś w zamian. Jednak będąc dzieckiem i nie znając do końca podziemnego świata, nie byłam świadoma tego, w jakie gówno się wpakowałam. Dopiero po czasie, znając strukturę, życie oraz zasady panujące w mafii, zdałam sobie sprawę z tego, jak ciężko będzie się wygramolić z tego bagna, nie cuchnąc nim przez kolejnych kilka lat. 

- Nie ruszaj się! bo wpakuje ci kulkę w łeb! - krzyknęła nastoletnia dziewczyna, mierząc z broni palnej do mężczyzny w sędziwym wieku.

Swoją pierwszą ofiarę zabiłam, mając 16 lat. Mieliśmy zlecenie by sprzątnąć gościa odpowiedzialnego za handel żywym towarem. Pamiętam, że tego dnia wył pies za ścianą, a ja stojąc w domu mężczyzny, na oczach jego rodziny strzeliłam mu prosto w głowę, rozsmarowując jego mózg na ścianie. Zgodnie z regulaminem podziemnej mafii, zlecenia w których brały udział osoby postronne musiały zostać zlikwidowane, by pozbyć się wszelkich śladów.

I tak też zrobiłam.

Krew jaką miałam na rękach, domywałam pod kranem zimnej wody, przez kilka kolejnych tygodni, mając przed oczami wciąż ten sam obraz różowej rozbryzganej brei na ścianie. Nie obyło się bez wymiotów i męczących koszmarów. Po kilku latach, przyzwyczajając się do codzienności w zabijaniu ludzi, robiłam to bez mrugnięcia okiem. Machinalnie, pociągałam za spust, odbierając kolejne istnienia. 

- Dalej wstawaj! Na co czekasz ? aż morderca twoich sióstr poda ci się na tacy?! -krzyknął zniecierpliwiony brunet, ładując z czuba w brzuch dziewczyny. Szarooka kaszlnęła krwią zaciskając pięści. Wstając chwiejnym krokiem, oddaliła się od chłopaka, by po chwili zaatakować od tyłu, wykręcając mu przy tym ręce za plecami. Niestety mając przed sobą mistrza w walce wręcz, szybko przypomniała sobie jak smakuje ziemia pod stopami. Lądując na plecy, syknęła z bólu zaciskając powieki. Angelo stojący obok jedynym kopnięciem przewrócił ją na brzuch, po czym kucnął zatapiając smukłe palce w czarnych niczym atrament włosach. 

- Nigdy nie się nie nauczysz, co ? - warknął, zbliżając swoją ponurą twarz, do obitego policzka dziewczyny. - Ile razy mam ci powtarzać, dzieciaku. Jak chcesz mnie atakować od tyłu, to powalasz mnie jednym ciosem, a nie pierdolisz się ze mną, jak z jakimś frajerem. Pamiętaj, że Ackarman, to twardy przeciwnik, inteligentny i silniejszy od ciebie. Jedno twoje zawahanie i możesz żreć piach. - syknął jej do ucha, ciskając jej twarzą o ziemię...

Któregoś dnia, nie widząc postępów w treningach, Angelo siłą zaciągnął Raven do piwnicy, by obudzić w niej wspomnienia z nocy morderstwa. Przykuwając ją do zimnej ściany, krążył wokół niej niczym sęp, szepcząc na ucho słowa, których za nic nie chciała usłyszeć. Pobudzał jej wyobraźnię, napędzał nienawiść, by wreszcie uwolnić ją i stoczyć walkę jak równy z równym ...

Kolejne treningi nie były lżejsze, raz złamał jej rękę za błędne kopnięcie, skręcił nogę za wulgarne słownictwo. Podtapiał za nieposłuszeństwo, czy głodził gdy odstępowała od rozkazów. Pod twardą ręką Angelo dziewczyna była tresowana niczym zwierze. Jednak dzięki wytrwałości, zapałowi i brutalności jaką wkładał brunet w każdy trening, Sina po kilkunastu latach mordęgi stała się silnym przeciwnikiem, niemal na równi z Rozpruwaczem Kennym ...

Po kilku męczących, latach stanęłam z tobą twarzą w twarz. Siedziałeś w zatęchłym barze, wywalając nonszalancko nogi na stół. Przeliczałeś w rękach pieniądze. Kiedy zobaczyłam cię po raz pierwszy, od śmierci moich sióstr, poczułam jakby przeszył mnie na wskroś piorun. Zastygłam bez ruchu, niczym posąg. Czułam niepohamowaną wściekłość i nienawiść, która gromadząc się w moim sercu, rozsadzała każdą komórkę ciała. Krew gorącym pędem płynęła w moich żyłach, a serce szamotało się w piersi niczym skrzydła ptaka w klatce. Fala gorąca zalała całe ciało, rozmazując zewsząd dobiegające dźwięki. Słyszałam tylko szum krwi w uszach i swój nierówny oddech. Każdy zaczerpnięty smakował tytoniowym dymem i wonią alkoholu. Pragnęłam poznać zapach i smak twojej krwi. Chciałam zatopić zimny metal w twoim ciele, patrząc w twoje kobaltowe oczy, w których powoli gaśnie życie. Pragnęłam napawać się tym widokiem ze satysfakcją i obrzydliwym, wypranym z wszelakich uczuć, uśmiechem na twarzy. 

