Ostatnia misja

De Nurami_Phibrizzo

19.3K 1.7K 1K

Marzenia często nie idą w parze z rzeczywistością. Dzieli je cienka i jakże niezatarta granica, gdyż życie p... Mai multe

Rozdział 1 „Maria, Rose i Sina"
Rozdział 2 „Informator"
Rozdział 3 „Ponowne spotkanie"
Rozdział 4 „ Podziemie"
Rozdział 5 „ Decyzja"
Rozdział 6 „Powód"
Rozdział 7 „Rozmowa"
Rozdział 8 „ Na ratunek"
Rozdział 9 „Dyscyplina"
Rozdział 10 „ Dziękuję"
Rozdział 11 „ Marzenia"
Rozdział 12 „ Nero i Trening"
Rozdział 13 „ Teoria"
Rozdział 14 „ Konspiracja"
Rozdział 15 „ Biała księga"
Rozdział 16 „ Wyrozumiałość"
Rozdział 17 „ Maskarada"
Rozdział 18 "Dotyk przeszłości"
Rozdział 19 „ Gniew Sary"
Rozdział 20 „ Dług wdzięczności"
Rozdział 21 "Rozdarcie"
Rozdział 22 „Obietnica"
Rozdział 23 " Nieznany przyjaciel."
Rozdział 24 „Zachód Słońca"
Rozdział 25 Wyprawa za mury cz. 1 „Przedsionek Piekła"
Rozdział 26 Wyprawa za mury cz.2 „Pożegnanie"
Rozdział 27 Wyprawa za mury cz 3. „Żniwa"
Rozdział 28 Wyprawa za mury cz. 4 „Błądząc we mgle."
Rozdział 29 Wyprawa za mury cz. 5 ostatnia „ Obłęd"
Rozdział 30 „Złamane Skrzydła."
Rozdział 32 "Sina"
Rozdział 33 "Stan czuwania."
Rozdział 34 "Martwa cisza."
Rozdział 35 "Guilty"
Rozdział 36 "So ist es immer"
Rozdział 37 Misja w Stohess cz 1 "Twarzą w twarz z diabłem."
Rozdział 38 Misja w Stohess cz 2 "Rycerze podziemia"
Rozdział 39 Misja w Stohess cz 3. "Jej oczami ..."
Rozdział 40 "Bez ciebie ..."
Rozdział 41 "Cena za życie."
Rozdział 42 Pierwsze wyjście z mroku cz 1. "Poza granicami strachu."
Rozdział 43 Pierwsze wyjście z mroku cz 2. "Hissana - inne oblicze Siny."
Rozdział 44 Pierwsze wyjście z mroku cz 3. "Noc oczyszczenia"
Rozdział 45 "Muzyka z podziemi"
Rozdział 46 "Warunek przebaczenia"
Rozdział 47 "Ten ostatni raz ..."
Rozdział 48 "Wyblakłe wspomnienia"
Rozdział 49 "Zanim będzie za późno..."
Rozdział 50 Wróg w odbiciu lustra cz 1 "Zanim zapadł wyrok"
Rozdział 51 Wróg w odbiciu lustra cz. 2 "Wewnętrzna walka."
Rozdział 52 "Wróg w odbiciu lustra cz.3 "Oko w oko z własnym sumieniem."
Czysto informacyjnie...
Ogłoszenie parafialne

Rozdział 31 „Jawa czy sen"

265 34 24
De Nurami_Phibrizzo


Deszcz rzewnie przedzierał się przez szczeliny uchylonego okna, roztrzaskując zimne krople o parapet. W powietrzu unosiło się, świeże, rześkie wilgotne powietrze. Levi siedzący przy biurku, czując chłód wpływający do pomieszczenia zamknął okno z cichym trzaskiem, zasuwając przy tym zasłony. Na powrót zajmując miejsce przed dokumentami, chwycił za porcelanową filiżankę, upijając z niej łyk gorącej, czarnej herbaty.

Ślęcząc nad raportami z ostatnich kilku dni nie miał czasu by zejść do stołówki, do pralni, czy zwyczajnie przejść się korytarzami zamku. Nawet sprzątanie gabinetu musiał zostawić na później, z uwagi na rozkazy Erwina. Na dniach miał stawić się w stolicy z informacjami, oraz liczbą ofiar, jakie zabrała ze sobą ostatnia wyprawa. Oddział Zachariusa wyruszył bladym świtem do miast, odwiedzając rodziny zamarłych, a Hanji zaszyła się w piwnicach zamku, rozszyfrowując tajemniczy flakon, pozostawiony na ziemi, tuż po masakrze przed murem Maria.