Tak ... tak właśnie smakuje zemsta. 

Jest słodka, niczym miód.

Uzależniająca, niczym alkohol.

Ostrzy nóż, tępiąc umysł.

Pierwsze cięcia były płytkie i mało precyzyjne. Kolejne zaś na tyle głębsze by rozpołowić podobiznę tytana na dwa odrębne fragmenty. Światło księżyca zanikało gdzieś w chmurach, rozpraszając po lesie obłoki gęstej mgły. Pierwsze zimne krople skapnęły na policzek dziewczyny, przywołując wspomnienia z ostatniej wyprawy ...

Nigdy nie zapomnę tego obrazu. Widoku rozrywanych ciał moich towarzyszy. Ich rozdzierającego krzyku, strachu wypisanego na twarzach. Nigdy nie zapomnę smrodu świeżej krwi, unoszącej się w powietrzu. Pomieszanej ze łzami rozpaczy. Wszystkie te wspomnienia, niczym blizny odcisnęły piętno na mojej roztarganej psychice. Widząc twoje martwe ciało w rękach tego potwora, miałam ochotę wyrżnąć cały świat. Nienawiść jaką nosiłam w sercu, zapłonęła ponownie paląc we mnie resztki człowieczeństwa. Smutek, tak jak twoja gorąca krew, zalewał mnie od środka, pozostawiając w sercu pustkę. W tamtej chwili patrząc w twoje oczy ... twoje matowe, mętne oczy czułam, że uchodzi ze mnie całe życie. Powoli zatracałam się w mroku, stąpając po cienkim, niestabilnym sznurze, który dotychczas zaciśnięty był na moim gardle. Emocje, jakie mną targały zaczęły zanikać, tak jakby ktoś je zamazywał, pozostawiając wewnątrz bezduszną głuchą nicość. 

Tego dnia po raz kolejny życie przypomniało mi, w jakim brutalnym świecie przyszło mi żyć.

*** 

Sarah postąpiła kilka kroków do przodu zasłaniając tym samym tarczę księżyca. Jej postać była teraz ledwo widoczna. Na tle grafitowego nieba rysowały się jedynie jej kontury, podświetlane przez srebrzystą łunę.

- Pamiętaj, że ja zawsze będę po twojej stronie. Si. Zawsze będę za tobą podążać. – rzekła z ciepłym, czułym uśmiechem na twarzy. Jej jasne włosy powiewały, kołysane przez chłodny, jesienny wiatr, a szmaragdowe tęczówki błyszczały niczym gwiazdy na niebie.

***

Z błyszczącymi od łez oczami, Sina cisnęła stalą w kolejnego tytana roztrzaskując jego drewniane kawałki w powietrzu. 

- Miałaś być zawsze po mojej stronie! - krzyknęła ze złością, wykonując kolejny zamach, z siłą taką, że miecz przeszedł przez drewno jak przez masło. - Miałaś być przy mnie! - krzyknęła, uderzając w kolejnego tytana. - Wspierać mnie! i nie opuszczać nigdy! 

Łzy mieszały się ze strugami deszczu spływającego po bladej twarzy. Choć traciła siły, nie szczędziła ostrzy, ani gazu. Zapomniała o ograniczeniach, zupełnie jak tam, za murem Maria. Dzierżąc w drżących rękach stępiałe miecze, ruszyła na kolejne podobizny tytanów, roztrzaskując je na drobne kawałki. W oparach wznoszącej się mgły i własnym płytkim oddechu obraz przed jej oczami zamazywał się, jak roztarte po płótnie akwarele. To jednak nie przeszkodziło jej by wznieść się wyżej i zacząć taniec ostrzy na nowo, tnąc kolejne drewniane manekiny. Zaciskając palce na rękojeściach, przywołała kolejne wspomnienia po spotkaniu przyjaciela Rai'a, który w późniejszym czasie okazał się być mordercą dybającym na jej życie ...

***

 Materac ponownie zaskrzypiał, kiedy Sina poczuła na policzku pukiel włosów dziewczyny. Ciepłe ramiona objęły ją, przyciskając do siebie i delikatnie kołysząc na boki.

- Nie jesteś sama, Si. – usłyszała tuż przy uchu szept. – Jestem tuż obok, zawsze będę. Pamiętaj o tym.

- Sarah, ja nie mogę wiecznie ..

- Wiem. – uspokoiła ją szmaragdowo oka, głaszcząc przy tym delikatnie po włosach – Ale czasami nastają chwilę takie jak te, kiedy musisz dać upust swym uczuciom. Nie możesz wiecznie udawać twardej, Si. Emocje cie w końcu zniszczą, a wtedy będzie już za późno na ratunek. Rozumiesz? – brunetka będąc wtulona w dziewczynę, skinęła głową. – Kiedy jesteś smutna, to bądź smutna. – szepnęła jej do ucha, patrząc przy tym w okno. Sierp księżyca wychylił się zza chmur, rzucając srebrzystą łunę na zalaną łzami twarz blond włosej. – Kiedy jesteś wściekła, bądź! Rozwal co masz na swojej drodze, nie tłum tego w sobie. – Blondynka odchyliła się nieco od przyjaciółki, spoglądając w jej zapłakaną twarz. Ciepła dłoń spoczęła na jej policzku. Sina uniosła zamglony wzrok widząc w ciemnościach uśmiech Sary. – A kiedy jesteś szczęśliwa, to uśmiechnij się, pokaż światu co czujesz, a jestem pewna, że odwzajemni się tym samym.

- Dziękuję. –szepnęła Sina.

- Nie Si, to ja dziękuję tobie.

To nie ty powinnaś być mi wdzięczna Sarah, tylko ja tobie. Za to wszystko co do tej pory dla mnie robiłaś, za to, że nigdy we mnie nie zwątpiłaś i za to, że nigdy mnie nie zdradziłaś. Teraz jest już na to za późno, bym mogła powiedzieć ci ile dla mnie znaczysz. Ale wiedz, że gdy dokonam zemsty i zginę, odnajdę cię i powiem ci to prosto w oczy. 

Pamiętaj o tym.

***

Gnali przez gęstwiny ciemnego lasu, cali mokrzy od deszczu. Ich wierzchowce ani na chwilę nie zwolniły galopu. Mimo męczącego treningu i obecnej jazdy, były w stanie przeć naprzód, niczym strzały. Przez całą tą drogę Levi prowadził. Choć nie wiedział w której części lasu znajdowała się Sina, instynktownie pędził przed siebie z zaciętym wyrazem twarzy. Nicole ledwo nadążała za kapitanem. Wyglądała tak, jakby w jednej chwili zesłano na nią plagę nieludzkich bolączek. Cały czas trwała w niepewności, nie wiedząc co zastanie, kiedy już znajdzie się twarzą w twarz z przyjaciółką. Nie wiedziała też, czy słowa mężczyzny gnającego przed nią, były prawdziwe. Czy byłby zdolny zrobić to, o czym mówił?  

- Tutaj się zatrzymamy. - usłyszała po chwili i niemal wypadła z konia, kiedy Saturn na znak bruneta zahamował w najmniej oczekiwanym momencie. Kiedy ponownie chwyciła za lejce, które wyślizgnęły się z jej rąk, spojrzała zdziwiona na kapitana. Levi w tym czasie rozglądając się po okolicy, wyciągnął z kabury race, które rzucił dziewczynie. - Trzymaj, przydadzą ci się. Tutaj się rozdzielimy. Ty pojedziesz w prawą alejkę, ja w lewą. Jeżeli zobaczysz Raven, niezwłocznie wystrzelisz zieloną racę. W ten sposób dasz mi sygnał o waszym położeniu. Następnie w zależności od nastawienia tej kretynki, poślesz w niebo kolejną. Zieloną, jeżeli będzie skora z nami wrócić, bądź czerwoną, jeżeli na swoje własne życzenie będzie chciała dostać wpierdol.

- A .. po co jest ta czarna? - zapytała z obawą w głosie. Levi zmrużył kobaltowe oczy, w których zalśnił blask sierpu księżyca.

- Czarną wystrzelisz, jeżeli znajdziesz ją martwą. 

*** 

Fragmenty roztrzaskanego drewna fruwały w powietrzu w akompaniamencie syku gazu, świstu linek i metalu ocierającego się o zimną skostniałą korę drzewną. Deszcz przedzierał się przez gałęzie, uderzając o podmokły grunt, na którym z cichym tupnięciem wylądowała czarnowłosa. Jej policzki naznaczone były kilkoma krwawymi ranami. Z ust buchała para. Szaroniebieskie oczy miała półprzymknięte, wilgotne od łez. Stała pochylona do przodu. Oddychała szybko i płytko. Czuła zmęczenie i chłód owiewający jej obolałe, drobne ciało.  Kiedy wykonała pierwszy krok, lewa noga przypomniała jej o kontuzji w skręconej kostce. Syknęła zaciskając zęby. 

Ból mojego ciała jest niczym w porównaniu do cierpienia jakie zadaje mi dotychczas los. Gdzie bym nie spojrzała szerzy się zniszczenie, a ja pośrodku jego epicentrum tracę kontrolę, Czuję, że nie mam już sił, więc wypuszczam z rąk ster, rozkładam ręce i czekam aż destrukcja pochłonie mnie i ten parszywy świat. 