Nie mając czasu na rozterki, chwycił w dłoń pióro i zaczął powoli wypełniać kolejny pergamin, zatracając się w ciszy, poprzedzonej szumem deszczu za oknem.

Kiedy skończył ostatni z raportów, odstawił stertę dokumentów na bok, układając ją w równy stos. Wstając, otrzepał spodnie z niewidzialnego kurzu, po czym opuścił gabinet. Kiedy wrócił do niego ponownie, w jednej ręce trzymał blaszane wiadro, wypełnione po brzegi gorącą wodą. Miotłę, oraz szufelkę, trzymał w drugiej, zaś szmatkę wetknął sobie za pasek od spodni. Stawiając wszystko na podłodze, powolnym ruchem ściągnął z siebie kurtkę, zostając w samej koszuli. Opierając but o krzesło, poluźnił pasy, które obowiązek miał nosić każdego dnia. Wyciągając z szuflady dwa zwitki białego materiału, rozwinął je, zawiązując jeden na głowie, a drugi nasuwając na twarz.

Wszystko było gotowe.

Odwracając się twarzą do okna, ostatni raz omiótł krytycznym spojrzeniem swój gabinet, po czym wziął się za sprzątanie.

***

Kolejny pochmurny, deszczowy dzień zastał młodych zwiadowców, stojących w szeregu na placu treningowym. Była ich zaledwie garstka. Tylko tylu ostało się po wyprawie. Ci którzy przeżyli, leżeli teraz w skrzydle szpitalnym, zbierając siły do kolejnej walki. Nicole, Wiktoria, Alex i Deisler stali wyprostowani jak struny, czekając na rozkazy ze strony instruktora. Jakież było zatem ich zdziwienie, kiedy stanął przed nimi niski brunet o lekko śniadej cerze z nietęgą miną. Czarne oczy zlustrowały żołnierzy, dając do zrozumienia Eliotowi, że ma przed sobą bandę wystraszonych gówniarzy, którzy nic nie wiedzieli o prawdziwym życiu w korpusie. To, że przeżyli tą ekspedycję nie dowodzi temu, że przeżyją kolejną. Po to tu właśnie jest.

Westchnął cierpiętniczo, niemal przejeżdżając sobie otwartą dłonią po twarzy.

W co ja się kurwa wpakowałem? Zadał sobie to pytanie, wiedząc, że odpowiedź jest jeszcze głupsza niż mogłoby się wydawać. Uśmiechnął się pod nosem, po czym uniósł głowę i stanął w rozkroku, zakładając dłonie za plecami.

- Dobra zasmarkańce, baczność! – ryknął na cały plac.

Wszyscy synchronicznie wyprostowali się, składając nienaganny salut. Jedynie Alex wyłamując się spośród reszty szeregowych, wyglądał na mniej pewnego i przestraszonego. Jednak Eliot nie miał zamiaru być pobłażliwy wobec gromady bachorów. Miał za zadanie sprawdzić ich umiejętności w walce w ręcz, w terenie, oraz na trój manewrze.

- Nie lubię długiego pierdolenia, więc przejdę od razu do rzeczy. – zaczął w typowy dla siebie sposób. – Ci którzy przeżyją ze mną dzisiejsze cztery godziny treningu, dołączą do mojego oddziału. – zrobił chwilową przerwę, widząc zdumienie wypisane na twarzach rekrutów. Cztery godziny na zewnątrz w deszczu, silnych zimnych podmuchach wiatru i zapadającym się błocie, to już było przegięcie. Eliot o tym wiedział, dlatego nie zamierzał tego treningu przekładać. Ostatnim razem taka pogoda złapała go za murami, i poniekąd przez to też stracił niemal cały swój zespół.

- A co z resztą, która nie podoła, panie ... - Nicole tutaj zawiesiła głos, nie wiedząc jak zwracać się do nowego herszta.

- Kapralu. – pouczył ją Eliot. - Reszta, będzie musiała się zastanowić nad myciem talerzy w stołówce przez resztę życia. – dopowiedział, wskazując ręką tor przeszkód, jaki przygotował dla nich dzień wcześniej. – Skoro wszystko jasne, to do roboty gnoje. Im wcześniej zaczniemy, tym szybciej skończmy. Nie mam czasu was niańczyć dłużej, niż mam to w papierach. Rozejść się!