Zawiał silny porywisty wiatr, Sina wyprostowując plecy, odchyliła głowę by móc spojrzeć w odmęty burzowego nieba. Srebrna poświata księżyca padająca na twarz brunetki ukazała głębie nienawiści w jej oczach. Naciskając na spusty, zrzuciła z cichym świstem oba stępione ostrza, zastępując je parą nowych, nienaruszonych, gotowych zniszczyć wszystko na swej drodze. W momencie pierwszego błysku na nocnym niebie, dziewczyna zniknęła z miejsca w którym dotychczas stała. Szelest liści zdradził jej położenie, kilka metrów nad ziemią, obracając się wokół własnej osi z mieczami po bokach, które uderzały, cięły, rozrywały i miażdżyły wokół porastające drzewa. Wszystkie podobizny tytanów zmielone na wiór, leżały na trawie. Nie było już czego niszczyć. A gniew jaki w niej buzował, nadal szukał ujścia. Kolejnym jej celem były drzewa. Wyładowywała na nich wściekłość mając przed oczami obraz martwej Sary, który zacierał się wraz z kolejnymi wspomnieniami ...

- Widziałaś kiedyś śnieg? - zapytała blond włosa zwiadowczyni opierając się wygodnie o pień drzewa. 

- Widziałam i to nie raz, a co? - Sina stała na przeciwko spoglądając w stronę pola treningowego na którym ćwiczyła grupka kadetów, świeżo upieczonych, dopiero uczących się podstaw walki wręcz. 

- Ja nigdy nie miałam okazji go zobaczyć. Ciekawa jestem jak wygląda i czy jest rzeczywiście tak piękny, jak mówią inni. 

Brunetka wiedziała, że dla Sary śnieg, to coś nadzwyczajnego. Mieszkając całe życie w podziemiach nigdy nie mogła go dostrzec nad powierzchnią. Polnych kwiatów, złocistego słońca, pochmurnego nieba, czy deszczu również. Dopiero po dołączeniu do zwiadowców, mogła zetknąć się i podziwiać coś, co było dla Raven czymś zupełnie zwyczajnym. Czymś niedocenionym. 

Nigdy nie zapomnę zdziwienia w twoich oczach, kiedy pierwsze krople spadające z nieba skapnęły na twój policzek. Cieszyłaś się jak dziecko z tak banalnych rzeczy. To w tobie lubiłam najbardziej. Spośród naszej czwórki, ty byłaś beztroska. Miałaś w sobie coś, czego mi zawsze brakowało. 

- Nie ma sensu opowiadać ci o tym, jaki jest śnieg. -Sarah spojrzała pytająco na swoją przyjaciółkę. - Bo sama ci go pokaże pewnego dnia. Musisz tylko zaczekać do czasu, aż spadnie. Wtedy sama stwierdzisz, czy jest piękny, czy nie. - wzruszyła ramionami, posyłając zielonookiej delikatny uśmiech. 

Niestety ta chwila nigdy nie nastąpiła. Mury już na zawsze zmiażdżyły marzenia Sary, a ona sama już nigdy się nie dowie, jaki jest śnieg.

***

Kilka słonych kropel uniosło się w powietrzu, zaraz po tym kiedy Sina wykonywała zamach, rozcinając wszystko na swojej drodze. Zagryzając zęby tłumiła w sobie rozpacz, jaka rozdzierała ją na pół.  Ból i smutek mieszał się ze sobą, zupełnie jak krew z zimnym deszczem płynącym po jej bladych policzkach. Brakowało jej już sił, brakowało w butli gazu, linki co rusz wystrzelane z mechanizmu, nosiły już poważne otarcia. Drżącymi dłońmi uniosła miecz, by zadać kolejny cios, a każdy z nich symbolizował uczucia, jakie nią targały. Oba ostrza od licznych uderzeń pękły w końcu na pół. Sina mimo to, nadal uderzała metalowymi resztkami o drzewa krzycząc przy tym wściekle. Tępy ból w kostce niemal rozsadzał lewy but, a ramiona odmawiały posłuszeństwa. Serce bijące w jej piersi, mocnymi uderzeniami odbierało oddech. Obraz zacierał się przed oczami. Ostatkami świadomości usłyszała w tle szelest liści niosący ze sobą szum wiatru przeplatany jakby słowami. Drgnąwszy, zmarszczyła brwi, wsłuchując się w dźwięki lasu. Miała wrażenie, że ktoś do niej przemawia, jednak nie była pewna. W tej ciemnej, spowitej mgłą gęstwinie nie była w stanie niczego dostrzec, prócz zarysu spróchniałych gałęzi, cieni tańczących na ziemi, i srebrnym świetle, które co jakiś czas wyglądało za gęstych burzowych chmur. Krople zimnego deszczu, nie przyjemnie cisnęły jej się do oczu, piekąc pod powiekami. Przez to była zdana jedynie na słuch. 

Kolejna gałąź chrupnęła pod stopami. Tak przynajmniej jej się wydawało, kiedy skierowała zamglone spojrzenie w stronę wydobywającego się dźwięku. Nie była pewna, czy to oby przypadkiem nie ona na nią nadepnęła. Przez wycieńczenie, doskwierający głód i brak snu, umysł Siny zaczął ukazywać przed nią rzeczy, których nie ma. Słyszała głosy, których nie powinna słyszeć. Jednym z nich, był ten najboleśniejszy, najbardziej znienawidzony pośród wszystkich innych. 

Był to głos Ackermana ...

Wdzierał się do jej wnętrza głowy, niczym tępy zardzewiały nóż. Nie sposób było się go pozbyć, zatykając uszy, przybierał na mocy, a gdy zamknęła oczy, zobaczyła jego twarz przed sobą. Jego wąskie usta wykrzywione były w cynicznym, boleśnie drwiącym uśmiechu. Sina miała wrażenie, że zaraz oszaleje. Jego śmiech niczym echo uderzanego dzwona pałętał się po jej zmęczonym umyśle. Miażdżył jej serce. Nie mogła dłużej tego znieść. Szelest liści i dźwięki łamanych gałęzi ponownie rozniosły się po pustym lesie. Dłonie brunetki opadły, a ona sama, jak zaklęta z pustym wyrazem twarzy, na oparach gazu ruszyła z impetem w stronę szumu. Prędkość z jaką gnała, powodowała, że obraz przed jej oczami zamazywał się. W ostatnich chwilach robiła uniki, by w końcu dostrzec w oddali czyjąś sylwetkę. Naciskając spust i odbijając się od jednego z pni drzew dopadła wroga, zrzucając go z siodła. Zanim przeciwnik boleśnie zarył plecami o twardy grunt, przetoczyli się kilkakrotnie po ziemi, by finalnie wylądować w błotnistej kałuży. 

Na ziemi kilka metrów dalej leżała broń palna.

Dźwięki lasu, szepty oraz słowa zniknęły, a w lesie zapadła grobowa cisza. Pośród ich ciężkich oddechów słychać było jedynie szum deszczu. Raven nieobecnym wzrokiem, siedząc nieruchomo na jego biodrach i trzymając zimną stal na gardle, spojrzała mu w twarz, którą przysłaniał obszerny kaptur.  W tych ciemnościach było widać jedynie cień wąskich ust i mocno zarysowaną szczękę. Kiedy brunetka odchyliła lekko głowę, zobaczyła coś jeszcze ... 

Ciemne, kobaltowe oczy błysnęły w świetle księżyca. 

To spojrzenie, pomyślała dziewczyna, czując jak jej serce rozpala ogień nienawiści. Nie ma co do tego wątpliwości ... 

- Kenny! - wycedziła przez zęby, siłując się i dociskając zimną stal do gardła wroga. - Nareszcie! - wysyczała niczym głodne, złaknione świeżej krwi zwierze. - Po tak długim czasie, w końcu cie zabije! 

Ostrze niestabilnym, chwiejnym, niemalże szarpanym ruchem niebezpiecznie zbliżało się do gardła mężczyzny, stawiając wszystko na jedną kartę, całym swoim ciężarem ciała naparła na miecz, którym pragnęła poderżnąć mu gardło. Jednak cały jej zapał zniknął w jednym momencie, kiedy ciężkie ołowiane chmury, powoli rozpraszając się rzuciły srebrzystą poświatę na twarz oponenta. Kaptur który miał na głowie, zsunął się, a Sina poczuła jakby w jednej chwili straciła oddech. 

- Le ... vi ? - wyszeptała jego imię z szeroko otwartymi oczami. 

Jak to możliwe ? przecież widziałam i słyszałam Kennego. Kennego Ackermana! ... więc ...  Więc dlaczego zamiast niego, jest tutaj kapitan? 

Po rozejrzeniu się, ponownie spojrzała na twarz bruneta, jakby w nadziei, że ujrzy pod sobą Rozpruwacza. Jednak blada twarz, zacięty i chłodny wzrok mężczyzny, oraz zaciśnięte zęby świadczyły o tym, że to nie był wytwór jej wyobraźni. Tym razem była to rzeczywistość.

- Co ... co ty tutaj robisz? - wymamrotała zdezorientowana ? 

- Ha? a co mam kurwa robić ? gonię za tobą przez jebaną część lasu, a ty się rzucasz na mnie, jak pieprzona wariatka. 

W jej rękach nadal tkwił miecz, który trzymała tuż przy gardle mężczyzny. Siedząc na nim dopiero sobie uświadomiła co robi. Cofając ostrze, jak oparzona zerwała się na równe nogi, odchodząc od kapitana na bezpieczną odległość. Levi po chwili dźwignął się do pionu, spoglądając z obrzydzeniem na swój brudny mundur. Sina zaś w tym czasie przecierała czoło, wierzchem dłoni, rozglądając się po lesie. 

Więc te wszystkie głosy i obrazy, to był jedynie mój wytwór wyobraźni?  To nie działo się naprawdę?