Szeregowi spoczęli dobierając się w małe grupy. Nicole, Wiktoria, Alex i Deisler tworzyli pierwszą grupę. Drugą utworzyła reszta, równie niemrawych żołnierzy.

- Czy ten cały kapral wam kogoś nie przypomina? – spytała Wiktoria, odwracając się przez ramię do reszty towarzyszy.

- Tak samo niski, tak samo wredny i przerażający ...

- No .. nawet z wyglądu są podobni. – szepnął Alex.

- Macie na myśli Sine?

- Nie, kapitana Levi'a – odezwał się Deisler, by po chwili zastanowienia wtrącić. – Chociaż Sina, też by pasowała.

- Czyli mamy trzy wredne czarne krasnoludki.

- Hey, to są teksty Sary. – rzuciła z uśmiechem Nicole, by po chwili jednak pożałować swoich słów. W obecnej chwili napawały one niezręcznością i poczuciem żalu. Wszyscy jak zaklęci w jednym momencie zamilkli spuszczając głowy. Nikt nie śmiał chociażby pomyśleć, jak czuje się ich przyjaciółka, po stracie swojej siostry.

Mogli jedynie się domyślać i na domysłach poprzestać.

***

Minęło zaledwie kilka dni od chwili powrotu zwiadowców. Wszyscy z rodzin ofiar zostali poinformowani o śmierci swoich bliskich. Ci, których szczątki przetrwały, zostały przekazane w celu godnego pochówku. Reszta została uznana za zaginionych. Erwin Smith siedzący za biurkiem, wypełniał właśnie kolejne dokumenty, mając gdzieś z tyłu głowy ostatnią rozmowę z Levi'em, dotyczącą obserwacji jego podkomendnej. Czytał raporty z wyprawy i rozmawiał z Simonem, który jako jedyny był świadkiem masakry, jaką dokonała czarnowłosa. Był zdumiony jej siłą, jaką dysponowała i wiedział już, że spośród zwykłych kamieni, ona była diamentem. Nieoszlifowanym, nowo odkrytym diamentem, który zaczął dojrzewać nie będąc tego świadomym. Erwin wiedział, że nie łatwo będzie zapanować nad jej siłą i temperamentem. Na domiar złego, sytuacja jaka wydarzyła się za murami Maria, była łudząco podobna do tej, sprzed siedmiu lat.

Deszcz wymieszany z błotem i krwią ...

Rozdzierający serce krzyk we mgle ...

I żal, który z pewnością czuł do tej pory.

Kto inny, jak nie on byłby w stanie ujarzmić siłę czarnowłosej.

"Tylko diament, może oszlifować inny diament."

Erwin nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.

***

Ponoć ludzie wraz z utratą kogoś bliskiego, tracą cząstkę siebie. Pogrążając się w bezkresnej rozpaczy, łakną samotności, jak świeżej krwi. Jeżeli to prawda, to wnętrze Siny powinno być bezdenną otchłanią, bez krzty życia i nadziei. Pustą powłoką, za której sznurki pociąga jedyny towarzysz życia.

Zemsta

To jedyne wytłumaczenie dlaczego jeszcze doszczętnie nie zwariowała, nie zatraciła się w mroku i ciemności, jaka otulała ją swym drażniącym, zimnym oddechem. Jej zmysły, tak stępiałe błąkały po labiryncie strachu, a ona sama, stąpając po cienkim sznurze, balansowała nad krawędzią przepaści, by z tęsknotą spojrzeć na to co kryje się pod jej stopami.

Na samo dno, gdzie czekała na nią kwintesencja wszelkiej destrukcji i emocji, które szczelnie zatrzaśnięte w klatce nie mogły znaleźć ujścia. Niczym rozwścieczone zwierze, drapiące szponami w kraty, ziejące nienawiścią i plujące jadem, pragnęła uwolnić gniew, jaki w niej narastał, gromadząc całą gamę negatywnych uczuć.

Smutek, żal, złość i ...