- Oi! co tak stoisz? - warknął brunet, stojący bokiem do dziewczyny. - Skoro wróciła ci piąta klepka, to znaczy, że ogarniasz co tu się odpieprza. Świetnie, to teraz ruszaj dupę i wracamy do kwatery. 

- Ja ... nie wrócę tam. 

Levi stał przez chwilę bez ruchu, by po chwili spojrzeć na brunetkę przez ramię. Jego kobaltowe oczy ponownie błysnęły w blasku księżyca. 

- Co takiego? 

- Powiedziałam, że tam nie wrócę. Boję się tam przebywać. - odparła łamiącym się głosem i na dowód swoich słów, objęła drżącymi rękami swoje ramiona. - Te puste pomieszczenia, kiedyś wypełnione po brzegi ludźmi. Przenikliwa cisza i przerażające obrazy. - pokiwała głową na znak protestu, zamykając oczy. - Nie wrócę tam! nigdy!

Zryw wiatru przeszył ciszę. Spróchniałe gałęzie kołysały się na drzewach, a w tle zaszumiały zwiędłe liście.

- Czegoś tu chyba nie rozumiesz. - rzekł Levi, odwracając się twarzą do brunetki. - To czy wracasz do kwatery, czy nie, nie zależy wyłącznie od ciebie. To jest rozkaz! Masz go wypełnić, zrozumiano?!

- Nie. -szepnęła.

Kapitan zmarszczył brwi, miał wrażenie, że się przesłyszał. 

- Coś ty powiedziała? 

- Dlaczego, zawsze taki jesteś? - wypaliła po chwili, nie spojrzawszy na niego. - Dlaczego, zawsze sprawiasz wrażenie, jakby krzywda ludzka ciebie nie dosięgała. 

Swoje drobne palce zacisnęła na ramionach kuląc się przy porywistym, zimnym wietrze. Deszcz lejący się z nieba, znów przybierał na mocy. Levi przez chwilę stał w milczeniu patrząc na Raven, a na jego twarzy wciąż widniał ten sam bez emocjonalny wyraz. który zaczął dziewczynę powoli irytować.

- Levi!

- Uważaj na ton jakim się do mnie zwracasz! - skarcił ją ostro. Na tyle ostro, bo wreszcie zamilkła odwracając wzrok. - Krzywda ludzka ... - prychnął pod nosem. - Co ty możesz wiedzieć o życiu? jesteś tylko podrzędnym rozkapryszonym dzieciakiem, który bezmyślnie wymachuje mieczami. Myślisz, że jak rozładujesz swoją agresję i rozpierdolisz wszystko na swojej drodze, to ona wróci do ciebie ? przykro mi, ale się mylisz. Choćbyś miała rozpieprzyć drugą połowę lasu, to nie zwrócisz jej życia. Ona jest już martwa! Jej rozbebeszone szczątki leżą za tymi chrzanionymi murami. Taka jest rzeczywistość, nie ważne jak brutalna by nie była, musisz ją w końcu zaakceptować!

Sina słysząc z ust kapitana tak bolesne słowa, nie spostrzegła momentu, którym znalazła się z nim twarzą w twarz. Nie spostrzegła chwili w której chwyciła rękami za kołnierz bruneta i przyciągnęła go ku sobie. Dopiero patrząc mu prosto w kobaltowe tęczówki zagrzmiała wściekle płosząc przy tym ptaki w koronach drzew. 

- Przestań pieprzyć o mnie, jakbyś mnie kurwa znał! - zazgrzytała zębami, mając ogień w oczach. Levi szamocząc się z brunetką po chwili bez trudu podciął jej nogi, zwalając na ziemię. Raven jednak nie była mu dłużna. Czasy mafii mocno zakotwiczone w jej umyśle zakodowały ruchy, które ciało wykonywało niemal machinalnie. Dlatego w momencie uderzenia plecami o twardy grunt, dziewczyna szarpiąc z całej siły za kostkę mężczyzny, pociągnęła ją do siebie. To były zaledwie ułamki sekundy, kiedy Levi runął na ziemię czując po chwili ciężar na swoich biodrach. Kiedy otworzył oczy i spojrzał w górę, zobaczył wykrzywioną w bólu i złości bladą twarz brunetki. 

- Do reszty ci odjebało ?! 

- Chyba tobie, myśląc, że masz rację! - warknęła, przyciskając go do ziemi. Zimny deszcz przedzierający się przez zwiędłe liście, uderzał o twarz bruneta, wpadając do jego uchylonych ust i oczu.

- Bo taka jest rzeczywistość. - odparł w miarę spokojnie.

Sina zmarszczyła brwi.

 - Rzeczywistość? ... - powtórzyła, czując jak rośnie w niej frustracja. - Może i ponosi mnie gniew, może i działam zbyt pochopnie, kierowana emocjami. - swoje zamglone spojrzenie na powrót skrzyżowała z kobaltowymi oczami. - Ale ja przynajmniej te emocje posiadam, potrafię wyrazić to co mnie boli. W przeciwieństwie do ciebie mam uczucia, które czynią mnie człowiekiem! a ty, Levi? - po raz kolejny zwróciła się do niego po imieniu, mając w tej chwili za nic szacunek do jego statusu.

Leżąc w lesie, poza murami kwatery, na zimnej twardej ubłoconej ziemi, byli jak równy z równym. Człowiek, przeciwko człowiekowi. Byli tacy sami, różniły ich jedynie przebyte doświadczenia i odmienne poglądy.

- Jaka jest twoja rzeczywistość?  Wiecznie pieprzysz o tym by wziąć się w garść, by zaakceptować swój los. Mówisz to wszystko wypranym z emocji głosem, z niewzruszonym wyrazem twarzy, jakbyś stał z boku i tylko się przyglądał tragediom jakie dosięgają każdego z osoba. Jakby nie dotyczyły ciebie. Jakbyś kurwa żył w jakimś innym świecie! Ludzie umierają a ty nawet okiem nie potrafisz mrugnąć, masz ty kurwa jakieś jebane uczucia w sobie? co ?! Bo mam wrażenie, że jesteś pusty w środku! 

- Pusty w środku? ty za to masz pusto we łbie, jeżeli myślisz ...

- Ty za to w ogóle nie myślisz! - weszła mu w słowo. Granice pomiędzy nimi pękły, zacierając dotychczasowe sztywne stosunki. Oboje w akcie wściekłości, przekrzykiwali się nawzajem, szamocząc po błotnistej kałuży. - Przypuszczam, że gdyby umierała na twoich oczach ukochana osoba, nie drgnął byś nawet palcem! Dlaczego ? bo ty kurwa nikogo nie kochasz! wszystkich od siebie odpychasz! Wszystkich masz w dupie! Dowództwo, swoich podwładnych ... - wymieniała. - ... swój oddział, a nawet przyjaciół . TAKA JEST RZECZYWISTOŚĆ!!! 

Krzyk dziewczyny rozniósł się po ciemnym lesie, a jego echo jeszcze długo obijało się po okolicy. Nastała cisza. Ciemne oczy bruneta, które dotychczas były niewzruszone, półprzymknięte, niemal znudzone, teraz otworzył szeroko, by po chwili stopniowo znów je zmrużyć. Do jego serca zakradł się głęboki żal, którego pragnął pozbyć się przez te wszystkie lata. Wspomnienia śmierci Farlana i Isabel, wróciły...

Znów miał przed sobą obraz ich rozszarpanych ciał, tkwiących w błocie. Znów czuł zapach mokrej ziemi i krwi pomieszanej z odmętami gęstej, tłustej mgły. Klęczał na otwartej przestrzeni usianej martwymi ciałami, niedobitkami sprzętu i końskim truchłem, a po środku stał on ...

Wielki, pokraczny tytan, patrzący na niego szkarłatnymi ślepiami ...

Levi nie wytrzymał. Zagryzając zęby, spiął mięśnie, by brutalnie zrzucić z siebie dziewczynę. Uderzając plecami o ziemię, raptownie poczuła ciężar bruneta na swoich biodrach. Nie zdążyła dosięgnąć miecza, leżącego obok. Kapitan chwytając jej nadgarstki, ułożył po bokach, nachylając się nad jej twarzą. 

Sine przeszedł dreszcz. Nie była pewna, czy to z powodu zimnego deszczu, który wnikał za kołnierz jej munduru, czy gorącego oddechu mężczyzny. Zastygła bez ruchu w kompletnym milczeniu, wpatrując się w jego wściekłe spojrzenie. 

- Mam już dosyć, twojego pieprzenia. - wycedził przez zęby, a ton jakim wypowiedział te słowa, sprawiał, że dziewczyna przełknęła ślinę. - Chrzanisz od rzeczy jakbyś wszystko o mnie wiedziała, a prawda jest taka, że gówno o mnie wiesz! Nie znasz mnie! nie widziałaś tych wszystkich emocji i uczuć jakie w sobie skrywam, kiedy na moich oczach giną kolejni ludzie. Nie masz pieprzonego pojęcia jaki ból mi to sprawia, widząc kolejne ciała owinięte w białe szmaty. Ciała osób z którymi siedziałem przy jednym stole, z którymi dzieliłem codzienność. - nieświadomie zacisnął mocniej palce na nadgarstkach dziewczyny, wgniatając je w ziemie. - Marzenia, cele, obietnice ... - wyliczał. - Wszystko to zostało odebrane w jednej chwili, a ja nie mogłem nawet kiwnąć palcem, by to zmienić, a wiesz dlaczego ? - zadał pytanie, gniewnym, szorstkim, głosem. - Bo było już za późno! -  wykrzyczał, czując jak jego słone krople pod powiekami mieszają się z deszczem płynącym po twarzy. - Za późno słyszysz?! Ja też straciłem przyjaciół, którzy byli dla mnie jak rodzina!  