Nienawiść

Sina przez te kilka dni zatraciła się we własnym ciasnym świecie, do stopnia takiego, że odtrącała od siebie każdą napotkaną osobę. Stała się chłodna, oschła i beznamiętna. Na każdą próbę pomocy reagowała agresją, zaszywając się w swojej samotni. Kapral Eliot, wiedząc o jej stanie psychiki, użyczył jej swojego gabinetu, by odcięła się od ludzi i ujarzmiła swoje demony. Nie wiedział jednak, że tym sposobem zbliżał ją do krawędzi, gdzie ona straci równowagę i w końcu upadnie na samo dno. Była bliska załamaniu. Jak przez szkło dotykała oblicza śmierci, patrzącej na nią wygłodniałym, dzikim, nienasyconym spojrzeniem. Otumaniona smutkiem nie wiedziała gdzie się podziać, co robić i jak przeć naprzód bez Sary. Przez brak snu, apetytu i chęci do życia, stała się drażliwa i wulgarna. Ludzie zaczęli unikać jej towarzystwa, a przyjaciele usunęli się w kąt. Swoją rozbitą na kawałki obecnością nie zaszczyciła Erwina na porannych apelach, nie pojawiała się na posiłkach w ciągu dnia, oraz wieczornych treningach. Zawaliła cały dotychczasowy harmonogram z obowiązkami łącznie. Zaczęła częściej raczyć się alkoholem i tytoniem, którego nie tolerowała u Sary. Znikać nocami z kwatery. Wracać przed świtem podpita. Nie obchodziło ją to, że łamała każdy punkt w regulaminie, nie obchodziło ją to, że dyscyplinarnie powinna zostać usunięta z garnizonu. A gdyby to zależało od samego Djel'a Sannesa, to zapewne wylądowałaby w podziemiach Żandarmerii, przykuta do kamienia, niczym pies.

Nic już ją nie obchodziło, poza jedynym celem.

Kennym Ackermanem.

Pewnego wieczoru, wyłaniając się z gabinetu Kaprala Eliota, Sina powiodła powolnym, chwiejnym krokiem na stołówkę. Dyskomfort jaki odczuwała w pustym żołądku zmusił ją do opuszczenia swojej samotni. W końcu żeby się zemścić, musiała żyć, a żeby przeżyć musiała coś jeść, nawet jeśli mentalnie nie czuła głodu, to fizycznie potrzebowała zebrać siły do dalszej walki. Stojąc w progu rozejrzała się po pomieszczeniu widząc jedynie tych zwiadowców, których dotychczas nie miała okazji poznać. Tym lepiej dla niej. Nie chciała rozmawiać z kimkolwiek. Jej jedynym celem było teraz coś przełknąć i zapchać pusty żołądek. Znalazła miejsce pod ścianą, daleko od reszty, w szarym, cichym kącie. Położyła przed sobą tacę z miską pełną zupy i kawałkiem czerstwego chleba. Nim zabrała się za konsumpcje, omiotła jeszcze raz spojrzeniem innych żołnierzy, słysząc w tle ciche, drażniące szepty.

Zapewne tematem numer jeden, była ona sama. Nie wiedziała, czy rzeczywiście tak było, ale czuła te wrogie spojrzenia na sobie, które starała się zbywać maską obojętności. Zabrała się za przełykanie zupy. Pierwsze łyżki wlała w siebie bez problemu, czując na języku słonawy, lekko słodkawy posmak warzyw, bulionu i czegokolwiek innego, co wrzucono do gara. Kolejne natomiast szły jej z większym oporem, czując jak jej żołądek się kurczy, nie mogąc przyjąć więcej niż potrzebuje. Mimo to przełknęła kolejną porcję z nieukrywaną niechęcią. Dźwięki mlaskania, siorbania i zagryzania, roznosiły się po całej stołówce. Mimo oddalenia się od reszty wojskowych, słyszała wszystko bardzo wyraźnie, tak jakby wszyscy zebrani, siedzieli przy jej stole, rozsmakowując się przy tym swoim posiłkiem. Złocisto lekko brunatna ciecz chlupotała w jej ustach, chlupotały jej resztki spływające z łyżki do miski. Każde skapywanie, pojedynczych kropli, czy to z czyjejś brody, czy łyżki, kojarzyło jej się z karmazynowym osoczem, sączącym się z rozrywanych żył. Płynąca krew wartkim strumieniem, po bladej skórze, skapywała na ziemię, pośród resztek innych ciał.

Sine przeszły dreszcze.

Zagryzając w zębach jarzynę, poczuła w ustach słonawy metaliczny smak. Coś chrupnęło. Na ten dźwięk skrzywiła się. Było twarde i wyszczerbione, swoim kształtem w niczym nie przypominało warzywa. Pod językiem rozkruszyły się jego cząstki. W powietrzu unosiła się ostra, drażniąca woń słodko cierpkiego mięsa. Miała ochotę zatkać nos, byle by nie czuć zapachu, który wzbierał w niej odruchy wymiotne. Mlaskanie i siorbanie nasiliło się. Sina zamknęła oczy, widząc w wyobraźni, jak ludzie z naprzeciwka zapychają usta zgniłym, wilgotnym mięsem. Po ich brodzie ściekała krew, plamiąc białe mundurowe spodnie. Ktoś krzyknął. Wzdrygnęła się, zatykając przy tym uszy i zaciskając powieki. Nie chciała nic słyszeć, nie chciała nic widzieć. Pragnęła nic nie czuć. Tak bardzo bała się spojrzeć, kto i dlaczego krzyknął. Dlaczego mlaskanie nie ustaje ? Dlaczego powietrze zabarwione było ciężką metaliczną wonią? Nie potrafiła odpowiedzieć na te pytania. Po pomieszczeniu rozległ się kolejny krzyk, a zanim dźwięk zdzieranej skóry. Nie mogła spojrzeć w tamtą stronę, nie chciała. Oczami wyobraźni widziała jak jeden ze zwiadowców sięga po rękę towarzysza, by wbić w jego skórę ostre zęby. Zaciskając szczęki, powoli przebijał się, przez tkanki i mięśnie, docierając do bladych kości, przeplatanych wstęgami licznych wiązadeł i wianuszkiem cienkich żył. To właśnie stamtąd, w momencie rozerwania ich, niczym z przytkanego palcem kranu, buchnęła gorąca niemal czarna krew, ochlapując twarz jego towarzysza, stół na którym stały miski z zupą i ściany za jego plecami. Bulion zabarwił się na czerwono, czerstwy chleb namiękł od krwawych kropli a w herbacie pływały resztki galaretowatej tkanki. Mlaszcząc z obrzydliwie wykrzywionym uśmiechem, chłopak rozszarpywał kolejne fragmenty różowego mięsa, nie bacząc na krzyki żołnierza obok. Sina poczuła jak cały nagromadzony posiłek w jej żołądku, wzbiera się w gardle, prowadząc do odruchów wymiotnych. Zrobiło jej się słabo, zbyt słabo by usiedzieć na krześle. Łzy rzewnymi potokami cisnęły jej się do oczu. Cała drżała zaciskając palce we włosach.

Mięso, różowe strzępy oplecione galaretowatymi fragmentami, pachniało metalicznym słodkawym zapachem. Rozrywane w zębach ludzi, niczym nie różniło się od tych, które rozszarpywali tytani za murami.

Czy tym właśnie byli ludzie dla tych potworów ? zwykłym pożywieniem, trawionym w żołądkach. Kupą krwawej breji oblepionej gęstą śliną.

Tym była ludzkość po przetrawieniu ?

Wymiocinami ?

Sina zacisnęła zęby, słysząc w oddali cichy, melodyjny głos, który z każdym kolejnym oddechem nabierał na mocy, przedzierając się przez dźwięki mlaskania i siorbania. Brunetka uchyliła powiekę, by jak przez mgłę dostrzec zarys postaci, siedzącej za nią. Zjechała dłonią na twarz, by przez palce z lękiem spojrzeć przez ramie na blond włosą dziewczynę. Jej oblicze skryte było za kurtyną splątanych złocistych pukli włosów, przeplatanych pasmami o brunatno rdzawej barwie. Mundur jaki miała na sobie, był doszczętnie zniszczony, brudny, jakby wytarła go o błotnistą kałużę. Ręka opierająca się, przedramieniem o stół, drgnęła a wraz z nią zabiło mocniej serce Siny.

- Czemu nie jesz. – usłyszała łudząco podobny głos do tego, wypowiadanego za życia przez Sarę. – Żeby zabijać, musisz być silna. – powiedziała, a jej ton zagłuszany był przez ciche bulgotanie w jej gardle. Kolejne słowa, tak niewyraźne wypłynęły z jej ust wraz z krwawymi strumieniami. Kiedy obróciła głowę, skręcając przy tym kark pod nienaturalnym kątem. Sina jak oparzona odskoczyła od stołu z krzykiem, wywracając przy tym tacę. Przerażona przylgnęła plecami do ściany, oddychając szybko i głęboko.

Cały obraz Sary, zniknął, podobnie jak dźwięki mlaskania, czy zapach zgniłego mięsa.