Krzyk Levi'a rozniósł się po pustym lesie, pełen bólu i złości zagłuszał szum spadającego deszczu. Oboje niczym dynamit, targani emocjami w końcu umilkli, patrząc sobie prosto w zaszklone oczy. Nikt z nich nie miał już nic do powiedzenia. Cała złość wyparowała, siły również. W tej chwili byli zmęczeni już szarpaniną. Zimne palce bruneta, po chwili puściły nadgarstki dziewczyny, by wstać z niej i oddalić się w stronę swojego wierzchowca. Sina jednak jeszcze przez dłuższy czas leżała na ziemi, wpatrując się w kłęby ołowianych chmur, sunących po niebie. 

Znowu ... 

Znowu oceniłam książkę po okładce, nie zajrzawszy do jej treści ...  

Znowu ...

Znowu go skrzywdziłam ...

- Nie miałam pojęcia ... - zaczęła łamiącym się głosem. - ... że ty również kogoś straciłeś. 

Levi nic nie odpowiedział, stał odwrócony plecami, z jedną nogą w strzemieniu. 

Kiedy uchyliła usta, by wyrzucić z siebie jakiekolwiek słowa wybaczenia, tuż przed nią kołysząc się na wietrze, zawisł maleńki biały płatek. Kilka kolejnych powolnym tempem opadało na ziemię, przyozdabiając ją delikatnym ledwie dostrzegalnym puchem.

Śnieg ...

"Nie ma sensu opowiadać ci o tym, jaki jest śnieg, sama ci go pokaże pewnego dnia. Musisz tylko zaczekać do czasu, aż spadnie. Wtedy sama stwierdzisz, czy jest piękny, czy nie."

Stała po środku lasu, otulonego białym puchem. Nawet nie czuła jak z oczu ciekną jej pojedyncze łzy. Nie wydała z siebie żadnego jęku, nie załkała. Łzy po prostu leciały, a jej wzrok tępo utkwiony był w białą przestrzeń. 

Levi patrząc w niebo poczuł na swoim torsie ciężar i ciepło. Drżące dłonie oplatające jego talie zacisnęły się kurczowo na połach jego munduru, a do jego ucha dobiegł cichy szloch. Sina wcisnęła zapłakaną twarz w pierś bruneta, dając upust wszelkim tłumionym emocjom. Wyła boleśnie przerywając ciszę, powtarzając w kółko te same słowa ...

Przepraszam ...  Tak bardzo cie przepraszam.

Levi nic nie odpowiedział, milczał. Nie odwzajemnił, nie odtrącił. Po prostu stał nieruchomo, wpatrując się w wirujące płatki śniegu. 

Śniegu, którego Isabel, też nie zdążyła zobaczyć.

Ciszę w końcu przeszył huk wystrzału, a na niebie pojawiły się dwie zielone wstęgi flar. 

***

Po tak emocjonującym rozdziale, muszę sobie zrobić chwilową przerwę, by wypuścić powietrze z balonika 😅

Ciężko było mi pisać kłótnie Siny z Levi'em, te wszystkie bolesne słowa kierowane w jego stronę ... Ciężko było też wracać do jej przeszłości. Jednak miałam w planach stworzyć właśnie taki rozdział, który mając miejsce w lesie, przeplatany jest wspomnieniami i retrospekcjami. 

Pojawiła się tutaj narracja zarówno pierwszo jak i trzecio osobowa, tym sposobem chciałam stworzyć klimat opowiadania, w którym czytelnicy bardziej utożsamią się z Siną, mając wrażenie, ze to ona do Was przemawia.

Jak wyszło? Tego nie wiem. Sami mi powiedzcie ;)

Nurami




Continue Reading

You'll Also Like

1.2M 53K 99
Maddison Sloan starts her residency at Seattle Grace Hospital and runs into old faces and new friends. "Ugh, men are idiots." OC x OC
135K 3.7K 54
Daphne Bridgerton might have been the 1813 debutant diamond, but she wasn't the only miss to stand out that season. Behind her was a close second, he...
919K 56.1K 119
Kira Kokoa was a completely normal girl... At least that's what she wants you to believe. A brilliant mind-reader that's been masquerading as quirkle...
205K 10.6K 44
╰┈➤ *⋆❝ 𝐲𝐨𝐮 𝐭𝐡𝐢𝐧𝐤 𝐢'𝐝 𝐩𝐚𝐬𝐬 𝐮𝐩 𝐚 𝐟𝐫𝐞𝐞 𝐭𝐫𝐢𝐩 𝐭𝐨 𝐢𝐭𝐚𝐥𝐲? 𝐢 𝐥𝐢𝐭𝐞𝐫𝐚𝐥𝐥𝐲 𝐤𝐞𝐞𝐩 𝐦𝐲 𝐩𝐚𝐬𝐬𝐩𝐨𝐫𝐭 𝐢𝐧 𝐦𝐲 �...