Nieobecnym, zlęknionym wzrokiem spojrzała w stronę wszystkich zwiadowców, którzy przerwali swój posiłek spoglądając na nią ze zdziwieniem. Uchylonymi ustami chciała coś z siebie wykrzesać, jednak bijące serce w piersi, uderzające boleśnie o żebra, nie pozwalało jej choćby wyszeptać słów, jakie cisnęły się na wargi. Szybkim krokiem opuściła stołówkę, by wybiec na korytarz. Orzeźwiający chłód zimnych murów otrzeźwił jej duszny umysł. Opierając się przedramieniem o ścianę, zgięta w pół łapała haustami powietrze, uspokajając się.

Co to było? To sprzed chwili ? 

Sen ? jawa ? 

Sen na jawie ? 

Ja śniłam ? czy to wydarzyło się naprawdę.

Bała się wrócić do stołówki by zobaczyć czy te obrazy, które widziała przed oczami, były rzeczywistym stanem.

Człowiek zjadał człowieka ...

To samo mięso trawiło, inne mięso.

Ta sama krew, mieszała się z inną krwią.

Czy to możliwie, by ludzie zjadali siebie nawzajem? Jak tytani?   Zadała sobie to pytanie, przełykając z trudem ślinę. Jeżeli nie, to dlaczego to wszystko było tak cholernie realistyczne? Pomyślała o martwej Sarze, siedzącej za jej plecami. Zimny dreszcz przeszedł po jej plecach. Objęła ramiona rękami opierając się o zimny mur.

- Co się ze mną dzieje? – szepnęła, oddychając już swobodniej. Drżącymi palcami przeczesała kosmyki czarnej grzywki, opadającej na opatrunek oka. – Czy ja wariuje ? Tracę rozum ?

Nie! To była rzeczywistość, pomyślała przywołując obraz śmierci jej sióstr, które zginęły z ręki znienawidzonego człowieka. To była rzeczywistość w krzywym zwierciadle. Ludzie niczym nie różnili się od tytanów. Zabijali, tak samo jak oni. Z własnych, egoistycznych powodów, zapychając swoje pragnienia cuchnącą padliną. Gnali na oślep, siejąc wokół spustoszenie.

Liczyła się tylko ich zachłanność i zysk. Zupełnie jak głód tytanów.

Ludzie byli obrzydliwi.

Ona była obrzydliwa.

Bowiem z nią było podobnie. Sina ani przez chwilę nie pomyślała o zemście za śmierć jej wymordowanych sióstr. Jej zemsta nie przywróci im życia, ani tym bardziej nie sprawi im radości. Zemsta to tylko piękne słowo, które zwyczajnie tuszuje samolubne czyny. Taki przywilej żywych, można by rzec. Jednak pomimo tej świadomości, parła na przód. Chciała się dowiedzieć, co poczuje w momencie odebrania życia, temu, który zrzucił ją w przepaść wiecznej rozpaczy. Chciała oczyścić własne sumienie i dobre imię ukochanego rodzeństwa. Nawet jeśli były to egoistyczne zapędy, siejące po drodze zniszczenie, ona nie wahała się, by iść tą drogą.

Śmierć jej sióstr odebrał jej chęć do życia, odebrała wszelkie plany na przyszłość. Odebrała uśmiech na twarzy i szczęście, które rozpierało ją każdego dnia. Rozpruwacz na dowód ironii losu dał jej powód, dla którego nadal oddycha i trzyma się kurczowo tego świata w samotności. Dał jej cel, a ona nie spocznie póki tego celu nie osiągnie. Póki się nie zemści. Nie umrze, póki nie stanie twarzą w twarz z Kennym Ackermanem.

Nie zginie, póki go nie zabije.

Z całym tym nagromadzonym pokładem gniewu i nienawiści, Sina kątem oka dostrzegła cień postaci mknącej korytarzem. Z początku odnosiła wrażenie, że jedynie poświata księżyca kładzie srebrzystą łunę na kamienną posadzkę. Jednak zarys ten drgnął, znikając za zakrętem. Odchodząc od ściany, Raven ruszyła pędem przed siebie, opuszczając zamek i kierując się do stajni. Nie spodziewała się zastać tam kogokolwiek. Późna pora wieczorna nakazywała żołnierzom zaszyć się w swoich kwaterach. Wraz z regulaminem korpusu, zbliżała się cisza nocna. Dlatego tym bardziej zdziwił ją widok stojącej przy boksie Nicole. Nastała niezręczna cisza, a zaraz za nią pojedyncze słowa, wypowiadane chwiejnym, niepewnym lekko bełkotliwym tonem. Słowa przesycone złością i żalem. Ostre jak cięcia miecza, raniły przyjaciółkę raz za razem, zadając dotkliwsze cierpienie, by w końcu móc odczuć ból na własnej skórze. Jedno pociągniecie, a wraz z rozlaną krwią na rękawie, pociekły pierwsze łzy po policzkach. Sina nie będąc świadoma co robi, odepchnęła towarzyszkę od siebie, dosiadając Hadesa i wybiegając ze stajni. Pędem pogalopowała przez dziedziniec, opuszczając go i ruszając w stronę koszarowych lasów.

Nicole wstając i otrzepując kolana ze strug siana, rozejrzała się po pustym pomieszczeniu, by po chwili z niego wybiec. Stanęła dopiero przed główną bramą, skąd widziała zarys czarnego konia, znikającego w oparach gęstej mgły. Niewiele myśląc ruszyła do zamku. Wciąż przetwarzając w głowie tą sytuację z przed chwili. Nie wiedziała co wstąpiło w Sine i dlaczego ją zaatakowała. Z taką agresją wypowiadała słowa, których w życiu by się po niej nie spodziewała. Jak bardzo cierpiała po stracie Sary. Tego nie wiedziała. Nie wiedziała też do kogo się udać z tą informacją. Zatrzymując się na korytarzu, zgięta w pół łapała oddech, myśląc gorączkowo co robić.

Jeżeli zaraz czegoś nie wymyślę ... 

Jeżeli zaraz czegoś nie zrobię, Sinie może stać się krzywda.

Wyprostowując plecy, ruszyła przed siebie słysząc w oddali kroki żołnierskich butów. Przystanęła obracając się za siebie. Za jej plecami stał Levi. Niósł w ręce plik dokumentów. Najwyraźniej wracał od Erwina z nowymi raportami. Przystając uniósł jedna brew, wykrzywiając przy tym usta w niesmaku.

- Co tu robisz o tak później porze? - przeleciał wzrokiem po jej mundurze, zatrzymując się na plamie krwi. - zmrużył szaroniebieskie oczy. - Dlaczego jesteś ranna? 

- Kapitanie, Sina ... ona ... 

Tych kilka słów wystarczyło wzbudzić niepokój w mężczyźnie. Wypowiedziane drżącymi ustami nie wróżyło nic dobrego. Dlatego brunet postanowił bez sprzeciwu wysłuchać wywodów szeregowej, by wraz z nią udać się do jego gabinetu. 

- Jesteś pewna, w którą stronę pojechała? - spytał, pakując do kabury kilka rzeczy.

Nicole skinęła głową, jednak widząc, że kapitan na nią nawet nie spojrzał przytaknęła głośno. 

- Tak, wzięła sprzęt do manewru, konia i opuściła siedzibę kierując się w stronę koszarowych lasów. 

- Jak twoja ręka ? - spytał, upewniając się, czy jest w pełnej sprawności. 

- To tylko draśnięcie. Nic mi nie będzie. 

- Po powrocie udasz się do skrzydła szpitalnego, a teraz biegnij po sprzęt. Spotkamy się na dziedzińcu. - wydał rozkaz zarzucając na mundur pelerynę. 

- Sprzęt ? - Nicole była zbita z tropu. Po co jej sprzęt by ruszyć za przyjaciółką? przecież nie stanowiła zagrożenia, nie zabiłaby jej, prawda ? - Nic nie rozumiem.

Levi kończąc pakowanie, spojrzał beznamiętnie na dziewczynę 

- Wyruszamy do koszarowych lasów. By przemieszczać się z zawrotną prędkością, niezbędny jest do tego sprzęt. Konno nie dotrzemy na gałęzie drzew, poza tym ... - tutaj ucinając tak oczywiste argumenty zdał sobie sprawę jeszcze z jednej rzeczy, a swoją uwagę skupił na plamie krwi, która  wciąż widniała na rękawie dziewczyny. - Podejrzewam, że w obecnym stanie ta kretynka nie odróżni przyjaciela od wroga ...

***

Wyruszyli zaraz po oporządzeniu koni. Mijając główną bramę skierowali się w stronę lasu. Wiatr tak mroźny i porywisty, szargał ich pelerynami, które łopotały za plecami w takt końskich kopyt. Prowadził ich srebrzysty blask księżyca, który niknął pośród rozpostartych suchych gałęzi. Na niebie pojawiły się pierwsze ciemne chmury. W oddali błysło światło, a zaraz za nim usłyszeli grzmot pioruna przecinającego grafitowy firmament nad ich głowami. Z oddali nachodziła burza. Musieli się spieszyć, jeżeli chcieli dotrzeć na czas. Nicole gnając przed siebie, była pogrążona rzewnymi myślami. Wyruszając na pomoc towarzyszce, nie wiedziała jaki obrót przybiorą wydarzenia. Co jeśli Sina nie będzie chciała wrócić, albo co gorsze, stawi opór, bądź zaatakuje. Czy była gotowa, by unieść miecz i skrzyżować go z ostrzem przyjaciółki. Czy miała na tyle siły i odwagi, by z nią walczyć? Nie była pewna. Wtedy, tam w stajni, Sina zachowywała się jakby była kimś zupełnie innym. Nie poznawała jej głosu, jej gestów, odnosiła wrażenie, że mdławym świetle płomieni nawet jej twarz przybrała inny wyraz. Bardziej cierpki, surowy i groźny, niż zwykle. Nicole przeczuwała, że tam w gęstwinach lasu, tam dokąd zmierzają, czai się niebezpieczeństwo. 

"Podejrzewam, że w obecnej sytuacji ta kretynka nie jest stanie odróżnić przyjaciela od wroga." 

Tak powiedział kapitan, i zdaniem dziewczyny mógł mieć rację. Nicole spojrzała na splamiony krwią rękaw od munduru. Ta płytka rana na jej przedramieniu, była dowodem na przypuszczenia dowódcy. 

Sina mogła stanowić zagrożenie.

Jeżeli rzeczywiście tak by było, to co wtedy ? 

Nicole tocząc walkę z własnymi myślami spojrzała w plecy mężczyzny, jadącego tuż przed nią. 

- Kapitanie, co jeśli Sina nie będzie chciała z nami wrócić, albo co gorsza, nas zaatakuje ? -postanowiła pozbyć się wątpliwości, wykładając wszystkie karty na stół.

- Jeżeli będzie stawiać opór, to zaciągniemy ją siłą do kwatery. Choćby miała się przy tym zesrać, zatargam ją pod te pieprzone drzwi Erwina. - rzucił brunet, nie zwalniając przy tym tempa. Jego ton, choć nadal beznamiętny, skrywał w sobie oznaki złości. Był wyjątkowo drażliwy tego wieczoru. Co rusz spoglądał w niebo, jakby w obawie, że spadnie na niego jakaś bomba. 

- A co jeśli nas zaatakuje ? - musiała zadać to pytanie, inaczej nie będzie w stanie stanąć ramie w ramie z kapitanem.

Cisza jaka nastąpiła, była przerażająca, jakby podskórnie czuła, że czeka na osąd. Jakby właśnie w tej obecnej chwili życie Siny zależało od decyzji bruneta. Poczuła jak zimny pot spływa jej po karku, a wiatr choć mroźny nie daje wcale ukojenia. Z nerwów czuła, że wewnątrz aż się gotuje, a w myślach wciąż krzyczała te same słowa.

Proszę, nie mów tego ...   

Jeżeli nas zaatakuje ... 

Błagam, nie chcę tego słyszeć ...

- To nie będziemy mieć wyjścia ... - usłyszała kolejne słowa kapitana, które mieszały się z jej myślami, przez co nie była do końca pewna, czy słyszy to czego słyszeć nie chce, czy wyobraźnia podsuwa jej najgorszy ze scenariuszy. Ostatnie z wypowiedzianych słów dotarły do dziewczyny jak przez mgłę. Dzwoniło jej w uszach od szumu wiatru i grzmotów w tle. Pierwsze krople zimnego deszczu spadły na ziemię, a za nimi kolejne. Nie odezwała się już. Resztę drogi pokonywali w milczeniu. 

Jedynymi dźwiękami jakie jej towarzyszyły podczas ciszy, był odgłos końskich kopyt uderzających o podmokły grunt, łopotanie peleryny, szum lasu i słowa kapitana ...

"Będę musiał ją zabić."

***

Continuă lectura

O să-ți placă și

81.1K 1.8K 33
!Uploads daily! Max starts his first year at college. Everything goes well for him and his friends PJ and Bobby until he meets Bradley Uppercrust the...
217K 4.5K 47
"You brush past me in the hallway And you don't think I can see ya, do ya? I've been watchin' you for ages And I spend my time tryin' not to feel it"...
662K 33.4K 61
A Story of a cute naughty prince who called himself Mr Taetae got Married to a Handsome yet Cold King Jeon Jungkook. The Union of Two totally differe...
79.9K 3.5K 20
Grosvenor Square, 1813 Dearest reader, the time has come to place our bets for the upcoming social season. Consider the household of the Baron Feathe...